Polska może się pochwalić jednym z najniższych odsetków dzieci, które bardzo źle radzą sobie z nauką w OECD. Z krajów UE lepsze są tylko Finlandia i Estonia.
/>
Badacze z Organizacji Współpracy Gospodarczej i Rozwoju (OECD) postanowili sprawdzić, co sprawia, że uczniowie uzyskują gorsze wyniki w nauce. Powód? „Kiedy duża część populacji osiąga jedynie podstawowy poziom umiejętności, spowolniony jest rozwój ekonomiczny kraju” – podkreślają. Według nich niewielki wpływ mają oczekiwania rodziców czy liczba godzin spędzanych nad pracami domowymi. O wiele większy – opuszczanie szkoły. Polska wyróżnia się w tym zestawieniu na plus, czyli odsetek słabych uczniów jest u nas stosunkowo niewielki. Zdaniem naszych ekspertów to efekt gimnazjum.
Pod uwagę wzięto wyniki ostatniej międzynarodowej oceny umiejętności uczniów (PISA). Te testy sprawdzają przede wszystkim kluczowe kompetencje szkolne uczniów. Przy okazji badacze z OECD zadają dodatkowe pytania rozwiązującym je uczniom, a także nauczycielom. Dzięki temu uzyskane z PISA dane dotyczące wyników szkolnych ucznia można zestawić z innymi zmiennymi. Analitycy OECD właśnie przedstawili raport diagnozujący sytuację uczniów, którzy w testach wykazali się najniższym poziomem umiejętności. Zakwalifikowane jako uczniowie z poważnymi problemami to 15-latki, które przeprowadzają proste działania na liczbach całkowitych, tworzą działanie, jeśli w zadaniu są podane wszystkie dane, rozpoznają główną tezę tekstu czy opisują przebieg i wynik prostego doświadczenia. I niewiele więcej.
Badacze OECD brali pod uwagę między innymi współzależności ze statusem socjoekonomicznym uczniów, brakiem wychowania przedszkolnego, powtarzaniem klasy czy czasem odrabiania pracy domowej. Żaden z tych czynników w żadnym z krajów nie pozwala wyjaśnić kiepskich rezultatów. Niejednoznaczność potwierdzają też polskie badania. Jesteśmy na 15. miejscu z 64 państw, w których wpływ na wyniki w nauce ma środowisko, z którego pochodzi dziecko. Tylko 26,5 proc. uczniów ze słabszymi wynikami pochodzi z rodzin z gorszym zapleczem socjalnym i ekonomicznym. Dla przykładu w Czechach ten element ma o wiele większe przełożenie, bo dotyczy ponad 37 proc. uczniów, we Francji 40 proc., a na Słowacji nawet połowy. Eksperci przekonują, że to oznacza, że w Polsce szkoła wyrównuje szanse. I to niezależnie od płci: w naszym kraju różnic między chłopcami a dziewczynkami prawie nie ma. Nie ma też szczególnego znaczenia poczucie przynależności do szkoły ani zaangażowanie nauczycieli czy oczekiwania rodziców wobec szkoły. Już większy wpływ na niskie wyniki ma opuszczanie lekcji czy repetowanie klasy.
Badacze OECD wzięli pod lupę również wpływ długości czasu spędzanego nad pracami domowymi. I choć polscy uczniowie odrabiają lekcje o wiele dłużej (ci z gorszymi wynikami ok. 5 godzin, średnia OECD wynosi 3,5) niż ich koledzy z innych krajów, to u nas różnice między uczniami zdolnymi i tymi ze słabymi wynikami nie są duże. – Choć praca domowa ma generalnie pozytywny wpływ na osiągnięcia uczniów, niekoniecznie chodzi o to, by odrabiali oni jak najwięcej zadań. Wręcz przeciwnie, im więcej czasu dzieci poświęcają na odrabianie lekcji, tym mniejszy jest przyrost ich wiedzy w zakresie umiejętności matematycznych, pisania i czytania – oceniał w rozmowie z DGP Paweł Grygiel, autor polskiego opracowania o wpływie prac domowych na wyniki uczniów.
Co zatem ma znaczenie? Zdaniem ekspertów poszlaką jest to, że polscy uczniowie są jednymi z najdłużej kształcących się w Unii Europejskiej. Obowiązek szkolny trwa do 16. roku życia. Przewidywany czas kształcenia, czyli przeciętny czas, jaki maluch spędzi w szkole, mierzony dla dziecka w wieku pięciu lat, to 18 lat. Dla porównania – w Finlandii to 20 lat. Jest jednak coś, co sprawia, że nasze systemy zaczęły się do siebie upodabniać. Odkąd w Polsce funkcjonuje trzyletnie gimnazjum, w wielu – zwłaszcza wiejskich – szkołach stało się ono de facto przedłużeniem podstawówki. To zbliżyło nas do modelu fińskiego, gdzie wszystkie dzieci chodzą do dziewięcioletniej podstawówki. – Gimnazjum wydłużyło o rok cykl kształcenia ogólnego, dało więc najsłabszym szansę na nadgonienie braków – uważa dr Michał Sitek, wiceszef Instytutu Badań Edukacyjnych.