Rząd pracuje nad poprawą systemu powiadamiania o przekroczeniach norm jakości powietrza. Zdaniem ekspertów łata jednak nie te dziury, które najbardziej wymagają uwagi.
Ujednolicenie dokumentacji o stężeniach rakotwórczego pyłu, cyfryzacja danych wojewódzkich inspektoratów ochrony środowiska i częstsze informowanie o przekroczeniach dopuszczalnych norm. To cele, które postawiło sobie Ministerstwo Środowiska w związku z projektowaną nowelizacją rozporządzenia w sprawie zakresu i sposobu przekazywania informacji dotyczących zanieczyszczenia powietrza.
– Po proponowanych zmianach zarówno wojewódzkie inspektoraty ochrony środowiska (WIOŚ), jak i zarządy województw będą prowadzić ujednoliconą dokumentację w wersji elektronicznej – wskazuje resort.
Potrzeba zmian wynika między innymi z większych niż w 2012 r. – gdy przyjmowano obowiązujące dziś rozporządzenie (Dz.U. poz. 1035) – wymagań sprawozdawczych wobec Unii Europejskiej. W praktyce polska administracja musi dopasować wyniki pomiarów z Państwowego Monitoringu Środowiska (PMŚ) do systemu elektronicznego obsługiwanego przez Brukselę.
W tym celu MŚ zamierza opracować system teleinformatyczny, który umożliwi importowanie i agregowanie danych z województw, a później przekazanie zbiorczych informacji do Europejskiego Wskaźnika Jakości Powietrza, czyli platformy zarządzanej m.in. przez Komisję Europejską.
Więcej biurokracji...
Jednocześnie resort zamierza zobowiązać samorządy do przesyłania informacji dotyczących przyjętych przez województwa programów ochrony powietrza i sprawozdań o realizacji planów działań krótkoterminowych na wypadek wystąpienia epizodu smogowego.
Przy jakim stężeniu pyłu PM10 lokalne władze muszą ostrzegać mieszkańców o zagrożeniu dla zdrowia w związku z fatalnym powietrzem? / Dziennik Gazeta Prawna
Te ostatnie to m.in. wprowadzenie ograniczeń ruchu samochodów, wzmożone kontrole przydomowych pieców lub zapewnienie mieszkańcom darmowej komunikacji.
W rozporządzeniu zaktualizowane zostaną też formularze dotyczące m.in. scenariuszy działań naprawczych opartych na harmonogramach rzeczowo-finansowych, wraz z ich kosztami i prognozowanymi efektami ekologicznymi.
...i nowe etaty
Usprawnione ma też zostać przekazywanie informacji na linii WIOŚ-GIOŚ (główny inspektor ochrony środowiska). W obowiązujących przepisach jest bowiem istotna luka.
Co do zasady, pracownicy wojewódzkich inspektoratów muszą przesłać do GIOŚ informacje o przekroczeniach norm odnotowanych przez lokalne stacje pomiarowe. Mają na to czas do godz. 10 następnego dnia roboczego. Szkopuł w tym, że urzędy są zamknięte od piątku do niedzieli. Innymi słowy, w czasie świąt lub w weekendy informacje docierają do GIOŚ ze znaczącym opóźnieniem.
Resort proponuje więc zwiększyć zatrudnienie w każdym wojewódzkim inspektoracie, tak by dodatkowi urzędnicy pełnili dyżury w dni wolne od pracy. Planuje powołać po jednym nowym etacie na WIOŚ.
Poprawa wątpliwa
Eksperci obawiają się jednak, że chociaż urzędnicy będą teraz szybciej i sprawniej przesyłać między sobą informacje o zanieczyszczeniach, to alarmy smogowe i ostrzeżenia dla mieszkańców wciąż będą publikowane zbyt rzadko w porównaniu do innych krajów UE.
Zwracają uwagę, że próbując usprawnić procedury, rząd nie podejmuje się najbardziej oczekiwanej przez ekologów reformy, czyli obniżenia poziomów alarmowych, które są najwyższe w całej Europie.
– Koordynacja przepływu informacji dotyczących zanieczyszczeń powietrza to oczywiście cenna inicjatywa, ale takie działanie nie dotyka w ogóle meritum sprawy – przekonuje Marek Józefiak, koordynator kampanii Klimat i Energia w Greenpeace.
Jego zdaniem problemem jest bowiem przede wszystkim to, że obecnie potrzeba kilkukrotnie wyższego stężenia toksycznych substancji niż w innych krajach, by o takim stanie poinformowały nas władze.
W efekcie nasi sąsiedzi za stan niebezpieczny dla zdrowia uznają sytuacje, gdy w powietrzu unosi się średnio 100 mikrogramów szkodliwego pyłu PM10. W Polsce o poważnym zagrożeniu mówi się dopiero wtedy, gdy średniodobowe stężenie tych substancji jest trzykrotnie większe.
Poziomy bez zmian
Dziś normy te reguluje rozporządzenie ministra środowiska w sprawie poziomów niektórych substancji w powietrzu (Dz.U. z 2012 r. poz. 1031). Określa ono dopuszczalne stężenia m.in. benzenu, dwutlenku siarki, ołowiu i pyłów zawieszonych PM2,5 oraz PM10.
– Tak wysokie progi informowania i alarmowania sprawiają, że informacje władz o fatalnej jakości powietrza bardzo rzadko przedostają się do społeczeństwa. Co za tym idzie, ludzie nie wiedzą, że powinni podjąć środki ostrożności: nie chodzić na spacery, nie uprawiać sportu na zewnątrz, nie wietrzyć mieszkań – mówi Anna Dworakowska z Polskiego Alarmu Smogowego (PAS).
Jak podsumował w zeszłym tygodniu PAS, gdyby normy w Polsce zostały sprowadzone do tych, które obowiązują na przykład we Francji, w niektórych miastach stan alarmowy trwałby przez ponad dwa miesiące.
Tak byłoby na przykład w Nowym Targu (62 dni), a niewiele lepiej w Żywcu, Nowej Rudzie, Zabrzu i Rybniku (kolejno: 60, 56, 55 i 53 dni ze stanem alarmowym).
– Przyjmując jednak kryteria Ministerstwa Środowiska, takiego alarmu tam nie odnotowano – zwraca uwagę Andrzej Guła, prezes PAS. I podkreśla, że niewiele lepiej byłoby także w miastach wojewódzkich. W Krakowie alarm trwałby 41 dni, a w Katowicach 37. Z kolei w stolicy byłyby to trzy tygodnie.
– „Polski” poziom alarmowy (300 µg/m3) osiągnięto w 2017 r. zaledwie trzy razy. Dwa razy w Krakowie i raz w Katowicach – zwraca uwagę ekspert.
Etap legislacyjny
Projekt w konsultacjach publicznych