- Spalarnie to kosztowne i doraźne rozwiązania, za które gminy zapłacą więcej, niż gdyby skupiły się na poprawie selektywnej zbiórki: zwłaszcza w zabudowie wielorodzinnej i frakcji bioodpadów - mówi w wywiadzie dla DGP Paweł Głuszyński, ekspert Towarzystwa na rzecz Ziemi.
Dlaczego tak wiele samorządów interesuje się teraz spalarniami? Czy to droga na skróty, za którą stoi wiara, że nowa instalacja termicznego przekształcania rozwiąże ich problemy i utrzyma stawki na niskim poziomie?
Intensywny lobbing na samorząd, że bez spalania odpadów nie poradzimy sobie z obowiązkami, które wyznacza nam UE, trwa już ponad 15 lat. Co prawda teraz mamy nóż na gardle w postaci restrykcyjnych wymogów, które wymuszą na gminach radykalną poprawę recyklingu i przeskok z obecnie osiąganych kilkunastu do 50 proc. Ale już wcześniej przekonywano samorządy, że na mieszkańcach nie można polegać, bo wysoki poziom segregacji odpadów u źródła – ten sam, do którego teraz dążymy – to utopia. Uznano jednak, że lepiej z tym problemem poradzą sobie „nowoczesne” zakłady mechaniczno-biologicznego przetwarzania odpadów (MBP). Wybudowano więc ponad 170 takich instalacji i 8 spalarni wartych w sumie kilkadziesiąt miliardów złotych. Szybko okazało się jednak, że system jest skrajnie niewydolny, bo MBP-y przekazują do recyklingu jedynie 6 proc. surowców. W zamian produkują górę odpadów, które nadają się tylko do składowania lub spalenia.
Paweł Głuszyński, ekspert Towarzystwa na rzecz Ziemi / DGP
Sięgamy tu czasów jeszcze sprzed reformy z 2012 r. Jak ta sytuacja ma się do obecnej, gdzie ceny za zagospodarowanie odpadów rosną, hałdy płoną, a samorządy próbują zapanować nad sytuacją i legislacyjnym chaosem ostatnich miesięcy?
To geneza problemu – skoncentrowanie inwestycji na odpadach zmieszanych. Aby statystyki wyglądały lepiej, wprowadzono w 2016 r. zakaz składowania odpadów palnych, który jest bublem prawnym i logistycznym. Już wtedy było wiadome, że ilość powstających tego typu odpadów jest trzykrotnie większa (7 mln ton rocznie) niż dostępna wydajność spalarni odpadów i cementowni (ok. 2,3 mln ton). Frakcja ta czeka więc na lepsze czasy, a w międzyczasie... idzie z dymem w trakcie pożarów. Ostrzegaliśmy, że tak się to skończy, że tego typu zakazy wprowadzone w innych krajach nie przyczyniły się do wzrostu poziomu recyklingu, a jedynie skutkowały budową kolejnych spalarni odpadów. Mamy teraz błędne koło złych decyzji i przepisów. Niestety, większość samorządów nadal nie myśli, jak rozwiązać problem u źródła, tylko koncentruje się na tym, jak szybko pozbyć się odpadów palnych, widząc rozwiązanie w budowie spalarni.
A czy to nie może być rozwiązanie? Sprawdza się w krajach zachodnich, więc dlaczego nie u nas?
Bo nie możemy zignorować zmienionych rok temu obowiązków unijnych. A one zobowiązują nas do redukcji i recyklingu, a nie spalania odpadów. I tylko na te pierwsze cele będą dofinansowania. Ale nawet gdyby na instalacje termicznego przekształcania były pieniądze, to długofalowo i tak będzie to nieopłacalne. Podam to na przykładzie. Zrobiliśmy symulację kosztów dwóch rozwiązań dla Warszawy. Zakładając, że cena spalarni wyniosłaby 1,7 mld zł (jak w złożonej ofercie), miasto nie musiałoby spłacać komercyjnego kredytu, sprzedawałoby zakładaną ilość energii elektrycznej i cieplnej, to bilans funkcjonowania takiej instalacji w ciągu 20 lat byłby ujemny i wyniósłby 1,1 mld zł. Spalarnia mogłaby zaliczyć do recyklingu 1 proc. odzyskanych z żużli metali, więc nie miałaby żadnego znaczenia dla realizacji głównego obowiązku miasta. Alternatywnie, tą samą ilość odpadów można by było objąć systemem tzw. mini PSZOK, którego koszt inwestycyjny wyniósłby 102 mln zł, a całkowite koszty 934 mln zł przez 20 lat. System ten pozwoliłby na szybkie uzyskanie przynajmniej 70 proc. poziomu segregacji i recyklingu odpadów, przy stworzeniu 29 razy więcej miejsc pracy niż spalarnia.
Z analiz UOKiK wynika jednak, że niższe opłaty dla mieszkańców mają te samorządy, które mają spalarnie. Jak to pogodzić?
Przeważająca część kosztów wszystkich spalarni w Polsce została pokryta z dotacji unijnych i innych środków publicznych. Samorządy nie musiały więc spłacać kredytu komercyjnego i w efekcie funkcjonowanie tych instalacji jest mniej kosztowne. Takich dotacji nie będzie w nowej unijnej perspektywie finansowej 2021–2027. Koszty gospodarowania odpadami w miastach posiadających spalarnie wcale nie są niższe niż w pozostałych, w większości są wyższe od średniej. Gminy te wykazują również wielomilionowe niedobory wpływów z opłat od mieszkańców, które pokrywają ze swojego budżetu.
Dlaczego pomysły budowy spalarni w formule PPP miałyby być – wbrew temu, co myśli wiele samorządów – nietrafione?
Wszystko zależy od konstrukcji umowy. Ważne, by samorząd nie popełnił błędu i nie dał przyzwolenia na to, aby prywatny operator spalarni miał przez cały okres jej funkcjonowania zagwarantowaną stałą ilość dostarczanych przez gminę odpadów. Oznacza to bowiem, że gdy ona ich nie dostarczy, i tak musi płacić, jakby zostały spalone. Spalarnia będzie też negatywnie konkurować z działaniami zmierzającymi do redukcji odpadów i zwiększania poziomu recyklingu – trzeba ją „karmić” stałą ilością odpadów, aby pokryć wysokie koszty jej funkcjonowania.
Branża przekonuje jednak, że spalarnie to mniejsze zło niż nielegalne podpalanie odpadów, których przepisy nie pozwalają legalnie zagospodarować.
Czy gdy cieknie nam kran, to kupujemy wiadro, aby zebrać wodę, czy staramy się rozwiązać problem u źródła – zakręcając kurek lub wymieniając uszczelkę? Branża powinna domagać się zmiany przepisów, które są złe i niewykonalne, a nie proponować pseudorozwiązanie, które zwiększa koszty, a nie rozwiązuje problemu.
A co by go rozwiązało?
Przede wszystkim musimy odrobić lekcję z selektywnej zbiórki, którą traktowano przez lata jak kwiatek do kożucha „systemu” gospodarki odpadami. Świadczy o tym choćby to, że dopiero będzie obowiązkowa. Najgorsze jest to, że przyzwyczajono mieszkańców, że nie ma się czym przejmować: obojętnie, czy deklarują selektywny, czy nieselektywny odbiór odpadów, nikt tego nie sprawdza i „system świetnie działa”. W efekcie mamy tragiczną dyscyplinę społeczną oraz poziom segregacji odpadów, zwłaszcza w zabudowie wielorodzinnej, które przyjdzie naprawiać przez lata. Samymi działaniami edukacyjnymi nie da się już tego szybko zmienić. Niestety Ministerstwo Środowiska nie przychyliło się do postulatu, aby w ostatniej noweli ustaw dać narzędzia samorządom do skutecznego nadzoru nad segregacją odpadów.
Skoro selektywna zbiórka jest kluczem do poprawy sytuacji, to jak ją poprawić?
Uważam, że kluczowe jest doskonalenie zbiórki i zagospodarowania bioodpadów. Bez nich nie jest możliwe szybkie i znaczące zwiększenie poziomu recyklingu. Wydzielenie bioodpadów poprawia także możliwości odzysku innych materiałów i ich jakość. Trzeba jak najszybciej zbudować nowe kompostownie i biogazownie. Wciąż mamy ich zbyt mało. Należałoby też uzyskać dla nich decyzję ministra rolnictwa na wykorzystanie ich produktu jako nawozu lub polepszacza gleb. Dla mniejszych miejscowości i zabudowy jednorodzinnej dostępną i dobrą opcją będzie wprowadzenie kompostowania przydomowego.
Bioodpady są raczej problemem miast, gdzie nie postawimy kompostowników przy blokach.
Rzeczywiście, to właśnie zabudowa wielorodzinna, w której mieszka dziś ponad 54 proc. Polaków, sprawia największe problemy i tam właśnie segregacja jest najsłabsza. Niestety, start z selektywną zbiórką bioodpadów okazał się fatalny. Nie poinformowano mieszkańców, że nie powinni wrzucać do pojemników bioodpadów w siatkach i workach plastikowych, co sprawia, że nie powstanie z nich kompost, który będzie mógł zostać zaliczony do poziomu recyklingu, tylko kolejny odpad. Ograniczono częstotliwość odbioru bioodpadów w najlepszych przypadkach do jednego razu w tygodniu, gdy mieliśmy fale upałów, a fermentujące bioodpady i chmary much skutecznie odstraszały mieszkańców od pomysłu segregacji.
To wszystko rozwiązania na przyszłość. A podwyżki trwają od miesięcy. Czy musimy się przygotować, że to dopiero przedsmak prawdziwych skoków cen?
Wzrost cen nie wziął się znikąd. W wielu przypadkach wynika ze sztucznie utrzymywanych niskich opłat dla mieszkańców i niepodnoszenia przez instalacje cen przetwarzania odpadów. Ceny wzrosły jednak przede wszystkim z powodu utrzymywania nadprodukcji odpadów zmieszanych, złej jakości i poziomu selektywnej zbiórki, rosnącej stawki za składowanie odpadów oraz ceny za przyjęcie „paliwa z odpadów” do spalenia. W niektórych regionach kraju pojawiły się też problemy z brakiem dostępnych mocy przerobowych instalacji, a więc koniecznością transportu odpadów na większe odległości. W wielu nowych stawkach uwzględniono też spodziewany wzrost ceny energii i wynikającej z niej ogólnej podwyżki. Uważam, że czekają nas kolejny wzrost cen energii i opłaty za składowanie odpadów i tym samym kosztów zagospodarowania nieczystości. Te nadal będą rosnąć, jeśli nie nastąpi radykalna poprawa poziomu i jakości segregacji odpadów przez mieszkańców oraz gdy gminy oprą swój system na spalaniu odpadów. Do zmniejszenia podwyżek i poprawy efektywności może przyczynić się zmiana systemu rozszerzonej odpowiedzialności producentów i wprowadzenie systemu kaucyjnego, jeśli Ministerstwo Środowiska oprze je na rzetelnych analizach, a nie tylko na dobrych chęciach.