Rząd znalazł sposób, by pozbyć się słabszych szkół wyższych. Zaostrzy wymagania dotyczące wykładowców.
Niepubliczne szkoły wyższe
/
Dziennik Gazeta Prawna
Jarosław Gowin, minister nauki, znalazł sposób, jak szybko i skutecznie pomóc publicznym uczelniom borykającym się z problemami finansowymi i stale spadającą liczbą studentów. Tylko w ciągu ostatniej dekady zmalała ona o pół miliona. W 2015 r. naukę na uczelniach wyższych rozpoczęło o ponad 16 tys. osób mniej niż rok wcześniej.
Pomysł ministra na ratowanie publicznych placówek jest prosty: wystarczy ograniczyć możliwość wliczania wykładowców do tzw. minimum kadrowego na kierunkach licencjackich (o profilu praktycznym). Będą mogły ich wykazywać tylko te placówki, które są dla akademików pierwszym miejscem zatrudnienia. Takiej osoby nie będzie więc mogła „pokazać” inna uczelnia, w której akademik co prawda prowadzi zajęcia (i dorabia), ale nie jest to jego macierzysta jednostka. Efekt? Placówki nie będą mogły się chwalić, że mają kadrę w odpowiedniej liczbie. To natomiast oznacza najpierw likwidację konkretnego kierunku, a potem nawet samej uczelni.
Jeżeli wszystko pójdzie zgodnie z planem ministra Gowina, zmiany wejdą w życie już w tym roku. Chociaż będzie dwuletni okres na dostosowanie.
Nowy wymóg uderzy przede wszystkim w prywatne uczelnie oraz państwowe wyższe szkoły zawodowe. – W niektórych z nich nawet połowa nauczycieli akademickich pracuje na drugim etacie – wylicza Piotr Pokorny, ekspert Instytutu Rozwoju Szkolnictwa Wyższego.
Zaostrzone wymogi, zdaniem ekspertów, dotkną nawet 300 uczelni. Obecnie kształci się tam ponad 400 tys. studentów. Plan Gowina, jak same potwierdzają, oznacza dla nich widmo likwidacji.
– Na pierwszy ogień pójdą najsłabsze placówki – uważa prof. Jerzy Malec, przewodniczący rady nadzorczej Polskiego Związku Pracodawców Prywatnych Edukacji Konfederacji Lewiatan.
Propozycja Gowina to prezent na nowy rok akademicki dla szkół wyższych, które mają własną kadrę. Czyli tych największych. Dzięki likwidacji małych ośrodków trafi do nich więcej chętnych do studiowania.
– Minister zapowiedział, że zrobi wszystko, by jak najszybciej zlikwidować złe uczelnie – niepubliczne i publiczne – dodaje Malec.
Koniec z powielaniem kadry na uczelniach
Obecnie szkoły wyższe mogą zaliczać do minimum kadrowego (uprawnia ono do prowadzenia kierunku) osoby, których podstawowym miejscem pracy jest zupełnie inna uczelnia. To się wkrótce zmieni. Zgodnie z projektem rozporządzenia ministra nauki i szkolnictwa wyższego w sprawie warunków prowadzenia studiów do tzw. minimum kadrowego kierunku pierwszego stopnia (licencjackiego, inżynierskiego) o profilu praktycznym będą mogli być wliczani tylko nauczyciele akademiccy, dla których placówka jest podstawowym miejscem pracy. – Ten przepis uderzy przede wszystkim w małe uczelnie. Zarówno prywatne, jak i publiczne – alarmuje Piotr Pokorny, ekspert Instytutu Rozwoju Szkolnictwa Wyższego.
Nowe rozporządzenie uniemożliwi zaliczanie do minimum kadrowego szkół wyższych o profilu praktycznym wszystkich osób wykładających równocześnie w kilku placówkach, w tym także naukowców, których podstawowym miejscem pracy są szkoły akademickie (np. uniwersytety). – Tymczasem wnoszą oni do uczelni zawodowych, które są dla nich dodatkowym miejscem pracy, dużą wartość dodaną – wiedzę, umiejętności, doświadczenie i znajomość dobrych praktyk, które wpływają korzystnie na poziom kształcenia. Przyczyniają się również do nawiązania przez uczelnie zawodowe współpracy z ośrodkami akademickimi. Dlatego nieuzasadnione jest blokowanie tego typu rozwiązania – wskazuje w opinii przesłanej do projektu prof. Tadeusz Hoffmann, dziekan Wydziału Politechnicznego Państwowej Wyższej Szkoły Zawodowej w Kaliszu.
Dodaje, że taki zapis spowoduje obniżenie jakości kształcenia w uczelniach zawodowych, a w szczególnych przypadkach nawet całkowite jego wstrzymanie. Kierunki, które nie spełnią minimum kadrowego na nowych zasadach, będą musiały zostać zamknięte.
Z kolei resort twierdzi, że cel planowanej regulacji jest odwrotny – zapewnienie studiom o profilu praktycznym najwyższego poziomu, bo osoba, dla której uczelnia będzie podstawowym miejscem pracy, będzie mogła w pełni zaangażować się w proces kształcenia. Z tym argumentem nie zgadzają się przedstawiciele szkół. – O jakości pracy nie decyduje sam fakt formalnego zatrudnienia w podstawowym miejscu pracy, lecz uzyskiwane przez niego wyniki, do oceny których uprawniony jest pracodawca – ripostuje prof. Hoffmann. I dodaje, że proponowany przez ministra nauki przepis to rażąco nierówne traktowanie jednostek prowadzących studia pierwszego stopnia o profilu praktycznym. Bo takiego wymogu nie ma w przypadku studiów ogólnoakademickich. Dlatego wnioskuje o usunięcie proponowanego przepisu z projektu rozporządzenia.
Uczelnie są zaskoczone zaostrzeniem przepisów, tym bardziej że tym samym rozporządzeniem resort nauki obniża wymogi kadrowe dla studiów pierwszego stopnia o profilu praktycznym: zamiast trzech doktorów habilitowanych oraz sześciu doktorów wystarczy, że uczelnia zatrudni jednego profesora i pięciu doktorów. Przy czym resort dodaje wymóg zatrudnienia na wydziale. Rozporządzenie ma wejść w życie już 1 października 2016 r., z tym że szkoły wyższe będą miały dwa lata na wdrożenie nowych rozwiązań. To jednak może okazać się za mało.
– W przypadku kierunków technicznych, takich jak informatyka, albo filologicznych z zastosowaniem się do nowych wymogów mogą się pojawić problemy – mówi prof. Witold Stankowski, przewodniczący Konferencji Rektorów Publicznych Szkół Zawodowych. Niektóre uczelnie będą musiały zwolnić pracowników. – Trzeba też pamiętać, że z osobami, dla których szkoła wyższa jest drugim miejscem pracy i do tej pory byli oni wliczani do minimum kadrowego placówki, będą rozwiązywały umowy. Te nierzadko zawarte są na czas nieokreślony. To wiąże się z płaceniem odpraw. Dla wielu najbliższe dwa lata na pewno nie będą łatwe – mówi prof. Witold Stankowski.
Swoje obawy wyrażają też przedstawiciele uczelni niepublicznych, które będą miały problem z zatrudnieniem pracowników, dla których ta placówka będzie podstawowym miejscem pracy. Te, którym nie uda się zgromadzić wymaganego minimum, będą musiały zakończyć swoją działalność.
– Konieczna jest gruntowna przebudowa minimum kadrowych dla uczelni. Rozmijają się one z rzeczywistością, przecież mamy niż demograficzny. W innych krajach nawet nie istnieje pojęcie minimum kadrowego. To jest fasadowe postrzeganie procesu kształcenia, że niby wymóg zatrudnienia w podstawowym miejscu pracy sprawi, że uczelnia będzie lepiej uczyć. Minima kadrowe to pięta achillesowa obecnego systemu. Można wprowadzić inne mechanizmy, które będą gwarantowały wysoką jakość studiów – uważa prof. Waldemar Tłokiński, przewodniczący Konferencji Rektorów Zawodowych Szkół Polskich.