Na niektórych uniwersytetach nauczyciele akademiccy dostaną po kilka złotych podwyżki, a inni wcale. Eksperci chcą systemowych zmian, które pozwolą na realny wzrost wynagrodzeń.
Od 1 stycznia minimalne wynagrodzenie profesora wzrosło do 7210 zł (w ubiegłym roku było to 6410 zł). Od tej kwoty uczelnie publiczne wyliczają pensje dla innych pracowników - wykładowców, asystentów, adiunktów itd. DGP sprawdził, jak szumnie zapowiadana 12,5-proc. podwyżka przełożyła się na pensje dla nauczycieli akademickich. Okazuje się, że pensje większości z nich nie wzrosną. Powód? Już wcześniej zarabiali więcej, niż przewidują minimalne progi wskazane w przepisach (patrz: infografika).
Niewielkie wzrosty
I tak przykładowo na Uniwersytecie Jagiellońskim (UJ) podwyżki dostanie niewielki odsetek z 4,7 tys. nauczycieli akademickich. - Od stycznia musieliśmy nieznacznie zwiększyć wynagrodzenia zaledwie kilkudziesięciu pracownikom, ponieważ nie osiągali wymaganego minimum. W grupie tej dominowały osoby zatrudnione na stanowisku adiunkta. Płace pozostałych osób były na takim poziomie, dla którego zmiana minimalnego wynagrodzenia profesora okazała się neutralna - informuje prof. Piotr Jedynak, prorektor ds. polityki kadrowej i finansowej UJ.
Dodaje, że poprzednia kwota minimalnej pensji profesora została ustalona w 2018 r. i mimo istnienia wielu istotnych przesłanek (jak choćby coroczna inflacja) rząd zwlekał z decyzją o jej podniesieniu przez cztery lata. Do tego wzrost wyniósł zaledwie 12,5 proc. - W tym czasie UJ kilkukrotnie podnosił uposażenia pracownicze. I chociaż tempo ich wzrostu nie pozwoliło dogonić inflacji, co było spowodowane nieznacznym wzrostem nakładów na szkolnictwo wyższe, to przynajmniej uniknęliśmy masowego i upokarzającego pracowników regulowania wynagrodzenia pod presją zdecydowanie spóźnionej zmiany minimalnego wynagrodzenia profesora - wyjaśnia prof. Piotr Jedynak.
Niewiele osób otrzyma podwyżki wynagrodzeń również na Uniwersytecie Warszawskim (UW). Objęły one ok. 10 proc. nauczycieli akademickich (ok. 400 z 4 tys. zatrudnionych). - Wypłata podwyższonych kwot, z wyrównaniem od stycznia 2023 r., jest zaplanowana na luty - zapowiada dr Anna Modzelewska, rzecznik prasowy UW.
Wykładowcy, którym zostały one przyznane, mogą być jednak rozczarowani, gdy otrzymają przelew. - Podwyżki wynoszą od kilku do kilkuset złotych - wskazuje rzeczniczka UW.
U mniejszych więcej
Nieco inaczej sytuacja wygląda w mniejszych uczelniach, gdzie zmiany pensji objęły większe grupy osób.
- Średnia kwota podwyżki to 320 zł. Zostały one przyznane ok. 37 proc. zatrudnionych w uczelni nauczycieli akademickich - mówi prof. dr hab. Dariusz Trześniowski, rzecznik prasowy Uniwersytetu Technologiczno-Humanistycznego im. K. Pułaskiego w Radomiu. W przypadku tej uczelni najwięcej zyskali profesorowie tytularni. Ich wynagrodzenia wzrosły o 520 zł, pensje profesorów uczelni zwiększyły się o 480 zł, adiunktów o 340 zł, a asystentów i pozostałych nauczycieli akademickich o 60 zł.
Minimum to 20 proc.
Środowisko akademickie jest rozczarowane. - Pensje w szkolnictwie wyższym są na żenująco niskim poziomie. Szczególnie te, które gwarantują przepisy - uważa Janusz Szczerba, prezes Rady Szkolnictwa Wyższego i Nauki Związku Nauczycielstwa Polskiego.
Zwraca uwagę, że obowiązujące rozporządzenie ministra edukacji i nauki z 2 stycznia 2023 r. zmieniające rozporządzenie w sprawie wysokości minimalnego miesięcznego wynagrodzenia zasadniczego dla profesora w uczelni publicznej (Dz.U. z 2023 r. poz. 16) gwarantuje pensję profesora, która będzie zaledwie dwukrotnością płacy minimalnej w gospodarce (ta od lipca wyniesie 3,6 tys. zł), a profesor tytularny ma zapewnione jedynie 7210 zł.
W najgorszej sytuacji są jednak zaczynający pracę na uczelni. - Takim osobom - przypomnijmy, że mają one wyższe wykształcenie - przepisy gwarantują zaledwie o 5 zł więcej (3605 zł), niż wyniesie od lipca minimalne wynagrodzenie za pracę, które mają zapewnione osoby z najniższymi kwalifikacjami - wskazuje Janusz Szczerba.
Tłumaczy, że właśnie dlatego uczelnie starają się z własnych pieniędzy zapewniać wyższe pensje niż te wynikające z rozporządzenia.
- Niestety, rząd uważa szkolnictwo wyższe i naukę za nieistotne. A przecież od tego sektora zależą przyszłość i rozwój naszego kraju. Tymczasem czeka nas zapaść kadrowa na uczelniach. To już się dzieje. Jesteśmy tym bardzo zaniepokojeni i dziwi nas bierność rządu. Młodzi, zdolni naukowcy nie chcą pracować na uczelniach. Ze swoimi kwalifikacjami wybierają zatrudnienie za kilkakrotnie wyższe wynagrodzenie oferowane przez biznes - mówi prezes Szczerba.
Środowisko akademickie domaga się znacznego podniesienia nakładów na szkolnictwo wyższe i naukę. Związkowcy postulują o podniesienie płac o 20 proc.
- Zapóźnienia w wyrównywaniu płac w tym sektorze są tak duże, że potrzebne są radykalne i systemowe działania - dodaje Janusz Szczerba. ©℗