Zgodnie z zapowiedziami władze wprowadziły do szkół nowy podręcznik do historii. Władze Rosji. To podręcznik, w którym jest „mniej liczb, dat, suchych statystyk, a za to więcej historii o ludziach i konkretnych realnych wydarzeniach” – chwali się jeden z autorów, etniczny Ukrainiec, ale szowinista rosyjski.
Mając rodzimy przykład upadłego profesora, który napisał podręcznik do historii i teraźniejszości, patrzymy bez zdziwienia na perswazyjny, odrobinkę infantylny i nieco rzewny styl narracji: „W 2010 r. w państwach Wschodniej Europy zaczęła się likwidacja pomników, upamiętniających radzieckich żołnierzy. Tylko w Polsce było 561 pomników (w tym grobów żołnierzy), w połowie 2023 r. takich pomników jest tylko kilkadziesiąt. (...) W taki sposób Zachód walczy z tymi, którzy już nie mogą obronić siebie – ze zmarłymi” (ten cytat zawdzięczamy redakcji Onet.pl; na portalu tym odzywa się „mieszkająca w Moskwie Polka”, ciekawie codzienność moskiewską opisująca). I drugi cytat: „Najnowsze pokolenia ukraińskiego społeczeństwa były wychowywane we wrogości wobec Rosji – na neonazistowskich ideach” (ten akurat zawdzięczamy redakcji Polsat News – jak dobrze, że mamy w Polsce liczne i od siebie niezależne media).
Zarówno z podręcznika „hitowego”, jak i z podręcznika rosyjskiego wyziera jedno przekonanie słuszne, a jedno dyskusyjne. Słuszne – młodzi ludzie na ogół kiepsko przyswajają przekaz oparty na podawaniu podstawowych informacji do zapamiętania. Zawsze tak było, uczenie się rozumiane jako zapamiętywanie mało komu na świecie przychodziło łatwo, w edukacji lokomotywą jest motywacja, a nie zapis faktów. Dyskusyjne – styl agitacyjnych pogadanek ideowo-wychowawczych nie musi być bardziej pomocny niż klepanie na blachę. Wiara autorów i promotorów agit-stylu w czarowną moc jednoznaczności w humanistyce oparta jest na niczym. Zwłaszcza w Polsce.
Już w latach 60. czy 70. nasze podręczniki były, co prawda, raczej encyklopedyczne niż objaśniające, ale oficjalny przekaz szkoły, państwa i propagandy (wszystkie media były państwowe) był perswazyjny do cna. Skutki pamiętamy. Tym bardziej w XXI w. trudno jest uwierzyć, że kiedy uczniowie przeczytają iks razy, że „stałym zamysłem Zachodu jest destabilizowanie Rosji” (Miediński), a na tym Zachodzie panoszy się „eurokomunizm” popierany przez PO (Roszkowski), to wyjdą ze szkoły odpowiednio ustawieni. Skądinąd autorzy agit-stylu przeczuwają kłopoty z przyjęciem podręcznikowej narracji, wskazując na morze kłamstw, zwłaszcza w internecie; rosyjscy koledzy piszą, że obserwując zawartość sieci łatwo jest ulec „manipulacjom propagandowym Zachodu”. I cóż jednak z takich wskazówek wynika? Że jak pozamykamy tefałeny i internety, co nawet w rosyjskiej, wojennej dyktaturze powiodło się umiarkowanie, to nastąpi duchowa Dobra Zmiana?
Kiedy już naśmiejemy się odpowiednio z Ruskich i pisowców, przyłóżmy lód do własnego czoła. Ilu demokratycznych aż zęby bolą Polaków/Polek święcie wierzy, że PiS zawdzięcza popularność wyimaginowanemu sojuszowi propagandy mediów publicznych oraz miękiszonów zdradziecko obiektywizujących oceny i polityków rządu, i polityków opozycji? A gdyby tak wreszcie ci niedowarzeni krytycy złych postaw, a nie po prostu złych postaw PiS, zamknęli japy? Od razu skoczyłyby słupki drużyny Donalda, a imperium kłamstwa trzasnęło by wśród wystrzeliwanych w niebo ośmiu gwiazdek... Ta nawracająca awantura (jej trafne podsumowanie znajdą Państwo w artykule opublikowanym przez Karolinę Wigurę w 2019 r.!) coś nam mówi o polskiej chorobie. Chorobie, która łatwo nam się diagnozuje, kiedy dotyczy wroga mieszkającego w obwodzie smoleńskim (albo peowskim). Autodiagnoza nie każdemu już wychodzi tak dobrze.
Na zakończenie metafizyka, cytat, który pochodzi z jeszcze nienapisanego przyszłego polskiego podręcznika szkolnego, oczywiście wprowadzonego do szkół dopiero po niechybnym przyszłym zwycięstwie: „Być może najgroźniejsze jest dziś mówienie, że PiS i PO to takie same partie; to musimy odrzucić”. I tylko jakiś złośnik sprawdzi sobie w internecie, że to były słowa Jarosława Kaczyńskiego. ©Ⓟ