Dziś w Radzie Dialogu Społecznego szefowie trzech największych central związkowych mają rozmawiać o tym, jak przekonać rząd do 20-proc. podwyżek dla pracowników oświaty

Przemysław Czarnek, minister edukacji i nauki, na ostatnim posiedzeniu zespołu ds. statusu zawodowego pracowników oświaty zaproponował nauczycielom podwyżki od stycznia 2023 r. o co najmniej 9 proc. Związkowcy niezmiennie domagają się 20 proc. i to najlepiej już od nowego roku szkolnego. Piotr Müller, rzecznik prasowy rządu, podkreśla, że negocjacje się nie skończyły, jednak Związek Nauczycielstwa Polskiego nie chce dłużej czekać i już teraz zapowiedział, że od 1 września rozpocznie się akcja protestacyjna polegająca na oflagowaniu placówek.
Sławomir Broniarz, prezes ZNP, nie wyklucza, że może się powtórzyć strajk generalny z 2019 r. Problem jednak w tym, że obecnie członkowie związku są niemal po połowie podzieleni w tej kwestii.
Dodatkowo związkowcy chcieliby nowelizacji ustawy z 23 maja 1991 r. o rozwiązywaniu sporów zbiorowych (t.j. Dz.U. z 2020 r. poz. 123), która miała sprawić, że nauczyciele wchodziliby w spór zbiorowy z szefem resortu edukacji, a nie, jak obecnie, z dyrektorami szkół. Rząd się jednak na to nie zgadza. - Przepisy są absurdalne i powinny być zmienione. Niezależnie od tego protest można prowadzić i w różny sposób wykazywać swoje niezadowolenie z decyzji rządu. Nie wykluczamy nawet strajku generalnego - mówi Sławomir Wittkowicz, przewodniczący WZZ „Forum - Oświata”. - Dziś spotykamy się z głównymi centralami związkowymi, aby omówić plan działania i połączyć siły w walce o wyższe uposażenie dla osób uczących w szkołach - dodaje.

Nadal bez reformy?

Przedstawiciele związków i korporacji samorządowych, którzy uczestniczyli w ostatnim posiedzeniu wspomnianego zespołu, byli zaskoczeni, że nie padły żadne propozycje dotyczące reformy systemu wynagradzania i zatrudniania. Nie padła też data kolejnego spotkania z partnerami społecznymi. - Bardzo nas zdziwiło, że minister nie rozmawiał z nami o reformie systemu wynagrodzenia. A przecież przygotowany przez nas obywatelski projekt, który jest po I czytaniu w Sejmie, zakłada automatyczny wzrost płac, który byłby uzależniony od wzrostu średniej płacy w gospodarce narodowej. Podczas dzisiejszego spotkania z pewnością będziemy chcieli omówić te zmiany, bo wszystkie centrale są zgodne, że powinny być one wprowadzone - mówi Krzysztof Baszczyński, wiceprezes ZNP. Przypomina, że takie rozwiązanie miało obowiązywać od stycznia 2020 r. - Ten punkt porozumienia oświatowej Solidarności z rządem nie został zrealizowany - podkreśla.
Z naszych informacji wynika, że na spotkaniu oprócz ZNP i FZZ pojawi się też Ryszard Proksa, szef oświatowej Solidarności.
Według szacunków 9 proc. podwyżki od stycznia to dla budżetu koszt ok. 5,2 mld zł. Jeśli związkowe postulaty zostałyby spełnione, koszty wzrosłyby o 11,6 mld zł. Dla samorządów każda podwyżka wiąże się z dodatkowymi obciążeniem. Mimo tego, że obecnie subwencja oświatowa jest rekordowa i wynosi ponad 55 mld zł. - Jest nam przykro, że niektóre związki zarzucają nam, że oszczędzamy na nauczycielach, a my mimo trudnej sytuacji budżetowej znajdujemy środki na podwyżki. Kolejny wzrost płac musi się jednak wiązać z wyższą subwencją, która w wielu samorządach tylko w części pokrywa podstawowe wynagrodzenie nauczycieli - postuluje Marek Wójcik ze Związku Miast Polskich. Jak dodaje, rządzący muszą pamiętać, że pensje nauczycieli to nie tylko wynagrodzenie zasadnicze, ale też inne składniki, których jest kilkanaście, np. dodatek stażowy, motywacyjny.
Obawy przed podwyżkami mają też mniejsze samorządy. - System wynagradzania powinien uwzględniać sytuacje małych gmin i dużych miast. U nas często przy małej liczbie uczniów koszty utrzymania szkół, w tym finasowania płac nauczycieli, są kilkukrotnie wyższe niż w mieście - mówi Krzysztof Iwaniuk, przewodniczący Związku Gmin Wiejskich RP. - Przemysław Czarnek obiecał nam dodatkowe pieniądze, abyśmy mogli zamknąć tegoroczne budżety, a jak będzie w przyszłym roku, nie mamy pojęcia - dodaje.

Pensum bez zmian?

Samorządy od lat domagały się też zwiększenia nauczycielom pensum z 18 do 22 godzin. Obecnie jednak, po tym jak resort forsował ten pomysł, a potem się z niego wycofał, tylko nieoficjalnie wspierają tego typu propozycje. - W tym chaosie propozycji resortu edukacji, aby raz nauczyciele szkół pracowali przy tablicy 20, a raz 22 godziny tygodniowo, najzwyczajniej się gubimy. Jeśli rząd ostatecznie wycofał się z pomysłu zwiększania pensum, a tym samym ograniczenia liczby etatów, to teraz powinien zapłacić za te decyzje. My nie zamierzamy go w tym wyręczać - mówi Marek Wójcik.
Jest jednak wątpliwe, aby w 2023 r., który jest rokiem wyborczym, doszło do dużej reformy w zatrudnianiu i wynagradzaniu, która przez nauczycieli jest od początku krytykowana. ©℗
Związkowcy podkreślają, że niezadowolenie z decyzji rządu można wyrazić w różny sposób. Nie wykluczają nawet strajku generalnego
Ile może zarobić nauczyciel / Dziennik Gazeta Prawna - wydanie cyfrowe