Zmiany cywilizacyjne sprzyjają trudnościom w nauce – mówią eksperci. Ale dzięki zwiększonej liczbie diagnoz korzyści odnoszą i uczniowie, i szkoły. Ci pierwsi mają więcej czasu na egzaminach, placówki – szanse na lepsze wyniki.

Z danych Centralnej Komisji Egzaminacyjnej wynika, że do egzaminu ósmoklasisty przystąpiło w tym roku 189 990 uczniów. Aż 19,8 proc. z nich miało opinię o dysleksji. Pięć lat temu było ich o 4,9 pkt proc. mniej. - W Polsce diagnoz jest więcej niż 20 lat temu – przyznaje prof. Grażyna Krasowicz-Kupis, zajmująca się diagnostyką dysleksji. Dlaczego? To kwestia m.in. lepszego dostępu do specjalistów, a także wyższej świadomości i rodziców, i nauczycieli.

Dysleksja jest związana ze specyficzną trudnością w nauce m.in. czytania i pisania. Jakie są jej przyczyny? Predyspozycje genetyczne, a także system wychowania i proces przygotowania do edukacji. – Dziś dzieci spędzają dużo czasu, korzystając z tabletów czy smartfonów. Placówki edukacyjne starają się odwracać zmiany, które pojawiają się w wyniku takich aktywności – mówi DGP Marta Badowska, wiceprzewodnicząca Zarządu Głównego Polskiego Towarzystwa Dysleksji. Ale – jak dodaje – nie zawsze się to udaje. U takich dzieciaków mogą wystąpić trudności dające podobne objawy jak dysleksja.

Raz na całe życie

Opinie o dysleksji wydają poradnie psychologiczno-pedagogiczne. Może ją dostać dziecko po ukończeniu III klasy podstawówki. Wcześniej diagnozuje się ryzyko dysleksji. Raz wydana opinia jest ważna do końca edukacji.

– Ale może się też zdarzyć sytuacja, że pewne symptomy uwypuklą się u dziecka, które ukończyło już szkołę podstawową. W takiej sytuacji na wniosek rady pedagogicznej i dyrektora dziecko może się udać do poradni, by uzyskać diagnozę. Przepisy w tym zakresie doprecyzowano, m.in. dlatego, że wcześniej zdarzało się, że uczniowie nagle przed egzaminem maturalnym czy zawodowym w technikum próbowali uzyskać opinie o dysleksji. Podobny trend obserwowaliśmy, gdy pojawiła obowiązkowa matura z matematyki – podkreśla Badowska.

Najwięcej dyslektyków uczy się na Pomorzu. W tym regionie opinię o dysleksji ma 26 proc. ósmoklasistów. Najmniej – w Wielkopolsce – 13,8 proc. Jak zaznacza Badowska, w dużych miastach liczba poradni rejonowych jest większa, co z pewnością ma wpływ na liczbę zdiagnozowanych. Podkreśla, że finansowanie poradni jest stałe – liczba diagnoz nie ma wpływu na wysokość subwencji dla placówki.

Dlaczego tak dużo dzieci trafia na diagnozę? Profesor Krasowicz-Kupis wśród powodów wymienia: rzeczywiste problemy typu dyslektycznego, trudności w uczeniu się i problemy szkolne. Ale zwraca też uwagę na inny czynnik – rodzice dzieci z kłopotami chcą, by mogły one skorzystać z dłuższego czasu na egzaminach; nauczyciele zaś mogą uzyskać profity, gdy w klasie jest dużo diagnoz, w postaci lepszych statystyk z wyników egzaminów. Dzieciaki z dysleksją mają wydłużony czas egzaminów oraz inne zasady oceniania.

– Niestety często zdarza się, że przychodzą do nas rodzice i mówią wprost: „Wizytę zalecił nam nauczyciel. Potrzebujemy papierka, żeby dziecko miało wydłużony czas na egzaminie i było oceniane na innych zasadach”. Dla nich uzyskanie opinii to sposób na to, by ułatwić dzieciom funkcjonowanie w szkole – mówi pracownica poradni w województwie łódzkim.

Monika, absolwentka jednej z łódzkich podstawówek, potwierdza. – Kiedy uczyłam się w szkole podstawowej, wielu moich rówieśników miało opinię o dysleksji. Do wykonania testów zachęcali nas nauczyciele polskiego i angielskiego – mówi.

Jak odsiać ziarna od plew

Nie wszyscy uczniowie mają takie doświadczenia. Inaczej sytuacja wyglądała w szkole Wiktorii z Warszawy. – Zdarza się, że wychowawczyni przypomina nam, że dyslektycy mają wydłużony czas podczas egzaminu. Ale to wynika z troski – przekonuje. - Sama mam opinię o dysleksji i wiem, jak trudno czasami jest mi zdobyć dobrą ocenę – zaznacza.

Profesor Krasowicz-Kupis zaznacza, że opinie o dysleksji są wydawane na podstawie badania psychologicznego, pedagogicznego, czasem także logopedycznego. - Standardy postępowania diagnostycznego są dość ogólne, ale wyraźnie określone w Międzynarodowych klasyfikacjach chorób, choć tam terminu „dysleksja” nie ma, ale są zaburzenia uczenia się w zakresie czytania – mówi.

– Szczegółowe standardy diagnozowania dysleksji u dzieci opracowała Pracownia Testów Psychologicznych Polskiego Towarzystwa Psychologicznego ponad 15 lat temu. W tym roku ponownie uaktualniono standardy i wskazano nowe, lepsze narzędzia. Jednak nie ma prawnych regulacji, które obligowałyby psychologów do stosowania się do tych zaleceń. To kwestia wyłącznie etyczna. Zatem procedury są jasne, ale nie ma przepisów, które by egzekwowały ich przestrzeganie – wskazuje.

Brak regulacji sprawia, że przy diagnozach mogą się pojawiać nieścisłości. – Do dyspozycji mamy narzędzia, które opierają się na obserwacji i badaniu pewnych procesów i obszarów. Są bardzo dokładne, uważnie przygotowane. Specjaliści jednak wciąż pochylają nad ich celnością, ponieważ w dużej mierze bazują na obserwacji – wtóruje Badowska.

– Dodatkowym utrudnieniem są współwystępujące zaburzenia i inne schorzenia czy cechy rozwojowe, które mogą występować u danego dziecka. One również czasami zaciemniają obraz i sprawiają, że trudno jest dociec, co jest rzeczywistą przyczyną tego, że u dziecka występują trudności – dodaje.

Jak podkreśla prof. Krasowicz-Kupis, opinie mogą wydawać poradnie państwowe lub ośrodki, które mają specjalne uprawnienia od kuratoriów oświaty. Ekspertka zaznacza, że z jej wiedzy wynika, że nikt nie kontroluje wydanych opinii. – Chyba że w sytuacji kontroli i wizytacji poradni – kwituje. ©℗

ikona lupy />
Zdający z dysleksją / Dziennik Gazeta Prawna - wydanie cyfrowe