Dziś w polskim systemie edukacji jest ponad 191 tys. dzieci i młodzieży z Ukrainy. To o ok. 8,5 tys. więcej niż na koniec poprzedniego roku szkolnego. Jednak w ogólnej liczbie uczniów gros to osoby inne niż w czerwcu.
Dziś w polskim systemie edukacji jest ponad 191 tys. dzieci i młodzieży z Ukrainy. To o ok. 8,5 tys. więcej niż na koniec poprzedniego roku szkolnego. Jednak w ogólnej liczbie uczniów gros to osoby inne niż w czerwcu.
Zmianę liczby uczniów z Ukrainy widać nie tylko przy zestawieniu stanu obecnego z tym na koniec roku szkolnego 2021/2022, lecz także przy porównaniu go do września. Tylko na przestrzeni ostatnich trzech miesięcy przybyło ich ponad 600. Ma to miejsce głównie za sprawą szkół ponadpodstawowych. Liczba uczniów z Ukrainy wzrosła w nich od września o niemal 1,5 tys., a od czerwca aż o ponad 12,8 tys. Dziś w tego rodzaju placówkach uczy się ponad 28 tys. młodzieży z Ukrainy. W podstawówkach dzieci z Ukrainy jest obecnie ok. 119,5 tys., o 3,2 tys. mniej niż we wrześniu, ale już 1,8 tys. więcej niż w czerwcu. Zmiany widoczne są także w przedszkolach, w których aktualnie jest 43,2 tys. dzieci - o ok. 2,4 tys. więcej niż we wrześniu, ale jednocześnie ok. 6,7 tys. mniej niż w czerwcu. MEiN przyznaje w korespondencji z DGP, że wahania są olbrzymie.
- Według stanu bazy danych SIO na 8 grudnia w polskich szkołach uczy się ok. 58 proc. dzieci i uczniów z wykazanym krajem pochodzenia „Ukraina - pobyt legalny na podstawie ustawy z dnia 12 marca 2022 r. o pomocy obywatelom Ukrainy” spośród tych, które uczyły się w roku szkolnym 2021/2022 - mówi Adrianna Całus-Polak, rzeczniczka resortu edukacji. Na ten problem i na brak przystosowania oferty edukacyjnej do realiów zwracają uwagę także dyrektorzy.
MEiN w korespondencji z DGP informuje, że nie zbiera danych dotyczących liczby dzieci przebywających w Polsce, które kontynuują naukę w ukraińskim systemie oświaty z wykorzystaniem technik kształcenia na odległość. Uchodźcom urodzonym między 2004 a 2019 r. wydano dotychczas blisko 550 tys. numerów PESEL.
Marek Pleśniar, dyrektor Ogólnopolskiego Stowarzyszenia Kadry Kierowniczej Oświaty, przepływ uczniów w podstawówkach tłumaczy tym, że młodsze dzieci podążają za rodzicami i gdy ci decydują się wracać do Ukrainy, migrują do innego kraju lub przemieszczają się w Polsce za pracą, wiąże się to z koniecznością zmiany szkoły. W przypadku starszych uczniów, jak ocenia, mamy aktualnie do czynienia w kraju z ukraińską młodzieżą, którą rodzice wysłali do nauki w Polsce. Jeszcze w maju (gdy kończył się ukraiński rok szkolny) liczyli na możliwość kontynuowania edukacji w Ukrainie. Teraz widzą, że to niemożliwe. - Potwierdzam, tacy uczniowie pojawili się w mojej szkole na przestrzeni ostatnich kilku tygodni - wtóruje Andrzej Jan Wyrozembski, dyrektor stołecznego LO im. Limanowskiego.
Także Justyna Rosiek, dyrektor XXXIII LO w Warszawie, opisuje, że w ubiegłym roku szkolnym byli uczniowie, którzy kończyli zdalnie klasy w Ukrainie. Jednak wydarzenia kolejnych miesięcy pokazały, że nie ma co liczyć na szybki koniec wojny, stąd młodzież zaczęła zapisywać się do polskich szkół. - W czerwcu miałam trzy uczennice z Ukrainy. Dziś jest ich dziewięć. Ale my jesteśmy szkołą dwujęzyczną, mamy egzamin wstępny z angielskiego. Gdybym miała przyjąć wszystkich chętnych, byłoby ich trzy razy więcej - tłumaczy.
To, co rzuca się w oczy, gdy porówna się stan na koniec roku szkolnego z aktualnymi danymi, to wyraźny spadek liczby oddziałów przygotowawczych. Tych, które w zamierzeniu miały zapewnić uczniom z Ukrainy łagodne wejście w polski system edukacji przy jednoczesnym mocnym położeniu akcentu na naukę języka polskiego. O ile 24 czerwca było ich w kraju 2412, dziś - 960. To oznacza, że dzieci ukraińskie uczą się razem z polskimi w klasach ogólnodostępnych.
Zdaniem Marka Pleśniara spadająca liczba tych oddziałów nie jest kwestią braku środków czy nawet kłopotów kadrowych. Chodzi o to, że w szkołach zarówno podstawowych, jak i średnich nie ma na nie zbyt wielu chętnych.
Andrzej Jan Wyrozembski akcentuje: to nie liczby, za nimi stoją młodzi ludzie. Jeszcze w wakacje część z nich była pewna, że będzie kontynuowała naukę zdalną, ale coraz częstsze problemy z dostawami prądu powodują, że staje się ona niemożliwa. Stąd widoczny ruch w kierunku zapisywania tych osób do polskich szkół. - To nie są łatwe decyzje. Bo ci ludzie kończyliby w swoim kraju liceum w wieku lat 17. W Polsce może im się to udać nawet trzy lata później. To w dużej mierze odpowiedź na pytanie o brak chętnych na odziały przygotowawcze - opisuje. Dlatego w jego szkole uczniowie z Ukrainy dostają takie propozycje: ci, którzy dopiero co idą do polskiego systemu i są w wieku odpowiadającym naszej I klasie liceum, trafiają do oddziału przygotowawczego, który pełni funkcję klasy zerowej. Po nim pójdą już zwykłym trybem. Ci, którzy pojawili się w tej szkole jeszcze wiosną, intensywnie uczyli się polskiego (łącznie z wakacyjnym kursem), są dziś w oddziale przygotowawczym. Po nim jednak pójdą już do II klasy.
Tutaj na koniec roku było niespełna 50 uczniów z Ukrainy. Dziś jest kilka osób więcej: 35 rozlokowanych w dwóch oddziałach przygotowawczych, 20 w klasach polskich.
Dyrektorzy, z którymi rozmawiamy, zwracają uwagę, że w ciągu zaledwie trzech miesięcy zmiany następowały tak gwałtownie, że - mówiąc obrazowo - można by utworzyć kilkanaście licznych szkół, następnie je zlikwidować, by ponownie uruchomić. - To olbrzymi wysiłek, by pomieścić uczniów i się nimi zająć. Pamiętajmy, że działamy w sytuacji niepewności, która tym młodym ludziom towarzyszy. Nadal gros nie wie, ile czasu spędzi w Polsce. Czy, jakie i gdzie będą zdawać egzaminy - opisują dyrektorzy. ©℗
/>
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama