Akademicy i nauczyciele domagają się podziału resortu i oddzielnych ministrów dla nauki i oświaty. Przyszli koalicjanci zgadzają się z ideą. Na drodze może stanąć polityczna pragmatyka.

„Z całą mocą apelujemy o utworzenie odrębnych ministerstw Nauki i Szkolnictwa Wyższego oraz Edukacji Narodowej” – piszą w liście otwartym do przedstawicieli nowego rządu naukowcy z Polskiej Akademii Nauk, Rady Głównej Nauki i Szkolnictwa Wyższego oraz Fundacji na Rzecz Nauki Polskiej. Podobnego zdania jest Związek Nauczycielstwa Polskiego, już 10 dni po wyborach o samodzielny resort edukacji apelował jego prezes, Sławomir Broniarz.

Po 1989 r. resorty nauki i edukacji niemal cały czas funkcjonowały oddzielnie. Wyjątkiem była roczna przerwa między październikiem 2005 r. a majem 2006 r., kiedy były połączone – również pod rządami PiS. MEiN zostało utworzone w 2021 r. W sejmowych kuluarach słyszymy, że była to „nagroda pocieszenia dla Przemysława Czarnka”. W 2020 r. był typowany na następcę Zbigniewa Ziobry na stanowisku ministra sprawiedliwości.

Zarówno akademicy, jak i nauczyciele czują się przez ten ruch skrzywdzeni. – Efektem synergii, jak słyszeliśmy wówczas, miały być racjonalizacja kosztów, zmniejszenie liczby ministrów i wiceministrów. Tak się nie stało. Z tej sumy nie wyszła wartość dodana – mówi prof. Piotr Jedynak, prorektor ds. polityki finansowej i kadrowej Uniwersytetu Jagiellońskiego. Inni nasi rozmówcy ironizują, że do tej pory nauka ginęła w resorcie nawet na poziomie semantycznym. Bo mówiono „minister edukacji”, zapominając, że Przemysław Czarnek odpowiada też za naukę.

Bolączką dla akademików są zwłaszcza kwestie wynagrodzeń. – Pandemia, wojna powodowały, że na pierwsze miejsce wybijały problemy finansowania systemu ochrony zdrowia czy sektora zbrojeniowego. W takim układzie nigdy nie będziemy priorytetem dla władzy. Mamy wciąż niskie nakłady na naukę, a zarazem – olbrzymie wymagania wobec niej. Słyszymy narzekania, że w światowych rankingach polskie uczelnie wypadają blado. Ale zapominamy, że te same uczelnie z biegiem lat są coraz mniej atrakcyjnym pracodawcą – mówi prof. Jedynak.

Akademicy liczą, że ze swoimi apelami trafią w odpowiedni moment w kalendarzu politycznym. – Bo jak nie teraz, to kiedy mamy zawalczyć o swoje? – pytają nasi rozmówcy. Coś w tym jest. Choć podwyżki dla środowiska były dotąd zabetonowane, kilka dni temu MEiN opublikowało projekt rozporządzenia, zakładający 30-proc. wzrost płac dla profesora uczelni publicznej (to od kwoty, jaką otrzymuje profesor, ustala się wysokość wynagrodzeń innych pracowników uczelni). Zmiana może mieć jednak drugie dno. Choć wychodzi naprzeciw akademikom, potencjalnie może się stać kukułczym jajem dla kolejnego szefa resortu. Nie ma bowiem pokrycia w projekcie budżetu na 2024 r., w którym jest mowa o podwyżce o połowę niższej.

Politycy, których pytamy o opinię dotyczącą podziału resortu, generalnie są za. Agnieszka Dziemianowicz-Bąk (Lewica) przyznaje, że to bardzo szerokie obszary. – Miałoby więc swoje uzasadnienie, by nauka, szkolnictwo wyższe oraz badania miały swoje osobne ministerstwo. Na pewno zmiany powinny być przeprowadzane w porozumieniu ze środowiskiem akademickim – mówi. Podobne deklaracje w rozmowie z DGP składała wcześniej Monika Rosa (KO).

Jak jednak dowiadujemy się w formującej się koalicji, w sprawie podziału resortu rozmowy trwają, a ich wynik nie jest oczywisty. – Donald Tusk może starać się o utrzymanie jak najmniejszej liczby ministerstw, żeby uniknąć zarzutów o generowanie dodatkowych stołków – słyszymy z ust jednego polityka. Drugi uważa jednak, że nie będzie to przeszkodą – i tak będzie powoływany dodatkowy resort przemysłu, a środowisko akademickie używa silnych argumentów.

Nasi rozmówcy przyznają, że jeśli nie uda się zawalczyć o podział resortu w tej chwili, w MEiN powinien się znaleźć silny politycznie wiceminister nauki. Nazwisk na giełdzie jednak nie ma – nawet zainteresowani politycy boją się wychylać, aby nie spalić swoich kandydatur, zanim partyjne góry nie porozumieją się co do podziału stanowisk między koalicjantów. Inną koncepcją, powtarzaną głównie wśród akademików, jest też przeniesienie nauki i szkolnictwa wyższego do resortu odpowiadającego za rozwój. ©℗

opinia

Bez zmian pozostaniemy w ogonie

ikona lupy />
prof. Dariusz Jemielniak wiceprezes Polskiej Akademii Nauk / Materiały prasowe

W środowisku naukowym panuje konsensus: Ministerstwo Edukacji i Nauki należy podzielić. To dwa zupełnie różne porządki – w oświacie dążymy do standaryzacji, wspólnych ram programowych i sposobu finansowania. Bardzo duża część wydatków na oświatę jest przecież na zasadzie decyzyjności i budżetu samorządów. W nauce jest dokładnie odwrotnie – każda uczelnia może planować sposób realizacji studiów według własnego pomysłu i cała struktura powinna wspierać innowacyjność, a nie standaryzację. Potrzebujemy tego, jeśli chcemy, żeby Polska uciekała z pułapki średniego wzrostu, jeśli szczytem naszych marzeń nie jest bycie montownią śrubek. Nie ma na to najmniejszej szansy, jeśli nie damy nauce naprawdę istotnego miejsca.

Polska jest w ogonie po względem nakładów na naukę. Średnia europejska to 2 proc. PKB, a my przeznaczamy na to niewiele ponad 1 proc. Jeśli spojrzymy na liczby bezwzględne, to Niemcy czy Szwajcarzy przerastają nas w wydatkach wielokrotnie.

Jeśli nie ma woli politycznej do rozdzielenia resortów nauki i edukacji, ten pierwszy lepiej byłoby już przesunąć do jednego ministerstwa z rozwojem i technologiami. To jednak oczywiście także stwarza zagrożenie skupienia się na naukach czysto ścisłych i aplikacyjnych, czyli takich, które stwarzają szansę na szybką monetyzację badań. Tak zresztą powoli już się dzieje – Narodowe Centrum Badań i Rozwoju ma wielokrotnie większy budżet niż Narodowe Centrum Nauki, które zajmuje się badaniami podstawowymi. A w dłuższej perspektywie to taki rodzaj badań prowadzi do niesamowitego postępu.

Nauce jest po prostu potrzebna wysoka skuteczność polityka, który będzie za nią odpowiadał. Pierwszą rzeczą, którą będzie musiał zrobić, jest audyt instytucji naukowych – należy przyjrzeć się, czy wszystkie te instytucje dobrze odgrywają swoją rolę i czy alokacja środków jest prawidłowa. Wspomniana już dysproporcja między NCBR a NCN to tylko jeden z przykładów. Ale są też inne – Instytut Pamięci Narodowej ma budżet kilkukrotnie wyższy niż korporacja Polskiej Akademii Nauk.

Inną kwestią jest też zmiana systemu oceny jednostek naukowych. W ostatnich latach mieliśmy do czynienia z ręcznym sterowaniem listą czasopism. ©℗

not. wit.