Minister edukacji odwołała dyrektora Centralnej Komisji Egzaminacyjnej. To kluczowa wiadomość personalna w oświacie. Marcin Smolik kierował komisją przez dekadę. Konkurs na to stanowisko wygrał za drugiego rządu PO-PSL.
Zwolnienie Smolika wywołało wybuch radości wśród nauczycieli publikujących w mediach społecznościowych. Już wcześniej na biurko Barbary Nowackiej trafiła nawet domagająca się takiego ruchu petycja. Na forach można było przeczytać cała litanię argumentów za odwołaniem dyrektora: nieustanne zmiany w egzaminach, błędy w arkuszach, brak podwójnego sprawdzania prac, wątpliwości dotyczące kryteriów oceniania matury z polskiego, niewykryte źródła przecieków maturalnych czy rosnąca liczba wglądów do matur i odwołań do Kolegium Arbitrażu Egzaminacyjnego, gdzie można spojrzeć na ręce sprawdzającemu maturę – to tylko niektóre z nich.
Tyle że – o ironio – to za Smolika w ogóle wprowadzono do systemu możliwość oglądania swojej pracy maturalnej na jasnych zasadach i kilkustopniową procedurę odwoławczą. Zdający odwołują się więc, bo wreszcie mogą.
I tak jest też z częścią innych argumentów – za niewykrycie sprawców przecieków maturalnych odpowiada nie CKE, lecz prokuratura. Komisja za Smolika wprowadziła dość restrykcyjne zasady dystrybucji paczek z egzaminami, łącznie z elektronicznymi nadajnikami (przypomnijmy: to też było przez nauczycieli krytykowane jako nadmiernie opresyjne). Restrykcje dotyczyły też ściągania. Co ciekawe, w tym roku liczba unieważnionych z tego powodu matur była najniższa w historii.
Brak podwójnego sprawdzania prac? W porządku, tylko że to minister edukacji odpowiada za zapewnienie CKE finansowania. Dodatkowi egzaminatorzy nigdy nie zostali uwzględnieni w tych planach, choć Smolik o większe pieniądze dla instytucji zabiegał. Za nieustanne zmiany w egzaminach także odpowiada resort edukacji – dyrektor CKE organizuje je na podstawie ustaw i rozporządzeń wydawanych przez ministra. I tak dalej.
Owszem, system egzaminacyjny i organizacja pracy komisji wymagają zmian (niewybaczalne są błędy w arkuszach, powinna również zostać wyjaśniona w sądzie sprawa opisanych przez „Tygodnik Powszechny” zachowań mobbingowych, które miały miejsce w jednym z zespołów CKE). Jednak ci, którzy liczą, że odwołanie Smolika sprawi, że sytuacja zmieni się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, mogą się niebawem bardzo zdziwić, jeśli wziąć pod uwagę liczbę decyzji, za które dyrektor tej instytucji tak naprawdę jest odpowiedzialny.
CKE zaprojektowano tak, by jej dyrektor po prostu wdrażał w życie przepisy prawa oświatowego. W tym Marcin Smolik się sprawdzał i dlatego zatrudniła go Joanna Kluzik-Rostkowska (PO), a trzymało na stanowisku czworo kolejnych ministrów: Anna Zalewska, Dariusz Piątkowski, Przemysław Czarnek (wszyscy z PiS) i, przez rok, Barbara Nowacka (KO).
Smolik – złośliwie nazywany „niezatapialnym” – sprawiał, że egzaminy odbywały się, kiedy likwidowano gimnazja, kiedy strajkowali nauczyciele (co wpłynęło na załamanie się strajku – gdyby egzaminów nie udało się zorganizować bez strajkujących, rząd musiałby się ugiąć przed żądaniami) i kiedy wybuchła pandemia COVID-19. I być może to jest prawdziwym powodem, dla którego środowisko nauczycielskie z taką gorliwością domagało się odwołania dyrektora. Zdaniem wielu komentujących powinien był rzucić papierami, by nie legitymizować decyzji PiS-owskich władz oświatowych.
Odpowiedź dyrektora na takie argumenty w wywiadach zawsze była jednak taka sama: że gdyby egzaminy wówczas odpuścić, zapanowałby chaos w rekrutacji do liceów i na studia. Który ostatecznie uderzyłby w uczniów, bo bez jednakowego dla wszystkich testu trzeba by było powrócić do konkursów świadectw. Zniknęłaby się też możliwość jakiejkolwiek porównywalnej oceny pracy szkoły.
Barbara Nowacka w lakonicznym komunikacie prasowym nie wyjaśniła, które dokładnie powody przesądziły, że Marcin Smolik musiał odejść. Ale nie wyjaśniła również dalece istotniejszej rzeczy: jaki ma pomysł na przyszłość tej instytucji i systemu egzaminów zewnętrznych. ©℗