Jeśli co dekadę lub częściej trzeba się odbudowywać, w czym często potrzebna jest pomoc państwa, to bardziej się opłaca wykupić teren, by dać rzece robić swoje. Wykupy są dobrowolne. Można przyklasnąć i można nie za bardzo brnąć w szczegóły. Ale kilka jednak rzuca się w oczy.
Co nas zalewa, kiedy jest powódź?
Po pierwsze, rząd ma mieć na to ok. 800 mln zł do 2034 roku, a w pierwszych latach program ma objąć gminy dotknięte powodzią w 2024 roku. Z badań przeprowadzonych przez Koalicję Ratujmy Rzeki na terenie Lądka-Zdroju i Stronia Śląskiego wynika, że wśród poszkodowanych przez powódź chętnych do wyprowadzki w niezagrożone miejsca byłoby 35 proc. osób i 20 proc. przedsiębiorców. Super. Ale jednocześnie znaczna część posesji została zalana wcale nie przez rzeki, które wystąpiły z koryta, ale przez wody gruntowe, spływ powierzchniowy czy cofkę z kanalizacji. I dodajmy jeszcze, że ci, co mają nieruchomości w strefie tzw. wody 10-letniej, to ułamek wszystkich poszkodowanych, którzy byliby skłonni się przenieść. W takich miejscach jak Ziemia Kłodzka powódź nie jest jedynie wynikiem wystąpienia rzeki z koryta, choć tak powódź rozumieją Wody Polskie. Ale nawet gdyby była, to warto powtórzyć raz jeszcze: powódź stuletnią mamy co trzydzieści lat, dziesięcioletnią możemy mieć nawet co roku. To statystyka, która wprawdzie jest potrzebna, ale jednak może sprawić, że to kreska na mapie zdecyduje, czy ktoś może się przenieść na korzystnych warunkach, czy też nie.
Dlaczego budujemy nad rzekami, które wyleją?
Po drugie, należałoby się zastanowić, w jaki sposób nieruchomości leżące w strefie zagrożenia w ogóle się tam znalazły. Oczywiście nie ma jednego scenariusza, część to instytucje użyteczności publicznej, część domy wybudowane jeszcze „za Niemca”, do tego jakieś wiatki, garaże etc. Przypadek przypadkowi nierówny. Ale jednak od 2018 r. obowiązuje w Polsce nowe prawo wodne, które nałożyło obowiązek uzgodnienia warunków zabudowy czy miejscowych planów zagospodarowania przestrzennego na terenach zagrożonych powodzią z Wodami Polskimi. I co?
W latach 2018–2021 Wody Polskie wydały ponad 35 tys. decyzji dotyczących warunków zabudowy, planów miejscowego zagospodarowania przestrzennego lub lokalizacji inwestycji celu publicznego. Odmówiły zgody w niecałych 3 tys. przypadków.
Oczywiście nie ma sensu stawiać tej instytucji w roli chłopca do bicia, zwłaszcza, że to ona chce postawić krok do przodu, prowadząc program wykupów. Warto jednak wiedzieć, że polskie realia to barwny krajobraz ignorowania zarówno ryzyka powodziowego, jak i potrzeb rzek, stąd nie dziwi, że w wielu gminach tereny zalewowe w ogóle nie były do niedawna objęte planami zagospodarowania, a nawet jeśli opinia Wód Polskich co do zabudowy była negatywna, to wcale jeszcze nie znaczy, że w decyzjach gmin była uwzględniana. I może się zdarzyć, że i takie nieruchomości znajdą się w programie wykupów.
Co zrobią Wody Polskie z samowolami budowlanymi?
Po trzecie, sprzedaż co do zasady ma się odbywać na podstawie wyceny rynkowej plus 20 proc., o ile zwiększa to bezpieczeństwo powodziowe, a sam budynek został wzniesiony legalnie. Legalnie, czyli na przykład po uprzedniej zgodzie Wód Polskich? Czy legalnie po zalegalizowaniu samowoli budowlanej? Po jej przedawnieniu w myśl starych przepisów budowlanych? W związku z abolicją budowlaną w myśl nowych?
Biorąc pod uwagę, że po 2027 roku program ma być rozszerzony na całą Polskę, aż mnie korci, żeby kupić popcorn i popatrzeć, jak to zadziała np. na Podhalu.
Sedno sprawy jest takie, że program wykupu nieruchomości, które są szczególnie narażone na zalanie, to ważna i potrzebna rzecz. Ale ona nie zastąpi rozsądnej i długoterminowej polityki publicznej, która w swoich różnych odsłonach i z własną sektorowością mogłaby istotnie zredukować ryzyko powodziowe i koszty z tym związane. Na program wykupów możemy przeznaczyć 800 mln zł, co zapewne okaże się kroplą w morzu. Sama powódź z 2024 przyniosła straty materialne rzędu 13 mld zł. I po roku od powodzi ciągle nie za bardzo mamy odpowiedź na pytanie co dalej.