- Rozdanie laptopów to był ruch, który kosztował bardzo dużo pieniędzy, lecz nie przełożył się na kompetencje cyfrowe - mówi dr Tomasz Gajderowicz zastępca dyrektora Instytutu Badań Edukacyjnych.

Anna Wittenberg: Instytut Badań Edukacyjnych ma wymyślić, kto będzie kończył polską szkołę. Jak idzie?

Tomasz Gajderowicz: Na szczęście zamiast wymyślać, IBE ma dać naukowe podstawy dla zdefiniowania profilu absolwenta polskiej szkoły, a następnie przeprowadzić konsultacje społeczne tej wizji. 19 czerwca zorganizowaliśmy konferencję merytoryczną, która pokazywała, jak chcemy podejść do zdefiniowania profilu absolwenta. Mam wrażenie, że po raz pierwszy od długiego czasu o tym, jak reformować system edukacji, mamy szansę porozmawiać nie na podstawie sentymentów paru starszych panów, tylko na bazie badań naukowych i szerokich konsultacji społecznych.

Zdążyliście od stycznia zrobić badania?

Korzystamy ze światowego dorobku, wiedzy o budowaniu skutecznej i przyjaznej edukacji. Analizujemy badania porównawcze oraz wyselekcjonowaliśmy kraje, od których chcemy się uczyć, które przeprowadziły z sukcesem znaczące reformy edukacji. W krajach takich jak m.in. Singapur, Estonia i Portugalia również wypracowywano sylwetkę absolwenta. Zamiast wyważać otwarte drzwi, chcemy nauczyć się na doświadczeniach innych i uniknąć ich błędów. Mamy też dowody z badań psychologów kognitywnych, które mówią, jak należy (się) uczyć oraz jak należy ułożyć program, żeby przynosił najlepsze rezultaty. Te dwie rzeczy chcemy położyć na stole przed ekspertami edukacyjnymi, organizacjami pozarządowymi i nauczycielami i zapytać, co o tym sądzą. W piątek zorganizujemy w tej sprawie wysłuchanie publiczne.

ikona lupy />
dr Tomasz Gajderowicz zastępca dyrektora Instytutu Badań Edukacyjnych, związany również z Wydziałem Nauk Ekonomicznych Uniwersytetu Warszawskiego, specjalizuje się w mikroekonometrii / Materiały prasowe / fot. Materiały prasowe
Absolwenta którego etapu edukacji będzie określał ten profil?

Na razie definiujemy profil na wejściu i wyjściu ze wspólnej edukacji szkolnej, czyli absolwenta przedszkola, a także ósmoklasisty. Chcemy jasno określić, jakie kompetencje powinno mieć dziecko, które wchodzi do systemu edukacji szkolnej, a jakie osoba kończąca szkołę podstawową. Wiedząc, po co uczymy, będziemy mogli odpowiedzieć na pytanie, jak do tego doprowadzić, tworząc podstawy programowe. Jeśli to zadanie się powiedzie, w przyszłości zrobimy to samo ćwiczenie, tylko dla szkół ponadpodstawowych.

Nie byłoby rozsądniej zacząć od końca, od osób, które wypuszczamy z systemu?

Na późniejszych etapach edukacji mamy bardzo dużo wariantów szkół i ścieżek edukacyjnych. W przyszłości oczywiście chcemy zdefiniować, kto ma kończyć technikum, kto liceum ogólnokształcące, a kto szkołę branżową. Chcemy jednak zacząć od tego, co jest punktem wspólnym dla wszystkich młodych ludzi. A edukacja jednolita dla wszystkich kończy się na ósmej klasie.

Kiedy sylwetki będą gotowe?

Pracujemy w szalonym tempie. Pierwsze propozycje będziemy mieć na koniec wakacji. Następnie, od września do listopada, będzie to konsultowane z grupami interesariuszy. Do końca roku będziemy gotowi z uzasadnionym badaniami profilem absolwenta, po konsultacjach społecznych. To bardzo ambitne zadanie postawione instytutowi przez MEN.

Reforma ma się zacząć od września 2026 r. Jak autorzy mają zdążyć z nowymi podstawami, a wydawnictwa z podręcznikami?

Już po opracowaniu tej pierwszej wersji profili muszą się kształtować zespoły przedmiotowe. Jako instytut wypracujemy dla tych zespołów wskazówki, ramy tego, jak powinny wyglądać podstawy programowe, aby przekładały się na skuteczną i przyjazną edukację. Już dziś zastanawiamy się nad techniczną stroną podstaw programowych i współpracujemy z MEN przy okazji wprowadzania nowych przedmiotów – edukacji obywatelskiej i edukacji zdrowotnej. Te dwa przedmioty to będą jaskółki zmian.

Badania IBE sprzed dobrych 10 lat pokazały, że nauczyciele nie wdrażali podstaw przygotowanych przez Katarzynę Hall. Lata mijały, a oni prowadzili przedmioty po swojemu. Jak zadbacie o to, by nauczyciele wprowadzali zmiany, które przyniesie reforma?

Wiemy, że nie da się zmieniać edukacji bez aktywnego włączenia nauczycieli w proces tworzenia nowych podstaw programowych, a następnie ich wdrażania. Jednocześnie z badań wiemy, że jednym z największych wyzwań jest to, jak czują się w niej nauczyciele i na ile się z systemem szkolnictwa identyfikują. Ze wszystkich krajów na świecie biorących udział w badaniu PIRLS z 2021 r. polscy nauczyciele mieli najniższy poziom satysfakcji zawodowej. To wiązało się z wynagrodzeniami, ale też ze wszystkim innym, co się działo w polskiej szkole w ostatnich latach. Z badań wiemy, że w najlepszych systemach edukacji nauczyciel ma dobre wsparcie merytoryczne, ale też autonomię i musi się czuć odpowiedzialny za proces nauczania. Autonomia nauczyciela jest dla nas ważnym drogowskazem.

Tyle że nowa minister przychodzi i autorytarnie zakazuje prac domowych. To miało mało wspólnego z autonomią?

Spójrzmy na fakty. To nie jest zakaz pracy w domu.

Oczywiście. Ograniczenie.

Zakaz to slogan – można przecież wymagać nauczenia się jakiegoś zagadnienia w domu, zdobycia umiejętności rozwiązywania zadań czy wiersza na pamięć. Według badań skuteczność zarówno częstości, jak i wolumenu prac domowych dla wyników uczniów w dotychczasowym systemie oświaty była raczej nikła – prawie zerowa dla uczniów w klasach 1–3, troszkę większa w klasach 4–8, no i średnia w szkołach ponadpodstawowych. Nowe rozporządzenie odzwierciedla skuteczność tej metody nauczania, a rozprawia się z pewnymi patologiami.

Nie mówię o skuteczności, tylko o tym, że nauczyciele zostali pominięci we wprowadzaniu pomysłu w życie.

Po pierwsze, rozporządzenie było spełnieniem złożonej wcześniej obietnicy, a po drugie, był to krok wymuszony przez pojawienie się sztucznej inteligencji. Praktycznie nie ma zadania pisemnego z dowolnego przedmiotu, którego nie dałoby się rozwiązać za pomocą AI – czy chcemy, żeby nauczyciele oceniali przyniesione rozwiązania przepisane od modelu językowego? Raczej nie.

Jak zadbacie o nauczycieli przy wprowadzaniu reformy? Czy zostaną oni przeszkoleni z podstaw programowych?

Dobrze, że porusza pani ten temat. Szkolenia dla nauczycieli są w Polsce powszechne i dobrze finansowane. Natomiast nikt wcześniej specjalnie nie kontrolował tego, co się na nich dzieje, i często można znaleźć szkolenia wprowadzające nauczycieli w błąd.

Nie ma certyfikacji?

Certyfikacja to jedno, ale nie ma kontroli merytorycznej nad tym, z czego szkolimy. Jeszcze niedawno odbywały się masowe szkolenia ze stylów nauczania, co do których wiemy już od 50 lat, że nie są skuteczne. Obieram sobie jako osobistą misję to, żeby elementem tej reformy było zapewnienie nauczycielom szkoleń merytorycznych wysokiej jakości. Największą wartością szykowanych zmian powinno być to, że o edukacji rozmawiamy na podstawie faktów i tak też szkolimy nauczycieli.

Jak pan ocenia szanse powodzenia tej misji?

Widzę to jako bardzo ambitne zadanie postawione przed zdeterminowanym i świetnie przygotowanym zespołem.

Powiedzmy szczerze: MEN robi outsourcing reformy. Ale przyznaję, że sama nie wiem, czy to dobrze, czy źle.

To ja zapytam, czy jeśli minister zdrowia, powierza lekarzom naukowcom opracowanie najlepszej terapii walki z jakąś chorobą, to jest to outsourcing, czy wyraz profesjonalizmu? IBE robi tylko to, do czego jest stworzony – dostarczamy badania i tworzymy propozycje, które będą musiały zostać politycznie przyjęte. Czujemy ogromne zaufanie ze strony resortu, ale też presję. Usłyszałem kiedyś na międzynarodowej konferencji edukacyjnej, że prace wokół systemu edukacji to jest generalnie misja samobójcza, bo to jest coś, co zawsze musi budzić niepokój społeczny.

Za 10 lat będę pisać o reformie Jakubowskiego czy Nowackiej?

O reformie minister Barbary Nowackiej. Nade wszystko jednak liczę, że prawdziwymi zwycięzcami będą polskie edukacja i młodzież. To, co mamy w tej chwili, to jest wreszcie szansa na zmianę edukacji w oparciu o fakty i stan wiedzy naukowej. To jest wielka misja. Tej tematyce poświęciliśmy całe życie zawodowe i w końcu mamy okazję to wdrożyć. Nie ma dziś lepszego miejsca pracy dla wierzących w Polskę badaczy edukacji niż IBE.

Po co właściwie zmieniać oświatę?

Poza oczywistym argumentem dotyczącym wartości świadomego społeczeństwa warto podnieść argument gospodarczy. Wzrost gospodarczy Polski w ostatnich 20–30 latach to cud – należy do największych na świecie. Badania OECD i Banku Światowego pokazują jasno, że wzrost bierze się w znacznej mierze z rosnącej jakości kapitału ludzkiego. Krótko mówiąc: z tego, że mamy coraz lepiej wykształconych i zmotywowanych obywateli. Jakość edukacji ma bezpośrednie przełożenie na produktywność i wzrost gospodarczy.

Począwszy od 1999 r., mieliśmy ogromny wzrost poziomu wyników edukacyjnych. Niestety według ostatnich wyników PISA ten wzrost został zaprzepaszczony, z jednej strony przez pandemię, z drugiej – przez reformę Anny Zalewskiej. Jeśli nie naprawimy edukacji, nasz kraj przestanie się rozwijać tak szybko, jak by mógł. I myślę, że troska o edukację to jest właśnie patriotyzm dzisiejszych czasów, który realnie i bezpośrednio kształtuje przyszłość kraju. Pomijając bezpieczeństwo zewnętrzne, uważam, że dziś to jest najważniejsza rzecz.

IBE ma się też zająć strategią cyfryzacji szkół. Co się w niej znajdzie?

Pamięta pani program „Laptop dla ucznia”? Ten, w ramach którego czwartoklasiści dostali komputery?

Poświęciliśmy mu w DGP dużo uwagi.

A wie pani, gdzie są te komputery? Zwykle leżą na szafie u rodziców.

To publicystyczna teza czy zrobiliście badania?

Publicystyczna teza była o tym, że rodzice sprzedadzą je w lombardach. My zrobiliśmy badania i wiemy już, że rozdanie laptopów w ten sposób to był ruch, który kosztował bardzo dużo pieniędzy, lecz nie przełożył się na kompetencje cyfrowe ani na jakość nauczania.

Zaproponowaliśmy MEN rozwiązania. W ciągu dwóch tygodni będą się odbywać konsultacje społeczne na temat ram dystrybucji pozostałego sprzętu. Według wstępnych ustaleń sprzęt powinniśmy dać przede wszystkim szkołom, które tego naprawdę potrzebują. Powinny go dostać od razu w pakiecie z oprogramowaniem i szkoleniami.

Czyli sprzęt z KPO dla szkół, a nie dla dzieci, jak chciał PiS?

Co do zasady – tak. Przede wszystkim muszą to być rozwiązania wypracowane na podstawie badania potrzeb w oświacie, dotychczasowego wykorzystania laptopów i badań nauczycieli. Natomiast, jak mówię, te pomysły będą jeszcze konsultowane.

Oczywiście to część większego tematu – jak wykorzystywać technologię cyfrową w szkole. To nie może być robione tak jak przez ostatnie lata.

Czyli jak?

Długo mieliśmy w oświacie taką sytuację, że wystarczyło stworzyć ładnie opakowane narzędzie edtech i wystarczająco przekonująco opowiadać, że jest superskuteczne, aby zostało przez jakiś samorząd kupione i wdrożone. Tyle że takie cyfrowe błyskotki zwykle nie działają, a chodzi przecież o to, żeby produkty cyfrowe wspierały zdobywanie kompetencji. Na szczęście dla edukacji skuteczność jest dość łatwo zmierzyć i mamy zamiar to właśnie robić.

To znaczy?

Naszą dużą ambicją na kolejne miesiące jest stworzenie centrum badań eksperymentalnych, w którym będziemy testować różne rozwiązania i narzędzia. Zaprosimy firmy, które chciałyby oferować produkty z sektora edtech, będziemy włączać ich narzędzia w pracę losowych grup i sprawdzimy, czy te narzędzia faktycznie przynoszą jakąś wartość edukacyjną.

Chcemy być jak instytuty badające leki – sprawdzać te rozwiązania według bardzo rygorystycznych kryteriów. Powiemy firmom: „Jesteście na to gotowi? Jeśli tak – zapraszamy. Ale pamiętajcie, że to ma dwa końce, bo jeśli wasze rozwiązania są słabe, to wszyscy gołym okiem będą to mogli zobaczyć”. W końcu w edukacji liczą się badania, liczy się prawda – tu nie ma miękkiej gry. ©℗

Rozmawiała Anna Wittenberg