E-dzienniki to obciążenie dla budżetów szkół. Społecznicy apelują o stworzenie niekomercyjnej alternatywy, ale państwo zrezygnowało z tworzenia cyfrowych usług dla edukacji.

Elektroniczny dziennik to narzędzie, które miało ułatwić obieg informacji w szkołach. W praktyce uzależniło szkoły i samorządy od komercyjnych firm, pozwoliło prowadzić im kampanie reklamowe i oddało kontrolę nad danymi o uczniach. Mowa o dwóch dominujących podmiotach – Librus i Vulcan. Sa one w posiadaniu jednej z największych baz danych o konkretnej grupie osób, w tym przypadku uczniów. PiS nie był zainteresowany zbudowaniem bezpłatnego systemu publicznego. Jak słyszeliśmy w MEiN, argumentem było to, że na rynku już działają firmy oferujące takie usługi. To nie przekonuje polityków Koalicji Obywatelskiej. – Nie widzimy argumentów, dlaczego szkoły miałyby płacić za e-dzienniki.

Elektroniczne dzienniki kosztują 40 mln zł rocznie

Elektroniczne dzienniki miały być ułatwieniem dla szkół. Państwo, pozwalając niemal dwie dekady temu na takie prowadzenie dokumentacji, nie przygotowało jednak programu, który by to umożliwiał. Na rynku pojawiły się więc firmy, które je oferowały. Dziś w tym segmencie działają: Librus, Vulcan, Eszkola24, Helion i Wizja.net. Największe są dwa pierwsze podmioty.

E-dzienniki nie są obowiązkowe. Prawo zastrzega, że jeśli szkoła chce je prowadzić w formie cyfrowej, rodzice muszą mieć do nich bezpłatny wgląd. Za licencje płacą samorządy lub szkoły. Przykładowo koszt licencji dla Słupska to 100 tys. zł rocznie. Jak wynika z naszych ostrożnych szacunków, tylko elektroniczne dzienniki kosztują 40 mln zł w skali roku. A szkoły kupują także inne usługi: e-świadectwa, plany lekcji, systemy do obsługi zamówień. Dla firm to nie koniec zysków. Choć oferują bezpłatne wersje produktów dla rodziców, szukają sposobów, by dodatkowo zarobić. Librus oferuje rodzicom rozszerzenia aplikacji na smartfony. Za informacje na bieżąco, e-usprawiedliwienia, podgląd zadawanych prac domowych czy wymianę wiadomości z nauczycielami trzeba zapłacić 33,99 zł lub 49,99 zł za rok szkolny.

Reklamy w e-dokumentacji szkolnej

W produktach związanych z elektroniczną dokumentacją zaczęły też pojawiać się reklamy. Vulcan publikuje je na stronach WWW. W polityce prywatności serwisu znajdziemy informację, że produkty i usługi firmy „mogą zawierać linki do stron internetowych innych podmiotów i oferowanych przez nie usług. Podmioty te mogą mieć własną politykę prywatności, z którą należy się zapoznać. Vulcan nie ponosi odpowiedzialności za praktyki dotyczące prywatności, ani za produkty i usługi ww. stron trzecich”. Librus wyświetla reklamy w aplikacjach dla rodziców i nauczycieli, a także na stronie internetowej. „Żaden inny portal nie ma tak dobrze sprofilowanej grupy docelowej” – chwali się dział marketingu firmy w e-mailach do potencjalnych kontrahentów. Zapewnia też, że reklamy mogą trafić np. konkretnie do „rodziców uczniów z pierwszej klasy szkoły podstawowej”.

Firmy oferujące e-dzienniki szukają sposobów na dodatkowy zysk

„To narzędzie z ogromnym potencjałem do prowadzenia kampanii sprzedażowych oraz CSR-owych. Umożliwia bezpośrednie dotarcie do osób decyzyjnych w placówkach oświatowych” – chwalą się przedstawiciele Librusa. Dotarcie oczywiście kosztuje. Jak wynika z ofert, które widzieliśmy, za 10-dniową kampanię na portalu Librus Szkoła, skierowaną do dyrektorów i nauczycieli z czterech województw na północy Polski, trzeba zapłacić ok. 25 tys. zł (bez rabatów). Jarosław Feliński, prezes Stowarzyszenia Inspektorów Ochrony Danych Osobowych, uważa, że to przekroczenie norm. – Elektroniczne dzienniki powinny być jak Biuletyn Informacji Publicznej, służyć jedynie do przekazywania ważnych informacji między szkołami a rodzicami – mówi i dodaje, że obecną sytuację mógłby porównać do wkładania ulotek w dzienniczki uczniów. – Politycy powinni przyjrzeć się tej sprawie – przekonuje.

Skargi na firmy do UODO

O reklamy zapytaliśmy Urząd Ochrony Danych Osobowych. Rzecznik Adam Sanocki przyznaje, że UODO otrzymał skargi na działalność firm dostarczających e-dzienniki, ale nie prowadzi w ich sprawie postępowań. W 2022 r. dwie skargi na Librus i jedną na Vulcan otrzymał też Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów. – Na ten temat powinien się wypowiedzieć także resort edukacji – przekonuje rzecznik UODO. Jak jednak pisaliśmy, reklamy w e-dziennikach nie przeszkadzały dotychczasowym władzom resortu. Pełnomocnik MEiN ds. transformacji cyfrowej Antoni Rytel przekonywał nas, że resort jest skupiony na budowie usługi „Moje Indywidualne Konto Edukacyjne” i nie zamierza na razie konkurować z prywatnymi podmiotami w segmencie e-dzienników. Jego poprzedniczka twierdziła, że MEiN musi „uwzględniać bieżące uwarunkowania”. Czyli to, że szkoły już korzystają z komercyjnych rozwiązań.

Precedens, kiedy państwo zainterweniowało na rynku edukacyjnym, miał już jednak miejsce. Niemal dekadę temu Joanna Kluzik-Rostkowska, ówczesna minister edukacji w rządzie PO-PSL, zdecydowała się na wprowadzenie mechanizmu finansowania podręczników z budżetu. Wcześniej to rodzice płacili za książki do szkoły podstawowej, a wydawnictwa robiły, co mogły, by nie dało się ich używać przez kilka kolejnych lat, np. umieszczając w nich luki do uzupełniania i elementy do wycięcia. Po uruchomieniu programu „Darmowe podręczniki” takie działania zostały zakazane, a cena książek narzucona odgórnie. Jak zauważa Iga Kazimierczyk, szefowa Fundacji Przestrzeń dla Edukacji, rozmowa o e-dziennikach powinna być częścią szerszej debaty o cyfryzacji szkoły. – Do czwarto klasistów właśnie trafiły laptopy, ale nie ma żadnego pomysłu na ich systemowe wykorzystanie. Tymczasem to powinien być pakiet: komputery, e-dziennik, cyfrowe podręczniki – wylicza.

Według ekspertki potrzebna jest też dyskusja o samej roli e-dziennika. Jak przekonuje, dziś nauczyciele praktycznie nie mogą wyjść z pracy, bo rodzice oczekują natychmiastowej komunikacji. Od posłów słyszymy, że e-dzienniki powinny być usługą publicznie dostępną. Czy po zaprzysiężeniu premiera Donalda Tuska wezmą się do jej budowy? Takiej obietnicy nie ma, a nasi rozmówcy do czasu zmiany rządu nie chcą komentować sprawy. – Na razie państwo poległo na budowie jakiejkolwiek platformy edukacyjnej – przypomina Marek Pleśniar z Ogólnopolskiego Stowarzyszenia Kadry Kierowniczej Oświaty. Pleśniar jest sceptyczny wobec budowy centralnego e-dziennika. – Dla szkół zmiana rozwiązania informatycznego zawsze jest koszmarem. Prawdopodobnie będą chciały zostać przy obecnych rozwiązaniach – dowodzi. ©℗