Samorządy oraz dyrektorzy placówek oświatowych nie zamierzają organizować zajęć dydaktycznych dla ukraińskich dzieci w innych, nowych miejscach. Jak tłumaczą, wprowadzone ułatwienia są pozorne, a i podejście nie tak elasyczne jak przy żłobkach czy miejscach zakwaterowania. Ale to niejedyny powód

Już ponad 140 tys. dzieci uchodźców wojennych z Ukrainy zostało przyjętych do polskich szkół. A z każdym dniem pojawiają się nowe, przez co dyrektorzy kolejnych placówek sygnalizują brak miejsc i odmawiają przyjęć. - Do istniejących klas przyjąłem 25 dzieci z Ukrainy. Tym samym wypełniłem wszystkie wolne miejsca, tak by nie przekraczać limitu określonego przepisami - mówi DGP Krzysztof Durnaś, dyrektor Szkoły Podstawowej nr 35 w Łodzi. Podobnie jest w SP nr 9 we Wrocławiu, która przyjęła 30 Ukraińców i dziś liczy 544 uczniów. Od kolejnych chętnych placówka przyjmuje już tylko dokumenty i kontaktuje się z organem prowadzącym, który szuka wolnych miejsc. Podobnie postępuje wiele innych szkół w największych miastach. - Mam 23 oddziały, do których doszło ok. 20 nowych uczniów. W sumie mam ich 760. Nie jestem w stanie przyjąć więcej, bo musiałbym otworzyć nową klasę. A na to brakuje miejsca. Już dziś zajęcia odbywają się w pokoju nauczycielskim czy bibliotece - tłumaczy Marcin Konrad Jaroszewski, dyrektor jednego z warszawskich liceów. Przepełnione zaczynają być też placówki w niektórych mniejszych miejscowościach. Także te niepubliczne; przykładem jest Społeczna Szkoła Podstawowa STO w Ciechanowie, która mając 190 uczniów, przyjęła 29 z Ukrainy.
Skrócenie czasu to za mało
Mimo trudnych warunków dyrektorzy nie planują organizować dodatkowych miejsc dla zajęć dydaktycznych, choć taką możliwość daje im ustawa z 12 marca 2022 r. o pomocy obywatelom Ukrainy w związku z konfliktem zbrojnym na terytorium tego państwa (Dz.U. poz. 583; dalej: specustawa ukraińska), zezwalająca na tworzenie tzw. innych lokalizacji, do tego na preferencyjnych warunkach. - Utworzenie nowej lokalizacji, w której będą prowadzone zajęcia dla dzieci z Ukrainy, to spore wyzwanie. Wymagania stawiane przez ustawodawcę są w zasadzie takie same jak w sytuacji, gdy zakładana jest szkoła. Jedyne ułatwienie polega na skróceniu czasu, w jakim swoje opinie muszą wydać kurator oświaty, komendant straży pożarnej oraz inspektor sanitarny - mówi Elżbieta Rakoczy, dyrektor Społecznej Szkoły Podstawowej nr 4 STO w Warszawie, członek Zarządu Głównego STO. Dodaje, że niełatwe jest także pozyskanie lokalizacji spełniającej wszystkie wymogi. Jej zdaniem ustawodawca okazał się w tym przypadku znacznie mniej elastyczny niż w innych obszarach. - Wiele osób uciekających z Ukrainy śpi np. w halach wystawowych i na stadionach, mimo że na co dzień nie są to budynki przeznaczone do zamieszkania. Akceptujemy ten fakt, bo nie jesteśmy w stanie zapewnić wszystkim lokali spełniających odpowiednie standardy. Ale dlaczego nie dopuszczamy takich czasowych odstępstw w przypadku budynków szkolnych? - pyta Elżbieta Rakoczy.
Przydałoby się poluzowanie
Dyrektorzy uważają, że w przypadku tworzenia innych lokalizacji szkół powinno być podobnie jak przy tworzeniu czasowych miejsc noclegowych. - Poluzowano przepisy, ale w zakresie wymogów prawa oświatowego nadal trzeba spełniać wymogi bhp czy sanitarne, które są sporym wyzwaniem - mówi Zbigniew Matuszak, dyrektor SP nr 9 we Wrocławiu. Opowiada, jak kiedyś w pobliskim kościele przysposobił na cele dydaktyczne sale katechetyczne. Przeniósł do nich lekcje religii, zwalniając w tym czasie w szkole sale na potrzeby innych przedmiotów. - Cieszyłem się nowym rozwiązaniem dwa tygodnie. Potem była kontrola sanepidu i zakaz lekcji, bo według inspekcji sale nie spełniały warunków sanitarnych. Teraz mogłoby być podobnie, ale nie zamierzam podejmować ryzyka. Mimo że mam w szkole pomieszczenie na strychu, które mógłbym zamienić na sale - przyznaje Zbigniew Matuszak. Dodaje, że wstępna wycena takiej adaptacji to 7 mln zł, bo zachodzi konieczność zrobienia izolacji i windy dla osób niepełnosprawnych, czego wymagają przepisy. - Nie stać mnie na to - mówi nasz rozmówca.
Krzysztof Durnaś z Łodzi dodaje z kolei, że nie ma wolnego strychu czy piwnic, bo wszystko zostało już przystosowane na potrzeby dzieci. A nawet gdyby miał, to adaptacja byłaby karkołomnym zadaniem. Także on podaje przykład, gdy inicjatywa przegrała z wyśrubowanymi przepisami. - Swego czasu w mojej szkole miała powstać popołudniowa placówka muzyczna i doskonalenia zawodowego. Kiedy przyszło do uzyskiwania pozwoleń, przejścia obowiązkowych kontroli, wycofała się z pomysłu - mówi Krzysztof Durnaś. Dodaje, że nie zamierza też szukać miejsca dla Ukraińców poza szkołą. - W mojej bezpośredniej okolicy są inne szkoły, w których zagęszczenie jest mniejsze i tam organ prowadzący przewiduje ewentualne otwieranie nowych oddziałów - zaznacza.
Powszechne zniechęcenie
Dyrektorzy szkół nie chcą sobie dokładać kłopotów i zamierzają dociągnąć do końca roku w warunkach, jakie mają. Przyznają, że dzieci muszą przebywać w bezpiecznych i higienicznych warunkach, choć w sytuacji nagłej można by dopuścić czasowe odstępstwa od wymogów obowiązujących na co dzień. Jednak z własnej inicjatywy nic nie będą robić, chyba że dostaną polecenie od organu prowadzącego. - Trzeba jednak pamiętać, że nowa lokalizacja wiąże się też ze znalezieniem dodatkowej kadry. I nie chodzi tylko o nauczycieli, ale też o pracowników administracyjnych i personel, który pokieruje w imieniu dyrektora nowym oddziałem - tłumaczy Marcin Konrad Jaroszewski, dyrektor warszawskiego LO. Dodaje, że nie każda szkoła ma w swojej bezpośredniej okolicy lokale, które można wykorzystać na cele dydaktyczne, większa odległość oznacza zaś konieczność zapewnienia transportu.
Nowe regulacje nie przekonują też szkół niepublicznych. - Specustawa ukraińska nakazuje zawarcie porozumienia z jednostką samorządu terytorialnego. Należy w nim wskazać m.in. okres funkcjonowania nowej lokalizacji, mimo że trudno obecnie przewidzieć, jakie będą potrzeby. Ta niewiedza utrudnia już samo pozyskiwanie budynków, bo nie wiadomo, na jaki okres zawierać umowy z właścicielami - mówi Elżbieta Rakoczy. Katarzyna Stawicka, dyrektor Społecznej Szkoły Podstawowej STO w Ciechanowie, dodaje, że potrzebna jest do tego jeszcze zgoda rodziców, którzy partycypują w kosztach nauki. - To oznacza inwestycje, a już dziś w pełni opłacamy naukę i pobyt uczniom z Ukrainy w naszej placówce. Obawiam się też nieporozumień. Przeznaczenie nowych sal dla dzieci z Ukrainy może sprawić, że zostaniemy posądzeni o tworzenie getta - mówi Katarzyna Stawicka.
JST też niezainteresowane
Organy prowadzące publiczne placówki na razie nie widzą potrzeby korzystania z nowych regulacji. - Wciąż udaje nam się znaleźć miejsca dla ukraińskich dzieci w naszych szkołach - mówi Patryk Rosik z referatu prasowego Biura Prezydenta Gdańska. Ale zaznacza, że miasto dysponuje lokalami, które mogą zostać wykorzystane na nowy oddział. Także Bydgoszcz nie planuje otwierania szkół w nowych lokalizacjach, bo dyrektorzy do tej pory nie wystąpili z odpowiednimi wnioskami. To samo słychać w Poznaniu. - Mamy jeszcze rezerwę, zarówno w przedszkolach, jak i szkołach każdego typu. Jednak są już placówki, np. w śródmieściu, gdzie zasoby wolnych miejsc powoli się wyczerpują i dzieci odsyłane są do innych placówek - przyznaje Hanna Janowicz, kierownik I Oddziału Organizacji Szkół i Placówek Oświatowych Wydziału Oświaty UM Poznań.
Warszawa, do której od 24 lutego przybyło ok. 100 tys. obywateli ukraińskich w wieku szkolnym lub przedszkolnym i która pod koniec marca podawała, że w stołecznych szkołach i przedszkolach jest już ponad 10 tys. dzieci, szacuje, że może jeszcze przyjąć ok. 15 tys. uczniów, zarówno w oddziałach ogólnodostępnych, jak i przygotowawczych. Przyjęcie kolejnych będzie wymagało pozyskania dodatkowych lokali czy wręcz całych budynków. -Gdyby przyjąć, że wszyscy uczniowie będą chcieli podjąć naukę w polskim systemie oświatowym, potrzebne będzie niemal 300 tys. mkw. dodatkowej powierzchni oświatowej - tłumaczy Renata Kaznowska, zastępca prezydenta Warszawy. Duże miasta po wdrożeniu reformy ustroju szkolnego nie dysponują pustymi budynkami szkolnymi lub takimi, które mogłyby być w trybie pilnym uruchomione jako szkoły. Z kolei na rynku najmu nie są oferowane gotowe pomieszczenia szkolne czy przedszkolne, ich przygotowanie potrwa więc miesiące. Sytuacji nie poprawi nawet to, że rozporządzenie ministra edukacji i nauki z 21 marca 2022 r. w sprawie organizacji kształcenia, wychowania i opieki dzieci i młodzieży będących obywatelami Ukrainy (Dz.U. poz. 645) dopuszcza otwarcie nowej lokalizacji, jeśli nawet nie do końca spełnia się standardowe wymogi przeciwpożarowe. - Ułatwienia zawarte w par. 16 ust. 2 tego rozporządzenia dotyczą lokali, w których przebywać będzie nie więcej niż 29 uczniów, do tego pomieszczenia muszą znajdować się na pierwszej kondygnacji budynku. To rozwiązania dobre dla małej gminy, ale nie dużego czy nawet średniego miasta. Wprowadzone przepisy w żaden sposób nie odpowiadają skali wyzwań, jakie przed nami stoją - twierdzi Renata Kaznowska. Dlatego zdaniem samorządowców wprowadzone rozwiązania prawne muszą być jak najbardziej elastyczne, umożliwiając organizację nauki w pomieszczeniach dotychczas wykorzystywanych na działalność komercyjną. Szczególnie że z jakichś względów na etapie procedowania specustawy ukraińskiej odstąpiono od wyznaczenia podobnych wymagań lokalowych dla dzieci w wieku żłobkowym. Poznań już wystąpił do Ministerstwa Rodziny i Polityki Społecznej o opinię prawną dotyczącą stosowania tych przepisów.
Osobną kwestią, na którą wskazują samorządy, jest konieczność zapewnienia adekwatnych środków finansowych na adaptację budynków będących w zasobach miasta bądź też na najem takich pomieszczeń od podmiotów zewnętrznych. JST z własnej kasy tego nie pokryją.