"Chęć poznania języka młodych ludzi oznacza godny szacunku otwarty umysł, ale automatyczne stosowanie słów czy zwrotów to otwarta droga do deficytu poszanowania głosu nauczyciela" – uważa dr Sebastian Surendra. Ekspert wskazuje drogę do skutecznej komunikacji z uczniami daleką od edukacyjnych wybojów w stylu gombrowiczowskiego profesora Pimko.
Dr Sebastian Surendra: Na pewno Heraklitowym, czyli bardzo płynnym. Język w ostatnich dekadach zmienia się wyjątkowo dynamicznie, a w ujęciu młodzieżowym to nie wiatr zmian, lecz istny huragan. Nastolatkowie spędzają sporo czasu w mediach społecznościowych, są tam i odbiorcami treści, i ich twórcami. Poza tym grają w różne gry na konsolach, oglądają filmy i seriale na platformach streamingowych. To wszystko mocno oddziałuje na ich język, bo dana przestrzeń ma swoją specyfikę, zarówno leksykalną, jak i np. w zakresie szyku. O tym ostatnim mówię nieprzypadkowo, bo język angielski odgrywa w życiu polskiego nastolatka dużą rolę. Wielokrotnie spotykałem się z tym, że uczniowie żałują, że matury z polskiego nie mogą zdawać po... angielsku. Językowe myślenie "po angielsku" jest dla nich czymś całkowicie naturalnym. W zasadzie można by mówić o językach młodzieżowych, a nie o jednym języku, bo tych baniek, w których młodzi ludzie przebywają, jest bardzo dużo i są one całkowicie odmienne – co ma niebagatelny wpływ na różnice w języku.
Dr Sebastian Surendra: Komunikacja w mediach społecznościowych sprzyja skrótowości, nie może dziwić więc liczba skrótów i skrótowców. Jednak wiele form, zarówno pełnych słów, jak i skrótowców, ma coś z niektórych gwiazd muzycznych, tzn. żyje intensywnie, lecz krótko. Dane słowa przez moment zyskują dużą frekwencję, a po chwili – np. w wyniku zmiany obserwowanych przez nastolatków treści na TikToku, Instagramie czy YouTube – stają się marginalnym zjawiskiem.
Dr Sebastian Surendra: Niespecjalnie. Jednak nie wynika to z ich niekompetencji czy lenistwa. Rzecz w tym, że jeśli podstawa programowa zmienia się co roku, wielu nauczycieli uczy więcej niż jednego przedmiotu, na dodatek czasem w różnych placówkach, a do tego dochodzi tona biurokracji, to nauczyciele nie mają łatwo. Przygotowanie się do lekcji zajmie ambitnemu nauczycielowi sporo czasu, więc niełatwo znaleźć jego dodatkowe pokłady na poszerzanie umiejętności komunikacyjnych. Jednocześnie bez nich nie da się efektywnie uczyć. I koło się zamyka.
Dr Sebastian Surendra: Otwarty umysł to konieczność, jakaś instytucjonalna pomoc dla nauczyciela w tej materii byłaby więc na wagę złota. Nierzadko nie jest jednak warta grosza. Polski uniwersytet wciąż w za dużym stopniu składa się z mistrzów teorii, a nie z uczniów praktyki. Specjalizacje pedagogiczne powinny być absolutnie nastawione na praktykę. Niestety, z tym bywa różnie. Szkoły też raczej nie zapewniają nauczycielom takich szkoleń. A jeśli są, to z jakością też rozmaicie bywa – ileż to szkoleń odbywa się "dla szkolenia", czyli by podpisać się w odpowiedniej rubryce.
Dr Sebastian Surendra: Nauczyciel powinien szukać wspólnot interpretacyjnych z uczniami – uznałbym to nawet za jego obowiązek. Ale musi pamiętać, by to szukanie wspólnych doświadczeń (na różnych płaszczyznach, np. muzycznych, literackich) opierało się na sile pasji, a nie na próbie dopasowania się na siłę do kogoś. To z praktycznego punktu widzenia najgorszy konformizm: korzyści zero, straty ogromne. O najważniejszej, czyli etycznej optyce, bazującej na wartości szczerości, nie muszę chyba mówić. Nauczyciel nie powinien też nigdy podchodzić do języka bezrefleksyjnie.
Dr Sebastian Surendra: Chęć poznania języka młodych ludzi oznacza godny szacunku otwarty umysł, ale "automatyczne" stosowanie słów czy zwrotów to otwarta droga do deficytu poszanowania głosu nauczyciela. Przykładowo: jeśli nauczyciel zapozna się z wynikami jednego z najbardziej przereklamowanych w Polsce plebiscytów, czyli na Młodzieżowe Słowo Roku, i będzie chciał o konkretne wyrazy zapytać swoich uczniów, inicjując tym samym dyskusję o języku, to super. Jeśli jednak sam z siebie, bez żadnego trybu, zacznie wplatać te słowa w swoje wypowiedzi, to wypadnie śmiesznie (a wiemy, że to nie to samo, co zabawnie). Raz – bo zabrzmi nieszczerze, a dwa – bo może się okazać, że w realnym życiu językowym dane słowo nie występuje prawie w ogóle albo swój najlepszy czas miało kilka lat wcześniej. Jeśli nauczyciel ogląda np. jakiś serial i wie, że jakaś część klasy należy do wielkich fanów tejże produkcji, to takie (pop)kulturowe odniesienia będą opcją wartą wprowadzenia. Z jednym zastrzeżeniem: nauczyciel nie może naśladować tego, co usłyszał, bo epigoństwo to nie jest nieznośna lekkość bytu, ale to ciężki grzech komunikacyjny rozmowy z młodym człowiekiem. W "Małym Księciu" pada arcymądre zdanie: "Wszyscy dorośli byli kiedyś dziećmi, ale niewielu z nich pamięta o tym". Nie przeciwieństwem, a dopełnieniem tego może być zasada: "Dorosły jest dorosłym i warto o tym pamiętać". Chodzi mi o to, że nauczyciel powinien, na tyle, na ile jest to możliwe, znać język swoich uczniów, bezwzględnie powinien chcieć ich zrozumieć i być zrozumianym, ale to musi mieć ręce i nogi, czyli dorosły powinien chcieć zrozumieć specyfikę języka 10- czy 15-latka, lecz w żadnym razie nie próbować udawać 10- czy 15-latka. Warto też stosować starą, ale jarą zasadę: "Znaj proporcjum, mocium panie". Może zdarzyć się tak, że nauczyciel powie jakiś tekst, który zyska aprobatę klasy. Niech go ręka jego/jej broni, by na kanwie tego komunikacyjnego sukcesu tę samą wypowiedź powtarzać w tej samej grupie. Taka wtórność spotka się niechybnie z nie literacką, lecz najprawdziwszą "zemstą" uczniów, czyli politowaniem.
Dr Sebastian Surendra: Nauczyciel powinien mieć na uwadze to, że język, nie tylko młodych ludzi, zmienia się bardzo szybko, a do tego, jak już wspomniałem, jest wyjątkowo niejednorodny. Mówienie do wszystkich? Parafrazując klasyka: "Porzućcie, nauczyciele, wszelką nadzieję w tym wymiarze". Indywidualne podejście do ucznia powinno być regułą wprowadzaną w życie, a nie martwą teorią, więc takie komunikacyjne zróżnicowanie uważam za coś pozytywnego.
Dr Sebastian Surendra: Są sytuacje, gdy sztuczna inteligencja z powodzeniem może zastąpić człowieka, jednak sztuczność w języku zostaje zdemaskowana od razu, przez każdego. By nie doszło do sceny ujawnienia – przyznajmy, krępującej dla wszystkich – trzeba zrobić prostą i jednocześnie trudną rzecz: nikogo nie udawać, nie naśladować. Profesor Pimko u Gombrowicza był jeden, ale tego typu myślenie, mówienie i zachowanie występują do dziś. Może nie w tak groteskowej formie, jednak z takim samym efektem. Chyba nawet gorszym, bo zetki wyjątkowo pożądają autentyczności, a na jej brak reagują alergicznie.