Z sondy DGP wśród szkół wynika, że zgłoszeń wakatów ubywa. To jednak absolutnie nie oznacza końca problemów kadrowych. Jak mówi Marek Pleśniar, dyrektor OSKKO, to chwilowe uporanie się z problemem dzięki kreatywności dyrektorów, uprzejmości nauczycieli i przychylności samorządów oraz kuratoriów.
Z sondy DGP wśród szkół wynika, że zgłoszeń wakatów ubywa. To jednak absolutnie nie oznacza końca problemów kadrowych. Jak mówi Marek Pleśniar, dyrektor OSKKO, to chwilowe uporanie się z problemem dzięki kreatywności dyrektorów, uprzejmości nauczycieli i przychylności samorządów oraz kuratoriów.
Trzy miesiące po rozpoczęciu roku szkolnego w całym kraju w kuratoryjnych bazach jest nieco ponad 6 tys. ofert pracy dla nauczycieli. To o ponad połowę mniej niż jeszcze pod koniec wakacji, kiedy sam minister Czarnek mówił o ok. 13 tys. Uspokajał wtedy, że to sytuacja porównywalna z tymi, jakie były notowane w poprzednich latach. Z sondy DGP wśród szkół wynika, że faktycznie zgłoszeń ubywa. To jednak absolutnie nie oznacza końca problemów kadrowych. Jak mówi Marek Pleśniar, dyrektor OSKKO, to chwilowe uporanie się z problemem dzięki kreatywności dyrektorów, uprzejmości nauczycieli i przychylności samorządów oraz kuratoriów.
– Ten spadek nastąpił nie dlatego, że udało się znaleźć 7 tys. nauczycieli do pracy, ale dlatego, że pracujący już pedagodzy wzięli więcej obowiązków. Wrócili też emeryci do pracy – zaznacza.
49 nauczycieli pełnozatrudnionych, 21 w niepełnym wymiarze, co pozwala na obsadę wolnych godzin (w tym dwóch emerytów, których co roku przekonuje się, by jeszcze zostali w szkole) – to stan kadrowy w Zespole Szkół Ogólnokształcąco-Technicznych w Lublińcu.
Joanna Walczak, dyrektorka placówki, opisuje, że daje swoim nauczycielom maksymalne 1,5 godziny etatu zgodnie z Kartą nauczyciela, a resztę nieobsadzonych godzin wyrzuca na wakat. Ale pustych godzin i okienek na planie lekcji nie ma, bo od razu planuje w ich miejsce na doraźne zastępstwa.
– W zasadzie powinny być nazwane stałymi, bo z doraźnym działaniem nie mają nic wspólnego. To planowe działania, bez których nie ułożyłabym siatki godzin – opisuje. Wylicza, że gdyby miała realne braki przełożyć na wakaty, musiałaby zgłosić ich cztery do kuratorium. Ale nie ma to sensu – w poprzednich miesiącach odzew był zerowy.
– Nauczyciele godzą się na takie rozwiązania, bo liczy się dla nich każda złotówka. Inne to dyrektorska samopomoc oparta na międzyludzkich relacjach. Prosimy sąsiadujące placówki, by „wypożyczały” nam swoich przedmiotówców na 2/18 czy 4/18 wymiaru godzin. Dyrektorzy wyrażają zgodę, bo nigdy nie wiadomo, kiedy sami nie będą w potrzebie – opisuje.
To dziś powszechne rozwiązania – słyszymy z kolejnych szkół w całym kraju. – Nasi nauczyciele pracują więc łącznie na więcej niż 1,5 etatu, o czym mówi KN, ale tak być musi, jeśli chcemy zapewnić ciągłość zajęć – mówi Beata Kacprowicz, dyrektor szkoły podstawowej w Malborku. Widzi zrozumienie dla takiego podejścia zarówno w organach prowadzących (czyli samorządach), jak i nadzoru pedagogicznego (kuratoriach). Te pierwsze nie kwestionują wdrożonych przez dyrektorów rozwiązań, bo mają świadomość braku rąk do pracy. Drugie – nie mają już cienia wątpliwości przy wydawaniu zgód na prace w szkole dla osób bez pełnych kwalifikacji. Tu również, gdyby policzyć braki w przeliczeniu na ludzi faktycznie zatrudnionych, bez zastępstw i wsparcia z zewnątrz trzeba by zgłosić do kuratorium kilka wakatów.
Tym jednak, co dziś dodatkowo utrudnia znalezienie chętnych do pracy w szkole, jest sytuacja, z którą musi mierzyć się gros podstawówek w kraju. – Aktualnie mamy niedobory kadrowe. Jednak od września 2023 r. z obecnych pięciu oddziałów klas ósmych zostaną nam tylko dwa. Wiąże się to z odchodzeniem wysokiej fali uczniów wywołanej skumulowaniem się półtora rocznika. Nie wiem więc, czy planując arkusze organizacyjne na kolejny rok szkolny, nie będę musiała części nauczycieli wręczać w kwietniu wypowiedzeń. Nie trzeba głębokiej analizy, by zauważyć, że tym bardziej brakuje chętnych do zatrudnienia na tak krótki czas. I to przy nauczycielskiej pensji – podkreśla. I opisuje, że ona po 23 latach pracy na stanowisku ma 6 tys. zł brutto.
Marek Krukowski, dyrektor podstawówki w Lublinie, ma zatrudnionych ok. 160 nauczycieli. – To nie rynek pracy, tylko rynek nauczyciela. Dla dyrektorów sprowadza się to do nastawienia, że przy kompletowaniu zespołu nie mogą być wybredni – podkreśla.
– Jestem właśnie na etapie zatrudniania pedagoga specjalnego, do czego MEiN zobowiązał placówki edukacyjne – mówi Wiesław Filipiak, dyrektor zespołu szkół we Wrocławiu. Pytany o kwalifikacje tej osoby, odpowiada: są na granicy. – To kandydat po studiach z resocjalizacji, a nie specjalności wskazanej do pracy z uczniami, jednak cieszę się, że go mam – ucina.
Opisuje, że ma u siebie nauczycieli, który wyrabiają np. 25 godzin, po czym jadą do wiejskiej szkoły, gdzie mają kolejnych 20 godzin. I nie jest to rzadki przypadek. Słyszymy, że dziś rekrutacja w szkołach to proces, który nie ustaje. Tu np. do nauki przedmiotów teoretycznych zawodowych została zatrudniona od września osoba, która nie dała rady. Fachowiec, ale bez doświadczenia w szkole, nie potrafiła zapanować nad grupą. – Z żalem, ale musieliśmy się rozstać. Stan na dziś jest więc taki, że nadal opieramy się na emerytach. Bo choć faktycznie zmiany w awansie zawodowym poprawiły nieco sytuację ekonomiczną osób wchodzących do zawodu, to jednak brakuje chętnych, by to sprawdzić.
Zdaniem ekspertów ustawa lex Czarnek 2.0, która została przyjęta przez Sejm i czeka na podpis prezydenta, dodatkowo utrudni zatrudnianie nauczycieli.
– Wymaga zatwierdzania wrześniowego arkusza przez kuratorium. Gdy dziś to tylko formalność. To wydłuży czas obsadzenia wolnych stanowisk – mówi Marek Pleśniar. Choć, jak przyznaje, w przypadku przedszkoli może być łatwiej, bo ustawa zezwala na zatrudnianie osób niebędących nauczycielami. ©℗
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama