Dużą przyjemność sprawiło mi spotkanie podsumowujące grudniowy szczyt klimatyczny ONZ, którego gospodarzem byliśmy już po raz trzeci, tym razem w Katowicach. W gronie ponad podziałami spotkali się prezydenci katowickiego COP24 Michał Kurtyka, warszawskiego COP19 Marcin Korolec i poznańskiego COP14 Maciej Nowicki. Miło było usłyszeć, jak Kurtyka, obecny wiceminister środowiska, dziękował dwóm poprzednim ministrom prezydentom szczytu za ich doświadczenia i pomoc, mówiąc, że Polska ma dziś jeden z najlepszych zespołów negocjacji klimatycznych na świecie.
Doceniam również to, że Kurtyka potrafił po fakcie przyznać, gdzie negocjacje się zacięły i dlaczego część spraw trzeba było znów odłożyć na później, czyli na spotkanie w Chile w styczniu 2020 r. (wcześniej, we wrześniu 2019 r., szczyt klimatyczny dla głów państw zwołuje sekretarz generalny ONZ). Ale katowickie spotkanie dopiero otworzyło naszą roczną prezydencję. Pakiet katowicki, czyli 20 decyzji, które są czymś w rodzaju przepisów wykonawczych do porozumienia paryskiego z 2015 r., to na pewno najważniejsza sprawa. Ale co dalej? Przede wszystkim nowy dokument trzeba zinterpretować i zrozumieć, a musi to zrobić niemal 200 krajów uczestników szczytów klimatycznych. Polska prezydencja musi w tym pomóc, aby każdy zrozumiał zarówno, jakie ma obowiązki, jak i jakie korzyści się z tym wiążą.
Jak zauważyła nasza wieloletnia negocjatorka Lidia Wojtal, nie spoczywamy na laurach, bo przed UE, która na szczycie klimatycznym ma jeden wspólny głos, stoi wiele znaków zapytania. Na przykład to, jak po brexicie będzie wyglądał EU ETS, czyli unijny system handlu prawami do emisji dwutlenku węgla, albo jak te wypracowane rozwiązania przełożyć na plan dekarbonizacji Wspólnoty, która ma stać się faktem do 2050 r. Warto pamiętać, że rewizja celów porozumienia paryskiego i sposoby dojścia do nich – a chodzi o to, by zatrzymać globalne ocieplenie na poziomie mniejszym niż dodatkowe 2 st. C w perspektywie 2100 r. w porównaniu do ery przedprzemysłowej – będzie się odbywać co pięć lat. I próżno liczyć na to, że dostaniemy taryfę ulgową. Zaciskanie pasa trwa. Inaczej czeka nas klimatyczna katastrofa. Zwłaszcza że raport międzynarodowego zespołu ds. klimatu ONZ wskazuje, że 2 st. C to wciąż za dużo i tak naprawdę nie powinniśmy przekroczyć 1,5 st. C.
Wydaje mi się jednak, że o ile nasi negocjatorzy naprawdę są w światowej czołówce, a nasi prezydenci COP potrafią się dogadać ponad podziałami, to ich wiedza i kompetencje nie potrafią się przebić tak, jak niefortunne wypowiedzi polityków, choćby słowa prezydenta Andrzeja Dudy. Najpierw podczas szczytu w Katowicach przebiło się słynne zdanie o tym, że węgla wystarczy nam na 200 lat. Teraz szef państwa wprawił w osłupienie, gdy powiedział podczas konferencji o adaptacji polskich miast do zmian klimatu, że nie wie, na ile w rzeczywistości przyczynia się do nich człowiek. Przypomina mi to trochę niefortunną wypowiedź ministra środowiska Henryka Kowalczyka, że gnijące drzewa w Puszczy Białowieskiej przyczyniają się do wzrostu emisji CO2. Potem minister tłumaczył w rozmowie z DGP, że to był tylko przykład i na pewno nie ma to znaczącego wpływu na emisję.
Minister przyznał jednak, że nie ma wątpliwości, iż człowiek przyczynia się do zmian klimatu. I to nawet wtedy, gdy zacytowaliśmy mu słowa prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego sprzed kilku lat, który wyśmiewał powiązanie emisji dwutlenku węgla z tym procesem. Mam wrażenie, że mimo starań wielu osób część naszych polityków nie odrobiła lekcji ze szczytu klimatycznego. Może szeroko rozumiana nauka o klimacie jednak powinna być przedmiotem na studiach, zwłaszcza na uniwersytetach kształcących przyszłych liderów opinii społecznej? A może czasem warto sobie przypomnieć, że milczenie jest złotem.