- Niższej dotacji mogą się spodziewać te uczelnie, które nie pozyskują projektów badawczych, mają niską kategorię naukową, a także bazują na masowości kształcenia - informuje Teresa Czerwińska, wiceminister nauki i szkolnictwa wyższego.
- Niższej dotacji mogą się spodziewać te uczelnie, które nie pozyskują projektów badawczych, mają niską kategorię naukową, a także bazują na masowości kształcenia - informuje Teresa Czerwińska, wiceminister nauki i szkolnictwa wyższego.
Na jednego nauczyciela akademickiego ma przypadać maksymalnie 13 studentów. Uczelnie, które przekroczą ten limit, mogą się spodziewać niższej dotacji. Studenci alarmują, że wchodzące 1 stycznia 2017 r. nowe zasady finansowania szkół wyższych doprowadzą do tego, że już podczas najbliższej sesji będą celowo oblewani podczas egzaminów.
Te obawy są nieuzasadnione. Uczelnie oblewają studentów wtedy, kiedy są niewystarczająco przygotowani do egzaminów, a nie wtedy, gdy chcą dostosować się do nowego algorytmu. To jest nie tylko nieracjonalne, ale i całkowicie niedopuszczalne z punktu widzenia standardów etyki akademickiej. Słysząc takie nieodpowiedzialne wypowiedzi, jestem zdumiona. Zmiana zasad finansowania uczelni jest przede wszystkim projakościowa i prostudencka. Jeżeli na uczelni na jednego nauczyciela będzie przypadało 11–13 studentów, to doprowadzi to do tego, że poprawi się dostępność wykładowców. Skończą się też kursy korespondencyjne, kiedy nie ma faktycznego kontaktu czy dyskusji ze studentem, np. w ramach seminariów czy konwersatoriów. Skończy się też argument, że uczelnia nie powoła np. specjalności, bo zebrała się zbyt mała liczba chętnych do utworzenia grupy. Dotychczas taki argument pojawiał się bardzo często – władze uczelni wskazywały, że uruchomienie specjalności jest opłacalne przy grupie minimum 30 osób. Po wejściu w życie proponowanych zmian ten argument straci rację bytu.
Pani minister, nie twierdzę, że pomysł resortu jest zły, jednak jego wprowadzenie w trakcie roku akademickiego zdaniem części akademików nie jest rozsądne i całkiem się nie zdziwię, że uczelnie będą wykorzystywały teraz każdy pretekst, by masowo pozbywać się ponadlimitowych studentów.
Nowe zasady finansowania uczelni nie opierają się tylko i wyłącznie na jednym czynniku – liczbie studentów i doktorantów. Algorytm jest tak skonstruowany, żeby każda placówka mogła wybrać dla siebie odpowiednią drogę dojścia do wzrostu dotacji w następnym roku. Naszym celem jest podniesienie przede wszystkim jakości kształcenia. Pora skończyć z „produkcją dyplomów”. To kwestia rzetelnego podejścia do procesu dydaktycznego, a nie oferowania bylejakości. Nasze uczelnie mają duży potencjał zarówno badawczy, jak i dydaktyczny, i najwyższy czas go wykorzystać, wskazując ścieżkę rozwoju doskonałości naukowej i dydaktycznej.
Zmieniamy również zasady, żeby mocno powiązać proces dydaktyczny z prowadzeniem badań przez kadrę, a także wzmocnić procesy umiędzynarodowienia na polskich uczelniach. Proponowane rozwiązania dają więc szkołom wyższym co najmniej kilka realnych możliwości zyskania dotacji i bynajmniej nie oznacza to konieczności podejmowania zachowań skrajnych, tj. oblewanie studentów czy zwalnianie pracowników.
Akademików jednak te argumenty nie przekonują. Ich zdaniem zaproponowany przez resort algorytm prędzej czy później doprowadzi do cięć kadrowych.
Nowy algorytm daje możliwość docenienia wybitnych wykładowców, uruchomienia programów wspierania jakości dydaktycznej i nie prowadzi do zwolnień. Przecież jeżeli uczelnia będzie zmniejszać zatrudnienie, to jeszcze bardziej zwiększy liczbę studentów przypadających na jednego nauczyciela, a to oznacza, że będzie notowała stratę.
Resort chce także premiować projekty badawcze. Małe ośrodki nie będą w stanie z dnia na dzień przystosować się do zmienionych zasad finansowania. Nic dziwnego, że wiele z nich obawia się o swoją przyszłość.
Wprowadzamy więc swego rodzaju bezpiecznik – dotacja z roku na rok nie będzie mogła zmaleć o więcej niż o 5 proc. Ponadto każda szkoła wyższa czerpie dochody nie tylko ze środków z budżetu państwa (średnio stanowią one ok. 60 proc. dochodów uczelni), ale także z innych źródeł. Zatem chociażby z tych dwóch względów wprowadzona przez nas zmiana nie powinna zachwiać gospodarką finansową uczelni, niezależnie od jej wielkości czy położenia geograficznego. Stracą te uczelnie, które nie pozyskują projektów badawczych, mają niską kategorię naukową, a także bazują na masowości. Dla tych szkół nowy algorytm powinien być impulsem do zmian. Są uczelnie, które przy porównywalnej liczbie studentów mają zupełnie inną liczbę nauczyli akademickich. Oznacza to, że każda z nich zapewnia kształcenie na innym poziomie.
Czy jest jednak szansa, że odroczą państwo wejście w życie chociaż niektórych elementów algorytmu, skoro budzi on tyle kontrowersji i obaw?
Obawy są czymś naturalnym, bowiem każda zmiana wiąże się z niepewnością. Środowisko akademickie, jak wynika z nadesłanych uwag, popiera planowane zmiany co do kierunku. Pojawiają się propozycje dotyczące parametrów nowego algorytmu i kwestia rozłożenia zmian w czasie. Planujemy wprowadzenie nowego algorytmu od przyszłego roku. Jednak faktycznie bierzemy pod uwagę pewne stopniowanie zmian.
Na przykład?
W projekcie rozporządzenia zaproponowaliśmy, aby kwota dotacji, która nie ulega zmianie, stanowiła 50 proc. kwoty z poprzedniego roku, a nie jak jest obecnie 65 proc. Jednak możliwe, że do proponowanych 50 proc. będziemy schodzić stopniowo. Czyli np. w pierwszym etapie do 57 proc., a dopiero w drugim do 50 proc.
Co mają zrobić te uczelnie, które wyliczyły sobie, że nowy algorytm jest dla nich niekorzystny i w przyszłym roku prawdopodobnie dostaną niższą dotację?
Każda uczelnia powinna przede wszystkim zredefiniować swoją strategię, tzn. czy docelowo chce być uczelnią badawczą, dydaktyczno-naukową czy dydaktyczną. Trzeba rzetelnie określić kierunek, do którego się zmierza, i wówczas można dostosowywać liczbę pracowników, studentów etc. Odraczanie zmian nie ma sensu, co więcej, muszą one zacząć się już teraz i muszą być długofalowe. Uczelnie powinny także zdefiniować swoją rolę, bo dla każdej jest miejsce w systemie, ale wymaga to od nich wysiłku i zaangażowania. Teraz jest dobry czas na zmiany, bo w przyszłym roku będziemy mieli lepszą sytuację niż obecnie, jeżeli chodzi o środki zapewnione z budżetu państwa. Ponadto planujemy także uruchomienie środków europejskich z programu PO WER na konkursy dla uczelni, które przeprowadzą zmiany projakościowe.
A jak w przyszłym roku będą się kształtowały środki na naukę i szkolnictwo wyższe?
W projekcie ustawy budżetowej na rok 2017 wzrastają zwłaszcza – o 4,6 proc. – środki krajowe na naukę. Do najważniejszych wydatków na naukę należą te na działalność statutową i inwestycyjną jednostek naukowych – na ten cel przeznaczono niemal 3 mld. zł. Należy także podkreślić, iż Narodowe Centrum Nauki na realizację zadań podstawowych w ramach wspierania działalności naukowej otrzyma w roku 2017 środki w wysokości 1,2 mld zł, tj. o 16,2 proc. więcej niż w roku 2016. Udało się zapewnić na naukę ok. 425 mln zł, a na szkolnictwo wyższe ok. 123 mln zł więcej z budżetu państwa, niż wynikało to ze wstępnego limitu wydatków przyznanego przez ministra finansów. Oznacza to, że na naukę w 2017 r. z budżetu będziemy mogli przeznaczyć 8,4 mld zł (co stanowi 0,43 proc. PKB), a na szkolnictwo wyższe 15,9 mld zł (0,82 proc. PKB).
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama