Jest początek lipca. Po wakacjach wybory, a tu niespodziewanie, bo poza sezonem grzewczym, wybucha w Polsce kryzys wokół smogu. Na szali jest nie tylko nasz wizerunek, ale i miliardy złotych na ochronę powietrza – grzmią media. Mimo to resort środowiska idzie na czołowe zderzenie z Komisją Europejską i obwieszcza, że wyczekiwanych zmian w programie „Czyste powietrze” nie będzie. Bruksela zrywa negocjacje, kontakt się urywa. Aktywiści grzmią. Podobnie opozycja. Niespodziewany cios wyprowadzają nawet koledzy z własnej partii. Mówią, że program wymaga reformy i oni są na nią gotowi. Ale już za późno. Pieniądze przepadają.
Do gry włącza się premier Mateusz Morawiecki. – Koniec z półśrodkami. Polskę stać na prawdziwie innowacyjne rozwiązanie – mówi, otoczony wianuszkiem dziennikarzy. I dodaje, że czas rozwiązać MŚ.
Kurtyna. A za nią gruntowne przemodelowanie i rozparcelowanie resortu. Niegdyś podległy mu Narodowy Fundusz Ochrony Środowiska, który zarządza pieniędzmi na inwestycje, teraz podpada bezpośrednio pod premiera. Generalna Dyrekcja Ochrony Środowiska, czyli organ oceniający wpływ inwestycji na środowisko – w ogóle do usunięcia. W końcu każdą kontrowersyjną decyzję, np. o budowie lokalnej spalarni i tak oprotestują mieszkańcy. A jak trzeba będzie przekopać Mierzeję Wiślaną, decyzja i tak zapadnie na samym szczycie. Została inspekcja ochrony środowiska, już dziś nazywana ekopolicją. Niech dołączy do służb mundurowych. Proste? Proste.
Struktura ustalona, czas podzielić merytoryczny tort. Zmiany klimatyczne i przeciwdziałanie globalnemu ociepleniu? Tu karty rozdaje Ministerstwo Energii, które od spalania węgla odejść szybko nie zamierza. Klimatyczną politykę resortu środowiska mogą kontynuować Lasy Państwowe. W końcu problem emisji dwutlenku węgla mieliśmy rozwiązać poprzez zalesianie. Odnawialne źródła energii. Temat, wydawałoby się, mocno prośrodowiskowy. Gdzie tam. Tu też najwięcej do powiedzenia ma resort energii, a od niedawna, również przedsiębiorczości i technologii, który ostatnio przewodzi prosumenckiej rewolucji i najchętniej obkleiłoby wszystkie dachy w Polsce panelami fotowoltaicznymi. Co pozostało? Gospodarka wodna. Tą przejął resort żeglugi śródlądowej i powołane w zeszłym roku Wody Polskie.
Są jeszcze odpady: rosnące ceny, nieudolny recykling, płonące wysypiska. Te ostatnie rozwiąże ekopolicja. W prawidłowej segregacji pomoże metoda kija i marchewki pod czujnym okiem kamer instalowanych w każdym śmietniku, co mogłoby zaproponować MPiT. Ten sam resort chętnie przejmie też stery we wdrażaniu innowacyjnej gospodarki o obiegu zamkniętym. A nad uczciwymi przedsiębiorcami kuratelę roztoczą – na wzór Wód Polskich – Odpady Polskie. Przypilnują, by ceny nie rosły, a mieszkańcy byli zadowoleni. I będzie posprzątane.
Wróćmy jednak na ziemię. I potraktujmy obecny kryzys – zgodnie ze starą chińską maksymą – nie tylko jako problem, ale i szansę. W tym przypadku na nowe rozdanie. Wcale nie życzę resortowi takiego scenariusza. I zachęcam do zwarcia szyków. Zwłaszcza że UE nie kryje swoich ekologicznych ambicji i jest gotowa sowicie zapłacić za ich realizację. W końcu aż 25 proc. budżetu ma trafić na szeroko rozumianą ochronę środowiska. Szkoda byłoby się od nich teraz odwracać.