Nowy pomysł MEN na ochronę miejsc pracy: dyrektorzy szkół będą musieli zatrudniać pedagogów z wojewódzkiego spisu osób zagrożonych zwolnieniami. Na razie armagedonu nie ma – gminy nie tną etatów
Liczba nauczycieli nieustannie rośnie
/
Dziennik Gazeta Prawna
Marek Olszewski wójt gminy Lubicz, przewodniczący Związku Gmin Wiejskich RP
/
Dziennik Gazeta Prawna
Przemysław Krzyżanowski wiceprezydent Koszalina, przewodniczący komisji edukacji Związku Miast Polskich
/
Dziennik Gazeta Prawna
Minister oficjalnie zapewnia, że reforma nie spowoduje zwolnień nauczycieli. Na wszelki wypadek jednak negocjuje ze związkami zawodowymi pakiet osłonowy dla pedagogów. Jego elementem miałyby być wojewódzkie zestawienia nauczycieli zagrożonych zwolnieniami.
Pomysł padł na spotkaniu minister edukacji z działaczami oświatowej Solidarności. Ma być odpowiedzią na szacunki związkowców, którzy mówią o 35 tys. nauczycieli zagrożonych zwolnieniami z powodu likwidacji gimnazjów. Według zamysłu Anny Zalewskiej w okresie przejściowym kuratorzy oświaty mają tworzyć wojewódzkie listy, a dyrektorzy szkół, szukając do pracy nowych nauczycieli, będą zobligowani sprawdzić, czy nie ma na nich odpowiednich kandydatów. Wpisane na listę osoby będą miały prawo do zatrudnienia w pierwszej kolejności.
– Więcej szczegółów nie usłyszeliśmy – relacjonuje przewodniczący oświatowej Solidarności Ryszard Proksa. Przyznaje jednak, że nawet jeśli MEN wprowadzi pomysł w życie, jego egzekwowanie będzie bardzo trudne. – Taki obowiązek musiałby zostać zapisany w ustawie, a kuratorzy musieliby opiniować arkusze organizacyjne, określające zasady działania szkół. Na razie to myślenie życzeniowe, samorządy nie będą chętne do przyjmowania nauczycieli z innych gmin czy powiatów. Będą raczej uzupełniać niepełne etaty lub dawać swoim nadgodziny – przekonuje. Tego jednak minister chce zakazać. Podczas spotkania ze związkowcami zapewniła, że zamierza ograniczyć ponadwymiarowe godziny.
Kuratorzy o szczegółach pomysłu nic nie wiedzą. – Podczas ostatniego spotkania nie było o tym mowy – słyszymy między innymi w Opolu i Kielcach. Związkowcy zaproponowali resortowi, żeby w ramach pakietu osłonowego przywrócić prawo nauczycieli do przechodzenia na wcześniejszą emeryturę i wydłużyć tzw. stan nieczynny, który w razie np. likwidacji placówki da pedagogom przez sześć miesięcy prawo do wynagrodzenia.
Obawy związkowców nie muszą się ziścić. Już teraz w związku z cofnięciem sześciolatków do zerówki z pracy miało odejść 8 tys. nauczycieli. Przeprowadzona w kilkudziesięciu gminach sonda DGP pokazuje, że masowych zwolnień nie ma. – Część nauczycieli od edukacji wczesnoszkolnej znalazła zatrudnienie w klasach pierwszych, stworzonych tylko dla sześciolatków, a pozostali zostali zatrudnieni w oddziałach przedszkolnych, które zorganizowano w szkołach podstawowych – mówi Witold Stefański, naczelnik wydziału oświaty w Policach (woj. zachodniopomorskie).
Rząd podyktuje listę nauczycieli do wzięcia
Mimo ostrzeżeń związkowców gminy masowo nie zwalniały, ale wzięły na siebie dodatkowe koszty. Jednak minister edukacji spodziewa się cięć w przyszłym roku i negocjuje pakiet osłonowy.
Związek Nauczycielstwa Polskiego jeszcze w czerwcu alarmował, że przez decyzje resortu edukacji o zniesieniu obowiązkowej nauki dla sześciolatków pracę straci nawet 15 tys. nauczycieli. Powód? Do pierwszej klasy poszło tylko 210 tys. dzieci, co jest efektem pozostawienia sześciolatków w przedszkolach. W poprzednich latach pierwszaków było niemal dwukrotnie więcej. Dziś w rozmowie z DGP prezes ZNP Sławomir Broniarz przyznaje, że wiele samorządów pozostawiło klasy liczące po kilkoro dzieci, a tym samym nie doszło do tak dużych zwolnień, jak się spodziewał. Z sondy przeprowadzonej przez DGP w kilkudziesięciu gminach wynika, że samorządy postanowiły nie zwalniać i przetrzymać ten okres przejściowy – za rok puste klasy wypełni rocznik siedmiolatków.
Alicja Kristein, dyrektor biura obsługi placówek oświatowych w Kościerzynie, przyznaje, że w gminie nie było ani zwolnień, ani przyjęć nowych nauczycieli. Taka sama sytuacja jest m.in.: w Grodkowie, Grodzisku Wielkopolskim, Łomży, Gogolinie, Wejherowie, Szklarskiej Porębie, Węgorzewie, Żywcu. W Giżycku umów nie przedłużono tylko czterem stażystom, ale dla jednego z nich udało się znaleźć pracę w przedszkolu. W Głubczycach trzy osoby straciły pracę, ale już jednej w tym miesiącu wycofano wypowiedzenie.
Lawinowych zwolnień nie było też w większych miastach. W Zielonej Górze utworzono łącznie ok. 20 etatów. W Katowicach pracę straciło tylko czterech nauczycieli. Co więcej, pod koniec sierpnia wycofano im wypowiedzenia, a w przypadku 59 cofnięto też decyzje o zmniejszeniu wymiaru etatu. Dyrektorzy poznańskich placówek tylko w 17 przypadkach zdecydowali się na wypowiedzenie umów na podstawie art. 20 Karty nauczyciela (zmian organizacyjnych polegających na zmniejszeniu liczby oddziałów). W mieście 19 osób odeszło na emeryturę, a 134 nauczycielom, którzy pracowali na zastępstwo lub byli stażystami, nie przedłużono umów. – Wzrost zatrudnienia planowany jest natomiast w przedszkolach, w których utworzyliśmy prawie 40 oddziałów więcej w porównaniu z rokiem bieżącym. Wzrost przewidziany jest również w 20 nowych zerówkach – potwierdza Hanna Surma, rzecznik prezydenta Poznania.
Koszty utrzymania zatrzymanych nauczycieli muszą ponieść samorządy – MEN nie przewidziało na to w tym roku dodatkowych pieniędzy. A tymczasem jeden nauczycielski etat to średnio ok. 60 tys. zł rocznie. Co więcej, rodzice, pozostawiając sześciolatki w przedszkolach, spowodowali, że samorządy otrzymają o 1,3 mld zł niższą subwencję oświatową (do przedszkoli trafia od państwa dotacja, która pokrywa tylko różnicę w niskich opłatach wnoszonych przez opiekunów i wynosi zaledwie 1,4 tys. zł). Resort deklaruje, że zmieni się to w przyszłym roku, kiedy przedszkolne sześciolatki obejmie subwencją na poziomie 4,6 tys. zł na dziecko.
Samorządy przyznają, że głównym powodem odstąpienia od zwolnień są koszty. Przy założeniu, że prognozy szefa ZNP sprawdziłyby się, większości z 15 tys. nauczycieli trzeba byłoby wypłacić sześciomiesięczne odprawy albo zezwolić im na pobieranie pensji przez pół roku, jeśli zdecydowaliby się na stan nieczynny. Przy średniej pensji nauczyciela wynoszącej 3,7 tys. zł trzeba byłoby się liczyć z kwotą 333 mln zł. – A po co mamy ich zwalniać i narażać się na jeszcze większe koszty, skoro najprawdopodobniej za rok w klasach wczesnoszkolnych wszystko wróci do normy i będzie podobna liczba uczniów – mówi Jerzy Kazimierz Sochacki, wójt gminy Szczawin Kościelny (woj. mazowieckie). – Obecnie samorządom, zwłaszcza tym w małych miejscowościach, pozostaje liczyć się z tym, że koszt jednego ucznia w małej klasie wyniesie gminę rocznie ponad 20 tys. zł, a subwencja pokrywa co najwyżej 9 tys. zł – dodaje.
Mimo że tegoroczna skala zwolnień nie okazała się tak duża, jak przewidywali związkowcy, MEN obawia się przyszłego roku. Wówczas zaczną się ruchy kadrowe związane z wygaszaniem gimnazjów. Proces ma ruszyć we wrześniu 2017 r. Minister Anna Zalewska wysłała do nauczycieli list, w którym uspokaja: „Nauczyciele zatrudnieni w szkołach aktualnie funkcjonujących od 1 września 2017 r. z urzędu staną się nauczycielami szkół tworzonych w ramach nowego systemu. Oznacza to, że np. nauczyciele gimnazjum, które zostanie przekształcone w ośmioletnią szkołę podstawową z oddziałami gimnazjalnymi, z urzędu staną się nauczycielami szkoły podstawowej”.
Anna Zalewska już teraz negocjuje ze związkami elementy pakietu osłonowego. Zgodnie z deklaracją ze spotkania z oświatową Solidarnością jego częścią mają być m.in. listy nauczycieli zagrożonych zwolnieniem prowadzone przez kuratorów. Dyrektorzy mają zatrudniać w pierwszej kolejności osoby z tych list. Minister chce też ograniczyć możliwość przydzielania pedagogom godzin nadliczbowych. W ten sposób pracy wystarczyć ma dla wszystkich pedagogów.
Takie rozwiązanie nie podoba się jednak samorządom. – To wygląda jak próba stworzenia urzędu pracy dla nauczycieli – ocenia wiceprezydent Gdańska Piotr Kowalczuk. – Dyrektorzy muszą mieć swobodę doboru kadr, tak by te najlepiej służyły uczniom – przekonuje. Dodaje też, że w Gdańsku baza nauczycielskich CV już funkcjonuje. Zbiera je wydział rozwoju społecznego. – Każdy dyrektor, który szuka ludzi do pracy, może te aplikacje przejrzeć – mówi. Kowalczuk zwraca uwagę, że choć skala zwolnień w tym roku nie była duża, to wielu nauczycieli boi się o przyszłość. – Już teraz 170 osób chce iść na urlop dla poratowania zdrowia – wylicza.
Mniejsze obwody, mniejsze klasy
Projekt ustawy sankcjonującej reformę edukacji ma być gotowy dopiero w połowie września, ale minister edukacji ujawniła szczegóły czekających nas zmian. Z zapowiedzi, które przedstawiła podczas spotkania ze związkami zawodowymi, wynika, że od 2017 r. na pewno zmniejszeniu ulegną obwody szkolne. To konsekwencja tego, że czas nauki w szkołach podstawowych zostanie wydłużony z sześciu do ośmiu lat. Co za tym idzie – przybędzie im uczniów. Jak zapowiada minister, sieć szkolna ma być także konsultowana z kuratorami oświaty. – Gminy i powiaty zaplanują i wdrożą niezbędną korektę sieci szkolnej na podstawie jednej uchwały – uspokajała minister w liście otwartym do nauczycieli.
Jednocześnie ustawa ma zmniejszyć liczebność klas. W tej chwili jedynie w klasach 1–3 jest ograniczenie do 25 uczniów (w szczególnych przypadkach można je powiększyć do maksymalnie 27). Nie wiadomo jednak, czy ograniczenie będzie też obowiązywać w liceach, technikach i szkołach branżowych.
Między 5 a 10 września mamy poznać nazwiska osób, które będą pracowały nad nowymi podstawami programowymi. Mają one być gotowe jeszcze w tym roku szkolnym, tak by wydawnictwa zdążyły z przygotowaniem podręczników. W połowie września natomiast MEN ma zaprezentować siatkę godzin – czyli podział, ile godzin jakiego przedmiotu będzie na poszczególnych etapach nauki.
W okresie przekształceń szkołami zarządzać będą dotychczasowi dyrektorzy. W sytuacji zakończenia kadencji przed końcem okresu przejściowego samorządy będą mogły przedłużyć powierzenie tej funkcji obecnemu dyrektorowi.
Zebrane dane o skali zwolnień w tym roku pokazują, że samorządom wcale nie zależy na pozbywaniu się nauczycieli, choć pod pretekstem zmian w edukacji i niżu demograficznego mogliby mieć idealną okazję, aby zwolnić sporą grupę pracowników oświaty. Okazuje się jednak, że samorządy stają na głowie, aby nikt na zmianach wprowadzanych przez rządzących nie ucierpiał. Dlatego część nauczycieli przeszła do pracy w zerówkach, które często są w tym samym budynku, w którym nauczyciele prowadzili pierwsze klasy. Rządzący, ale także związkowcy powinni okazać nam trochę zrozumienia. My nie chcemy niszczyć i prywatyzować edukacji, jak się często kłamliwie o nas mówi. Tak samo jak naszym mieszkańcom zależy nam, aby jakość edukacji była jak najlepsza. Dlatego też nie decydujemy się na tworzenie zbyt licznych oddziałów w szkołach. Stanowczo więc sprzeciwiamy się działaniom rządu, które ograniczają nasze kompetencje np . w zakresie tworzenia sieci szkół i doboru kadry kierowniczej w placówkach oświatowych.
Dyrektor szkoły jest jednocześnie członkiem rady pedagogicznej i pracodawcą. Tylko on odpowiada za politykę kadrową swojej placówki, odbieranie mu tej kompetencji to bardzo zły pomysł. Do tej pory powszechną praktyką było urządzanie konkursów na nauczycielskie stanowiska tak, by wybrać do pracy tych najbardziej kompetentnych. Nie wyobrażam sobie zastąpienia tego nakazem od kuratora. Jeśli tworzyć listy zagrożonych zwolnieniem, to tylko jako bank nauczycielskich CV , z którego dyrektor może, ale nie musi korzystać.
Próby znalezienia rozwiązania problemu zwolnień nauczycieli są zrozumiałe – redukcja będzie konsekwencją reformy. W tym roku jeszcze tego nie widać, bo samorządy starały się, by nie zwalniać. My mieliśmy zagrożonych 400 etatów. Ich ochrona kosztowała 2 mln zł – utworzyliśmy nowe oddziały przedszkolne, zachęcaliśmy rodziców, by sześciolatki, które są na to gotowe, posłali do szkół. Dzięki temu ok. 40 proc. dzieci urodzonych w 2010 r. poszło do pierwszej klasy.