Edukacja zdrowotna zastąpi wychowanie do życia w rodzinie. Będzie realizowana obowiązkowo od nowego roku szkolnego w klasach IV–VIII szkół podstawowych i I–III szkół ponadpodstawowych.
– Wprowadzenie nowego przedmiotu w szkołach wynika z pogarszających się wskaźników zdrowia wśród młodzieży, zarówno w Polsce, jak i w innych krajach. Celem jest wychowanie młodych ludzi w duchu zdrowego odżywiania, aktywności fizycznej oraz rozwijanie kompetencji pozwalających na trafne rozpoznanie i zaspokojenie potrzeb zdrowotnych – mówi DGP Wiesław Różyński z PSL. I jak zaznacza: edukacja zdrowotna ma obejmować różne aspekty zdrowia: fizyczne, psychiczne, społeczne, a także seksualne.
– Choć temat budzi kontrowersje, szczególnie w kontekście edukacji seksualnej, jest to tylko jeden z wielu elementów szerokiego programu – dodaje.
Opozycja krytykuje
Posłowie PiS i Konfederacji krytykują plan wdrożenia przedmiotu do szkół. Jak zaznaczali, na połączonych obradach komisji edukacji i nauki i komisji ds. dzieci i młodzieży nie dopuszczono do głosu organizacji społecznych, które sprzeciwiają się planom MEN. – Mam również konkretne przykłady indywidualnych osób, w tym rodziców, którzy chcieli uczestniczyć w obradach i zabrać głos, ale również nie zostali wpuszczeni. Twierdzono, że brakowało wolnych miejsc, choć połowa sali była pusta – mówi DGP Grzegorz Płaczek z Konfederacji.
Przewodnicząca komisji edukacji Krystyna Szumilas z KO zastrzega, że w posiedzeniu uczestniczyło ponad 20 przedstawicieli strony społecznej, a 18 osób zgłosiło się do dyskusji i wzięło w niej udział. – Sekretariat komisji przyjmuje zgłoszenia do godz. 12 dnia poprzedzającego posiedzenie, zgłoszenia po terminie nie są przyjmowane. Dotyczy to wszystkich organizacji, posłowie zostali o tym poinformowani – tłumaczy.
Mirosława Stachowiak-Różecka z PiS przekonuje, że organizacje dotrzymały procedur, a mimo to nie mogły zabrać głosu. – Taki brak transparentności przy wprowadzaniu trudnych i kontrowersyjnych zmian budzi dodatkowe wątpliwości – komentuje.
Udział w zajęciach WDŻ był dobrowolny
Podczas obrad posłowie opozycji wyrażali obawy o naruszenie zasady pierwszeństwa wychowawczego rodziców. W tym kontekście podkreślali, że udział w zajęciach WDŻ był dobrowolny. – W nowej propozycji ta opcja ma być wykluczona – zaznacza Stachowiak-Różecka.
Podobną opinię ma Grzegorz Płaczek z Konfederacji. – Nie widzimy potrzeby, aby 10-letnie dzieci uczyły się poważnych kwestii związanych z tak wrażliwym obszarem, jak seksualność, bez odpowiedniej kontroli ze strony rodziców – wtóruje. Zdaniem polityka problemem jest też brak otwartej debaty i dyskusji na temat planowanych zmian. – To poważne decyzje, które zostały narzucone w sposób zero-jedynkowy przez MEN, bez szerszych konsultacji. Uważam, że tematy dotyczące dzieci i przyszłych pokoleń powinny być omawiane na sali plenarnej, a nie podejmowane w zaciszu gabinetów ministerialnych – podkreśla i zwraca uwagę na kwestię niedostatecznego przygotowania nauczycieli do prowadzenia przedmiotu. – Pozostało jedynie 10 miesięcy, a proces ten jeszcze się nie rozpoczął. Dodatkowo w uzasadnieniu rozporządzenia pojawia się sprzeczność – z jednej strony stwierdzono brak skutków finansowych, z drugiej – przewidziano szkolenia i kursy opłacane z budżetu państwa – wskazuje.
Według niego program edukacji zdrowotnej skupia się na luźnych relacjach i przyjaźniach, a małżeństwo jako wartość nie pojawia się ani razu w nauczaniu na poziomie podstawowym. – W katolickim kraju rodzina powinna być istotnym elementem edukacji, ale program zdaje się promować seksualność jako źródło przyjemności, a nie odpowiedzialności – mówi. I dodaje, że sam pomysł stworzenia nowego przedmiotu nie jest zły.
– Ważne tematy, takie jak bezpieczeństwo w sieci czy walka z pornografią, zdecydowanie powinny być nauczane w szkołach. Ale w naszej opinii MEN pod pretekstem tych istotnych treści wprowadza elementy o charakterze lewicowej ideologii, które nie są odpowiednio kontrolowane – ocenia.
Inne zdanie ma Ewa Szymanowska z Polski 2050. – Argumenty przeciwników, odwołujące się do konstytucyjnego prawa rodziców do wychowywania dzieci według własnych przekonań, są zrozumiałe, ale mają swoje granice. Jeśli rodzic chce uczyć dziecko, że bocian przynosi dzieci, czy że Ziemia jest płaska, nie znaczy to, że szkoła powinna takie podejście akceptować. Podobnie jest z edukacją seksualną – nie chodzi o wprowadzenie pornografii, lecz o przekazanie rzetelnej wiedzy o zmianach w ciele, dojrzewaniu i życiu seksualnym – mówi.
Krystyna Szumilas również nie zgadza się z argumentacją polityków opozycji. – Zarzuty, które padły m.in. ze strony posłów PiS, sugerują, że nawet nie przeczytali oni projektu MEN. Wiele wskazuje na to, że posłom z prawej strony sceny politycznej chodzi bardziej o walkę ideologiczną, wywołanie politycznej wojny niż o meritum sprawy – twierdzi.
Politycy PiS i Konfederacji domagają się m.in., by przedmiot był fakultatywny. Zachęcają, by rodzice wzięli udział w proteście, który odbędzie się 1 grudnia w Warszawie.
– Ze swojej strony złożyłem interpelację poselską z ponad 30 pytaniami skierowanymi do MEN, które ma 21 dni na udzielenie odpowiedzi. Planuję też wystosować pisma do RPD, RPO i prezydenta Andrzeja Dudy z prośbą o skierowanie wniosku do TK w celu sprawdzenia zgodności projektu rozporządzenia z konstytucją – zapowiada Płaczek. ©℗