- Jeśli polityka płacowa się nie zmieni, nauczyciele będą sami odchodzić z tego zawodu. Który młody absolwent uniwersytetu lub politechniki przyjdzie pracować za minimalne wynagrodzenie? - mówi Sławomir Wittkowicz, członek prezydium Forum Związków Zawodowych, przewodniczący WZZ „Forum-Oświata”.
Dziś ma się odbyć kolejne spotkanie organizacji związkowych z ministrem Przemysławem Czarnkiem. Tym razem będzie chciał rozmawiać o przywróceniu wcześniejszych emerytur. Jakie ma pan oczekiwania?
Wcześniejsze emerytury są tylko jednym z tematów spotkania. Głównym punktem rozmów ma być uzgodnienie – raczej wątpliwe – wysokości minimalnych stawek wynagrodzenia zasadniczego dla nauczycieli w 2023 r. Przypomnę, że ministerialny projekt rozporządzenia w tej sprawie zakłada „oszałamiające” 7,8 proc. przy dwukrotnie wyższej inflacji i drastycznym wzroście kosztów utrzymania od jesieni ubiegłego roku. Propozycje rządowe są – powiem brutalnie – ochłapami rzucanymi nauczycielom. Te propozycje pokazują też negatywny stosunek obecnej władzy do całego środowiska. Moim zdaniem rządzący cały czas odreagowują w ten sposób traumę z ogólnopolskiego strajku z 2019 r., który jednoznacznie obnażył miałkość rządzących.
Związki jak zawsze chcą więcej?
Tak. Płace powinny wzrosnąć od 1 stycznia 2023 r. o minimum 20 proc. w stosunku do obowiązujących stawek. Proszę zwrócić uwagę na fakt, iż wynagrodzenia zasadnicze nauczycieli w Polsce oscylują w granicach minimalnego wynagrodzenia i jest to skandal.
O czym jeszcze chcecie dyskutować?
Kolejnym tematem są zmiany w rozporządzeniu dotyczącym oceny pracy nauczyciela. Na spotkaniu 30 listopada 2022 r. uzgodniliśmy pewne kwestie i zostały one uwzględnione w nowelizacji. WZZ „Forum-Oświata” bardzo mocno podkreślał konieczność wprowadzenia przepisów, które dadzą stronom równy dostęp do zgromadzonej dokumentacji dotyczącej oceny – zarówno na poziomie jej projektu, jak i w procedurze odwoławczej. Ministerstwo przychyliło się do naszych propozycji i uwzględniło je w nowelizacji. Z tego jesteśmy zadowoleni.
Czyli rozmowy o wcześniejszych emeryturach to nie jest temat numer jeden?
Odnośnie do wcześniejszych emerytur należy wskazać kilka podstawowych problemów. Po pierwsze, jak będzie wyliczalna ich wysokość? Po drugie, co ze zgromadzonymi przez nauczyciela składkami na jego indywidualnym koncie w ZUS? Po trzecie, jaką grupę nauczycieli ma objąć projektowana zmiana przywracająca wcześniejsze emerytury? Tych pytań jest znacznie więcej. Niestety ministerstwo nie przedstawiło żadnych założeń planowanych zmian. Dlatego też ten temat traktuję przede wszystkim w kategorii pewnej gry politycznej. Środowisko nauczycielskie, szczególnie osoby w wieku 50+, oczekują przywrócenia odebranych uprawnień. Minister zaspokaja to oczekiwanie poprzez mówienie o tym, ale bez żadnych konkretów. To jest tylko gra na przeczekanie do jesiennych wyborów.
Może w roku wyborczym uda się jednak ugrać coś dla nauczycieli?
Z tym rządem jest to raczej niemożliwe. Jeżeli rządzący utrzymają się przy władzy po nowych wyborach, to nauczyciele będą pierwszą grupą, która bardzo negatywnie odczuje to ewentualne zwycięstwo. Od kilku lat wskazuję, że jest to najbardziej antynauczycielski rząd w całej historii III RP.
Gdyby jednak ustawowe zmiany dotyczące nauczycieli zostały uchwalone w tej kadencji, to co powinny zawierać?
Pierwszą i zasadniczą decyzją musi być znaczne podniesienie płac nauczycieli i szybkie przyjęcie ustawy, która powiąże je z przeciętnym wynagrodzeniem w gospodarce narodowej. Ministerstwo i rząd mają przecież konkretne propozycje w tej sprawie, złożone już wiele lat temu przez centrale związkowe. W sejmowej „zamrażarce” leżą projekty obywatelskie, które nie są procedowane przez posłów. Dyskusja o powrocie wcześniejszych emerytur musi być poprzedzona rzetelnymi danymi i wyliczeniami. Musi też odpowiedzieć na pytania, które zadałem wcześniej.
Ile osób, według pana, mogłoby z tego uprawnienia skorzystać?
Trudno odpowiedzieć precyzyjnie, kiedy nie ma się dostępu do danych zgromadzonych w Systemie Informacji Oświatowych. Elementarna sprawiedliwość wymaga, żeby skorzystali z tego prawa ci wszyscy, którym odebrano je w 2008 r. Przypomnę, że w przypadku służb mundurowych rząd PO-PSL zastosował zupełnie inny tryb postępowania: nowy system dotyczył tych, którzy wstępowali do służby po przyjęciu ustawy, a dotychczasowi funkcjonariusze mieli prawo wyboru. Natomiast w przypadku nauczycieli i innych grup zawodowych nie dano im takiej możliwości. To nierówne traktowanie spowodowało i nadal powoduje frustrację i ogromny żal.
Ma pan żal do Związku Nauczycielstwa Polskiego, że w 2008 r. zgodził się na uchylenie art. 88 Karty nauczyciela i wprowadzenie tzw. świadczeń kompensacyjnych?
Oczywiście. Nie ukrywałem tego wtedy i nie ukrywam teraz. Bez wsparcia SLD nie było możliwe obalenie weta ówczesnego prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Kierownictwo ZNP ma tego pełną świadomość.
Czy podziela pan obawy ministra, że za kilka lat nie będzie brakowało nauczycieli, ale trzeba będzie ich zwalniać?
Uważam, że przy kontynuowaniu polityki płacowej z ostatnich siedmiu lat nauczyciele będą sami odchodzić z tego zawodu. Misją nie opłaca się w naszym kraju comiesięcznych (rosnących!) rachunków. Który młody absolwent uniwersytetu lub politechniki przyjdzie pracować za minimalne wynagrodzenie? Szczególnie, że po 10–15 latach pracy będzie miał może 20 proc. więcej. To jest zła i szkodliwa społecznie polityka władz publicznych! Niektóre wypowiedzi medialne ministra są dowodem na całkowite – jak mówi młodzież – odklejenie się od rzeczywistości.
Z przekazu szefa resortu wynika, że chciał dobrze dla nauczycieli, ale na drodze stanęły związki zawodowe. Chciał za cztery godziny zwiększonego pensum dać nauczycielom gigantyczne podwyżki. Miała też być wielka nowelizacja Karty nauczyciela. Praktycznie wszystko, co już miało być procedowane, pod koniec 2021 r. trafiło do kosza. Postrzega pan to w kategorii m.in. swojego sukcesu czy porażki?
Podniesienie pensum o cztery godziny to zmniejszenie zatrudnienia o ok. 20–25 proc. (w zależności od typu placówki oraz przedmiotu i miejsca pracy). W efekcie wprowadzenia pomysłów ministerialnych (a w zasadzie rządowych, gdyż cichym inicjatorem byli ministrowie z kancelarii premiera) ci, którzy zostaliby w zawodzie, sami sobie sfinansowaliby ewentualne podwyżki. Powtórzę więc po raz kolejny: najpierw znaczące podniesienie żenująco niskich płac zasadniczych, później powiązanie ich z przeciętnym wynagrodzeniem w gospodarce narodowej i zmiany w pragmatyce służbowej nauczycieli.
Minister jednak nie odpuszcza i w rozmowie z DGP mówił, że po wygranych wyborach Karta nauczyciela będzie zlikwidowana i pojawią się nowe rozwiązania. Obawia się pan tych zapowiedzi?
Pan minister widocznie bardzo lubi sprawdzać się w boju. Przypomnę, że w sprawie tzw. lex Czarnek dwukrotnie zderzył się z Pałacem Prezydenckim, a mimo to buńczucznie zapowiedział złożenie trzeciej wersji w niezmienionym kształcie. Uważam, że jeśli miałby kontynuować swoją misję w resorcie edukacji, to należy spodziewać się bardzo ostrych decyzji jednoznacznie wymierzonych w środowisko nauczycielskie. Mam wrażenie, że minister postrzega nauczycieli jako swoich przeciwników – i to w kategoriach politycznych. Tak jednak nie jest. Nasze środowisko jest bardzo zróżnicowane, także w wymiarze światopoglądowym. Jednak w sytuacji zagrożenia potrafi się skonsolidować i walczyć o swoje. Warto, żeby rządząca opcja polityczna miała to na uwadze. Wojna z nauczycielami oznacza chaos w szkołach i znaczny spadek jakości nauczania. Szkoła nie lubi rewolucji, wymaga przemyślanych koncepcji zarządzania, spokoju i otwartości na różnorodne poglądy.
Skoro nauczyciele narzekają na małe podwyżki, dlaczego związki nie mobilizują ludzi, jak w 2019 r., kiedy to też był rok wyborczy i strajk generalny w oświacie. Obawiacie się, że już drugi raz nie porwiecie za sobą tłumów do takiego protestu?
Dobre pytanie. Związki zawodowe zrzeszające nauczycieli są bardzo podzielone. Nie muszę przypominać haniebnej postawy kierownictwa oświatowej Solidarności z 2019 r. (tuż przed rozpoczęciem strajku podpisała porozumienie z rządem – przyp. red.) Notabene, do dzisiaj nie są w stanie wymusić na rządzie tego, co z nimi ustalili. ZNP wróciło w swoje stare koleiny i naiwnie myśli, że jako największa organizacja branżowa jest w stanie samodzielnie narzucić innym swoje pomysły i wywalczyć korzystne zmiany. Proszę zwrócić uwagę, że wszystkie trzy centrale mają de facto te same żądania. Nasze środowisko nie jest w stanie zrozumieć, dlaczego więc nie idziemy razem. Też nie jestem w stanie tego zrozumieć. Jeżeli nadal będzie zwyciężał koniunkturalizm niektórych szefów związków, to nic pozytywnego nie osiągniemy.
Czy w tym roku planujecie jakieś formy nacisku na rząd?
Raczej będziemy mobilizowali środowisko do aktywnego i masowego udziału w zbliżających się wyborach. Ludzie muszą poczuć siłę kartki wyborczej. Nacisk na rząd? Ten rząd i ten premier rozmawiają wyłącznie z jedną organizacją, łamiąc przy tym zasady dialogu społecznego, równego traktowania związków zawodowych etc. Sukces jest możliwy tylko w przypadku skonsolidowania działań przez organizacje. Na razie nie widzę takiej chęci u naszych partnerów.©℗