Jest grudzień 2013 r., Kancelaria Prezesa Rady Ministrów. Zaczyna się odliczanie do publikacji wyników badania PISA 2012. W telebim wpatrują się premier Donald Tusk, ówczesna minister edukacji Joanna Kluzik-Rostkowska i jej poprzedniczki – Krystyna Szumilas, Katarzyna Hall (obie z PO), Krystyna Łybacka (SLD). Są też przedstawiciele OECD, naukowcy, związkowcy, gimnazjaliści. Kiedy okazuje się, że Polska w badaniu wypadła nadzwyczaj dobrze, premier chwali system edukacji oraz nauczycieli. Dziękuje im za ciężką pracę.
Jest grudzień 2013 r., Kancelaria Prezesa Rady Ministrów. Zaczyna się odliczanie do publikacji wyników badania PISA 2012. W telebim wpatrują się premier Donald Tusk, ówczesna minister edukacji Joanna Kluzik-Rostkowska i jej poprzedniczki – Krystyna Szumilas, Katarzyna Hall (obie z PO), Krystyna Łybacka (SLD). Są też przedstawiciele OECD, naukowcy, związkowcy, gimnazjaliści. Kiedy okazuje się, że Polska w badaniu wypadła nadzwyczaj dobrze, premier chwali system edukacji oraz nauczycieli. Dziękuje im za ciężką pracę.
Trzy lata później, w grudniu 2016 r., konferencja dotycząca kolejnej edycji badania wygląda inaczej. Ogłoszenie wyników odbywa się w budynku MEN. W sali, gdzie resort urządza zwyczajne konferencje prasowe. Prezentuje je wiceminister Maciej Kopeć, nie ma ani szefowej resortu Anny Zalewskiej, ani premier Beaty Szydło. Publiczność stanowią przede wszystkim dziennikarze. Z wyników ciężko ukuć jednoznaczną tezę. W punktach wypadliśmy znacznie gorzej niż przed trzema laty. Ponieważ jednak spadki nastąpiły niemal we wszystkich krajach, z którymi rywalizowaliśmy, nadal mamy jedne z najwyższych wyników w Europie i znajdujemy się w światowej czołówce, znacznie powyżej średnich wyników dla OECD. – Mamy wynik powyżej średniej w krajach, które były badane. Natomiast na pewno to, że wynik spada, trudno uznać za sukces – ocenił Kopeć.
Choć dziennikarze bardzo chcieli usłyszeć, czy PISA będzie argumentem w dyskusji o toczącej się właśnie reformie oświaty, wiceminister wykręcał się od odpowiedzi. – Badania powinny służyć do czego innego niż gra polityczna – zaznaczył i dodał, że wyniki trzeba dogłębnie przeanalizować. Różnica między 2013 i 2015 r. to nie wyłącznie kwestia PR-owskiej sprawności. Pokazuje raczej głęboką różnicę w podejściu do międzynarodowej oceny. Dla poprzednich rządów była ona istotnym wskaźnikiem, czy obraliśmy w oświacie publicznej słuszny (a przynajmniej efektywny na tle innych) kierunek. Dla Prawa i Sprawiedliwości to – jak powiedział Kopeć – „ważny, ale nie jedyny instrument edukacyjny”.
Co w uproszczeniu oznacza: obojętnie, jak wypadliśmy w PISA, będziemy realizowali nasz plan. Od września przyszłego roku zacznie się likwidacja gimnazjów. Szkół, które kolejną edycję PISA z rzędu przynoszą nam międzynarodowy sukces. Nie dziwne, że minister edukacji nie chce używać ich do gry politycznej. Sięgnięcie po argument PISA musiałoby wybić mu z rąk wiele innych argumentów. Jak ten, że gimnazja się nie sprawdziły czy że nie wyrównują szans. Jak zauważyli badacze, Polska ma jeden z najwyższych wskaźników uczniów, którym pochodzenie z biednych rodzin nie przeszkadza w osiąganiu wysokich wyników w naukach przyrodniczych.
Rezultaty międzynarodowego badania pozwalają dziś dość precyzyjnie zidentyfikować mocne i słabe strony nauczania w gimnazjach i zareagować tam, gdzie trzeba, by jeszcze poprawić wyniki naszych uczniów. Po tegorocznych wynikach wiemy np., że nasza szkoła jest jeszcze w epoce kartki i ołówka. Nasi uczniowie nie kojarzą komputera z narzędziem pracy, więc gubią się, kiedy ktoś nakazuje im używać go do celów naukowych. Komputer powinien być na każdej lekcji, jak wyposażenie piórnika. Potrzebujemy powszechnej cyfryzacji szkół. Naszym uczniom brakuje w szkole doświadczeń z przedmiotów przyrodniczych. Czas najwyższy postarać się także o większą indywidualizację nauczania. Tak by podciągnąć najsłabszych uczniów i wykorzystać potencjał najlepszych (pierwszych mamy więcej niż średnia OECD, drugich – mniej). By za trzy lata, w kolejnej edycji PISA, odtrąbić następny sukces nie trzeba zmieniać struktury szkolnictwa. Wystarczy pochylić się nad tymi problemami.
Niestety, obecne wyniki staną się źródłem wiedzy raczej dla historyków niż praktyków edukacji. Z raportów trudno będzie korzystać, by poprawić system, bo będzie on zupełnie inaczej skonstruowany. Dotychczas oceniał gimnazjalistów w ostatnim roku nauki. Po reformie test będą pisali 15-latkowie w pierwszej klasie liceum. Trudno będzie więc powiedzieć, która ze szkół odpowiada za jaką część umiejętności. Pierwszą informację zwrotną dotyczącą PiS-owskiej reformy przyniesie dopiero badanie przeprowadzone w 2021 r. (w 2018 r. zostaną przebadane jeszcze 15-latki z ostatnich roczników starego gimnazjum). Pieniądze wydane na PISA zostaną praktycznie wyrzucone w błoto. Będzie też za późno, by zareagować, jeśli pojawią się negatywne tendencje.
Tymczasem przykłady państw badanych w PISA pokazują, że nieopanowane w porę zmiany mogą doprowadzić do katastrofy, z której później bardzo ciężko będzie się wygrzebać. Przykładem edukacyjnego krachu jest szkolnictwo w Szwecji. W 2000 r. szwedzkie nastolatki były na trzecim miejscu w Europie pod względem umiejętności czytania i interpretacji tekstów. Po 12 latach wypadły poniżej średniej OECD. Teraz mozolnie odrabiają straty. W systemie, w którym władza zmienia się co cztery lata, z perspektywy rządzących to i tak nie ma znaczenia. Obojętnie, czy likwidacja gimnazjów powiedzie nas szwedzką drogą, czy nie, na konferencji w 2021 r. zobaczymy zupełnie inne twarze.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama