Z zestawów do nauki języków obcych zniknęła duża część ćwiczeń. To nieszczęśliwy efekt uboczny reformy MEN, które nie widzi tu problemu.
Rok z darmowymi podręcznikami / Dziennik Gazeta Prawna
W krakowskiej szkole podstawowej anglista poprosił rodziców o zakup dodatkowych ćwiczeń. Dyrekcja wezwała go na dywanik. Dostał ostrzeżenie i polecenie: nie może prosić rodziców o żadne dodatkowe zakupy. Bo takie jest jedno z założeń podręcznikowej reformy przygotowanej przez MEN. Każda szkoła dostaje na ucznia w IV klasie podstawówki i I gimnazjum dotację, z której ma mu kupić komplet podręczników i ćwiczeń. Sęk w tym, że kwota, którą zaproponowało ministerstwo, okazała się za mała, by mogło wystarczyć na dobre książki do nauki języków. Dyrektorzy mieli na książki dla czwartoklasistów 140 zł i 250 zł dla uczniów pierwszych klas gimnazjów. Do tego 25 zł na ćwiczenia.
– Podręcznik, z którego będą korzystać moi uczniowie, jest o wiele gorszy niż ten, z którego uczyłem do tej pory. Jest mniej ćwiczeń i są po prostu na słabszym poziomie – tłumaczy anglista (nazwisko do wiadomości redakcji).
Zmiany w podręcznikach potwierdzają sami wydawcy. Joanna Ciepłucha z Oxford University Press opowiada, że jako iż podręczniki będą przekazywane następnym rocznikom, dziś przy ćwiczeniach na słuchanie zniknęły miejsca na wpisanie konkretnego słowa czy określenia. Uczeń może wpisać je sobie do zeszytu, który pewnie wyrzuci za rok.
Jeszcze większe zmiany zaszły w ćwiczeniach. – Koszt przeciętnych ćwiczeń do nauki języka obcego przekraczał kwotę, która dziś musi wystarczyć na zakup ćwiczeń do kilka przedmiotów. Żeby zmieścić się w kwocie dotacji, musieliśmy zdecydowanie odchudzić te materiały – dodaje Joanna Ciepłucha.
Co było na stronach, które zniknęły z książek? W poprzedniej wersji były np. trzy podstawowe ćwiczenia na czas past simple, jedno trudniejsze, jedno dla zaawansowanych i jeszcze jedno z gwiazdką. Teraz zostało tylko podstawowe.
Ćwiczenia bardziej rozbudowane wciąż można kupić na wolnym rynku. Wydawcy przyznają, że po rozpoczęciu roku szkolnego otrzymują wiele pytań, a rodzice często decydują się na kupno dodatkowych pomocy. Tak też zdecydowali ci, którzy posłali dzieci do wspomnianej krakowskiej podstawówki. Nie wiadomo jednak, czy będą mogli dać je swoim dzieciom na lekcje – dyrekcja stanowczo tego zabrania, zasłaniając się poleceniami resortu edukacji.
– Rodzice nie mogą ponosić kosztów – potwierdza Justyna Sadlak z biura prasowego MEN. I tłumaczy: ustalone w szkolnym zestawie podręczniki i materiały edukacyjne do obowiązkowych zajęć edukacyjnych szkoła musi zapewnić uczniom bezpłatnie. Dostaje na zakup książek i ćwiczeń pieniądze od MEN.
Zdaniem resortu problemu nie ma: to wydawcy muszą dostosować się do wymagań reformy. Jej celem było ograniczenie rosnących z roku na rok cen podręczników. W latach 2007–2013 zdrożały o 47 proc.
– Reforma miała dobre założenia, ale realizacja okazała się bardzo słaba – komentuje Jerzy Baszczyński, wiceprzewodniczący ZNP. Związek ma zastrzeżenia nie tylko do dotacji na podręczniki. Przepytani przez niego nauczyciele krytycznie oceniają też pracę z podręcznikiem dla pierwszoklasistów w całości przygotowanym przez MEN.
OPINIA

Kto rodzicowi zabroni inwestować w dziecko

Jędrzej Jackiewicz
aplikant radcowski z kancelarii BGST Radcowie Prawni Borek, Gajda, Tołwiński sp.p. w Gdańsku
MEN twierdzi, iż nauczyciel nie może prosić rodziców o wyposażenie ich dzieci w dodatkowe podręczniki i zeszyty ćwiczeń. Pojawiają się twierdzenia, że rodzic nie może kupować dzieciom podręczników, bo zapewnia je szkoła. Moim zdaniem nie mają one podstawy prawnej. Nie stanowi jej art. 22ac ust. 1 ustawy o systemie oświaty, który kreuje prawo bezpłatnego dostępu uczniów do podręczników, nie tworząc jednak żadnego zakazu. Rodzic zgodnie z konstytucją (art. 48 ust. 1) ma prawo wychowywać dziecko w zgodzie z własnymi przekonaniami. I nikt nie może zabronić mu inwestowania w dobra, które chce zapewnić dzieciom. Nieważne, czy chodzi o zakup ubrań, biletów do kina, czy też podręczników. Ponadto przepisy kodeksu rodzinnego i opiekuńczego (m.in. art. 135 par. 1) kreują zasadę równej stopy życiowej rodziców i dzieci. W uproszczeniu oznacza to, że rodzic jest zobowiązany „inwestować” w dziecko podobną ilość środków, które „inwestuje” w siebie. Jeżeli stać go na ponoszenie wydatków na dokształcanie siebie, to nie ma prawa nie zapewnić dziecku możliwości poprawienia jego poziomu edukacji. Reasumując – rodzic może, a czasem jest zobowiązany, dokładać się do edukacji dziecka. Zatem może kupić dodatkowe podręczniki i ćwiczenia.
Inną kwestią, której należy się przyjrzeć, jest położenie, w którym znaleźli się pedagodzy. Jak może zachować się nauczyciel, który do tej pory uczył z podręczników, na których zakup szkoła nie ma dziś środków? Czy przepisy zakazują mu prosić lub sugerować rodzicom zakup dodatkowych materiałów?
Ustawa o systemie oświaty oraz inne nie zabraniają nauczycielom rozmawiać z rodzicami i sugerować rozwiązań, które będą najlepsze dla uczniów. Nauczyciele mają obowiązek poinformować o tym, co uznają za najlepsze dla dzieci (m.in. zgodnie z art. 6 pkt 2 Karty nauczyciela nakazującym wspierać każdego ucznia w rozwoju). Nauczyciel może przedstawić alternatywę, a rodzic wybrać, z czego skorzysta. Jeżeli rodzice zdecydują, że ich dzieci będą się uczyć z dodatkowych podręczników, powinni kupić je we własnym zakresie. Aktualnie zgodnie z ustawą jednostki samorządu terytorialnego (gminy, z pieniędzy pochodzących z dotacji) wyposażają szkoły – a nie uczniów – w podręczniki, materiały edukacyjne i ćwiczeniowe. Uczniów w dalszym ciągu mogą wyposażać rodzice w każdą rzecz, jaką uznają za stosowną.