Studenci skarżą się, że uczelnie limitują dostęp do nauki na kolejnym bezpłatnym kierunku. Liczba osób, które na nich się kształcą, zmalała.
Po roku od zniesienia odpłatności za studia na drugim kierunku studentom wcale nie jest łatwiej podjąć na nim naukę. Mimo że uczelnie nie mogą już żądać za nie pieniędzy, rzucają pod nogi kandydatów inne kłody.
Limit zamiast opłat
Od 1 października 2014 r. publiczne szkoły wyższe nie mogą pobierać opłat za kierunek studiów dziennych. Trybunał Konstytucyjny (wyrok z 5 czerwca 2014 r., sygn. akt K 35/11) uznał, że wprowadzenie odpłatności na studiach stacjonarnych na państwowych uczelniach jest niezgodne z ustawą zasadniczą. DGP sprawdził, jak funkcjonują nowe przepisy. Okazuje się, że niektóre uniwersytety ograniczają liczbę miejsc dla osób, które już podjęły jedne studia.
– Starałem się o przyjęcie na drugi kierunek studiów dziennych na publicznej uczelni i choć spełniłem próg przyjęć, to uczelnia odmówiła mi ze względu na limit dla drugokierunkowców. Dla osób, które chcą podjąć kolejne studia, było ich zaledwie trzy na 220 miejsc – skarży się student. – To jest ograniczanie prawa do nauki – dodaje.
Ponadto wskazuje, że limity nie są tak nieprzychylne dla kandydatów na drugi fakultet w przypadku mniej popularnych specjalności. Tam może być ich zdecydowanie więcej.
Ograniczanie strat
– Limity wynikają np. z tego, że osoby, które kształcą się na kilku kierunkach, częściej rezygnują z kolejnych studiów, a na tym finansowo może tracić uczelnia – tłumaczy Agnieszka Świerczek, kierownik działu nauczania Uniwersytetu Jana Kochanowskiego w Kielcach.
Dodaje, że w przypadku UJK osoby, które uczą się już na jednym fakultecie, w ogóle nie mogą podjąć nauki np. na studiach medycznych. – To bardzo obciążający kierunek. Nie da się połączyć kształcenia na nim z innym fakultetem. Dlatego wprowadziliśmy takie ograniczenie – wyjaśnia Agnieszka Świerczek.
Sprawą limitów zajął się już Parlament Studentów Rzeczypospolitej Polskiej (PSRP). – Niektóre uczelnie rzeczywiście blokują możliwość podejmowania studiów na kolejnym fakultecie. Ustawa daje im takie prawo – stwierdza Mateusz Mrozek, przewodniczący PSRP.
Chodzi o art. 8 ust. 3 ustawy z 27 lipca 2005 r. – Prawo o szkolnictwie wyższym (t.j. Dz.U. z 2012 r. poz. 572 ze zm.). Zgodnie z nim senat uczelni publicznej określa w drodze uchwały liczbę miejsc na poszczególnych kierunkach studiów stacjonarnych na dany rok akademicki, w tym liczbę miejsc dla osób, dla których będzie to kolejny fakultet.
Z tej możliwości skorzystał np. Uniwersytet Gdański. – Właśnie będziemy interweniować w sprawie jednej z osób, która starała się o podjęcie kolejnych studiów, ale uczelnia odmówiła, bo wyczerpał się limit – informuje Mateusz Mrozek.
Dla pracy i pasji
Nie wszystkie szkoły wyższe decydują się na ograniczanie liczby takich miejsc. Barier nie wprowadził np. Uniwersytet Łódzki. – Jeśli ktoś czuje się na siłach, może studiować dwa kierunki – wyjaśnia prof. Jarosław Płuciennik, prorektora Uniwersytetu Łódzkiego ds. programów i jakości kształcenia.
Dodaje, że na wielu prestiżowych uniwersytetach zagranicznych regułą jest, że jeden kierunek wybiera się zgodnie z rozsądkiem, także rodziców (zdobądź wykształcenie, które da ci pracę), zaś drugi służy często pogłębianiu własnych pasji i zainteresowań, jak również doskonaleniu miękkich kompetencji, zwłaszcza komunikacyjnych. – Takie myślenie o swojej karierze wydaje się słuszne. Zatem chyba wróciliśmy do normalności, w której dwukierunkowcy mogą stanowić przyszłą elitę dobrze wykształconych młodych obywateli – wskazuje prof. Jarosław Płuciennik.
Wbrew TK
Zdaniem ekspertów limit to próba obejścia wyroku TK. Osobom, które się w nim nie zmieszczą, pozostaje nauka w trybie zaocznym, czyli płatnym.
W efekcie coraz mniej osób kształci się na kilku fakultetach (patrz infografika). Przy czym powodów jest kilka. – Z jednej strony możliwość podejmowania tych studiów ograniczają wprowadzane przez uczelnie limity. Z drugiej ludzie są zdezorientowani. Nie wiedzą, czy za te studia trzeba płacić. To wszystko zniechęca do podejmowania kolejnego kierunku – zauważa Mateusz Mrozek.
Część uczelni wskazuje, że to zaczyna się zmieniać. Podczas tegorocznej rekrutacji niektóre obserwują wzrost liczby osób, które decydują się na drugie studia.
– W porównaniu z ubiegłym rokiem o ok. 12 proc. zwiększyła się liczba osób przyjętych na więcej niż jeden kierunek studiów na naszej uczelni. Z pewnością to, że młodzi ludzie nie muszą płacić za drugi i kolejny kierunek, oznacza dla nich możliwość poszerzenia swojej wiedzy i umiejętności i w rezultacie lepszą pozycję na rynku pracy – podkreśla Magdalena Kozak-Siemińska, rzecznik prasowy Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie.
Dodaje, że trudno jednak ocenić, ile z tych osób rzeczywiście podejmie naukę w październiku.
Kolejny fakultet cieszy się też coraz większym zainteresowaniem na Uniwersytecie Ekonomicznym w Poznaniu, Politechnice Gdańskiej (w ubiegłym roku uczelnia przyjęła na kolejny fakultet 35 osób, w tym już ponad 140) oraz Politechnice Koszalińskiej (PK).
– Rekrutacja wzrosła o kilka procent. Można powiedzieć, że pod względem liczby studentów podejmujących następny fakultet mamy teraz powrót do stanu przed wprowadzeniem przepisów o odpłatności – podlicza Agnieszka Kowalska, rzecznik prasowy PK.
Łatwiej dostać się na wymarzony kierunek
Przyczyn zmniejszenia zainteresowania studiami na drugim kierunku można wskazać wiele. Drugi kierunek bywa dalszym wyborem kandydatów na studia na wypadek niedostania się na ten pierwszego wyboru. Potwierdza to porównanie liczby studentów w październiku i maju – część osób rozpoczyna studia na więcej niż jednym kierunku, a potem ich nie kończy. Zdarza się też, że studenci rezygnują, bo nie są w stanie podołać obowiązkom na dwóch kierunkach. Z drugiej strony trzeba też pamiętać, że niż demograficzny sprawia, iż dostępność miejsc na studiach jest jednak większa i w związku z tym część kandydatów nie zapisuje się na studia drugiego wyboru.