Do pracy z ukraińskimi uczniami potrzebni są nauczyciele – niezalenie od tego, czy zatrudnimy nowe osoby, czy zwiększymy wymiar godzin już pracującym w szkołach. To wymaga pieniędzy, których brakuje w samorządowych budżetach.
Na pytania o uczniów z Ukrainy odpowiadają Sławomir Broniarz prezes Związku Nauczycielstwa Polskiego oraz Marek Wójcik sekretarz strony samorządowej w Komisji Wspólnej Rządu i Samorządu Terytorialnego, Związek Miast Polskich.
Czy
samorządy powinny tworzyć klasy przygotowawcze dla uczniów z Ukrainy?
Szczególnie dla tych nieznających języka polskiego. Takie rozwiązanie wprowadzili Niemcy, którzy w 2015 r. przyjęli ok. 250 tys. uchodźców. Ci uczniowie najpierw uczyli się języka niemieckiego w klasach początkowych przez 6-8 miesięcy, potem mieli wspólne integracyjne lekcje np. muzyki czy WF-u i dopiero po tym czasie trafiali na lekcje z niemieckojęzycznymi uczniami. Każdy nauczyciel został tam przeszkolony, jak pracować z obcokrajowcami, jak uczyć języka niemieckiego jako obcego, jak udzielać wsparcia psychologicznego dzieciom z doświadczeniem traumy. I co najważniejsze, zatrudniono nowych nauczycieli do pracy z uchodźcami. Średnio jeden nowo zatrudniony nauczyciel pracował z 12-osobową klasą. Jednak, aby zorganizować taki system, potrzebne są
pieniądze. A my słyszymy od samorządów, że klasy przygotowawcze kosztują: trzeba kupić ławki, zatrudnić nauczycieli. Na to pieniędzy nie mają i nie wierzą też w zapewnienia MEiN, że kiedyś dostaną wyrównanie subwencji.
Samorządy powinny je tworzyć, bo to najlepsza forma wsparcia dla dzieci naszych sąsiadów. Jest ona wręcz niezbędna, jeśli uczniowie nie posługują się językiem polskim. Zanim jednak w sposób powszechny zaczniemy je tworzyć, powinny być spełnione co najmniej trzy warunki. Pierwszy to
nauczyciele, którzy mogliby pracować w takich oddziałach, po drugie konieczna jest dodatkowa infrastruktura, bo obecnie nie mamy wolnych pomieszczeń, po trzecie potrzebne są przejrzyste warunki finansowania, a z tym mamy ogromny kłopot. MEiN co tydzień zmienia zdanie co do wsparcia dla nas. Ukraińców przyjmujemy od 24 lutego i do tej pory nie otrzymaliśmy ani złotówki. W połowie miesiąca powinniśmy otrzymać pieniądze za poprzedni miesiąc, z uwzględnieniem liczby uczniów. Dodatkowo resort pozwala nam na łączenie tzw. wag przelicznikowych na jednego ucznia, ale takie rozwiązanie ma obowiązywać do końca wakacji, a od września zasady finansowania mają być mniej korzystne. W efekcie funkcjonowanie oddziałów przygotowawczych będzie się wiązało z dokładaniem do nich.
Czy w tych miastach, w których jest dużo uczniów z Ukrainy, powinny być tworzone odrębne klasy, a może nawet całe
szkoły dla nich?
Mam kontakt z dużą grupą ukraińskich nauczycieli, a właściwie nauczycielek, bo to one szukają w Polsce schronienia. Z rozmów z nimi wiem, że ukraińskie dzieci wolałyby uczyć się według swojej podstawy programowej, zakończyć ukraiński rok szkolny. Niektórym się to udaje, szczególnie tam, gdzie zorganizowano lekcje online. Być może dobrym rozwiązaniem byłoby stworzenie warunków do prowadzenia zdalnej edukacji, szczególnie dzieciom przebywającym w miastach z dużą liczbą uchodźców.
Nie można budować enklaw lub jakiegoś rodzaju gett. Dzieci z Ukrainy bardzo szybko uczą się języka i szybko odnajdują się w naszym systemie edukacji. Oczywiście, to nie oznacza, że mamy je wszystkie umieszczać w klasach ogólnych, skoro nie znają języka. Jednak nawet oddziały przygotowawcze powinny być w miarę możliwości organizowane na terenie szkoły, aby na przerwach dzieci miały kontakt z polskimi kolegami. Mogą przecież uczestniczyć wspólnie w wychowaniu fizycznym, rozgrywkach sportowych, zajęciach plastycznych lub technicznych. Takie wsparcie może tylko procentować.
Czy pomysł, by nauczyciele w klasach przygotowawczych mogli pracować ponad limit wynikający z Karty nauczyciela, jest słuszny?
Z jednej strony przy tak niskich pensjach każda możliwość dorobienia jest dla nauczycielskich budżetów zbawienna. Ale dzisiaj brakuje nauczycieli, szczególnie w dużych miastach, do których przede wszystkim trafili uchodźcy. Nauczyciele są już często obciążeni pracą ponad etat - łatają dziury w szkolnych grafikach, bo wakaty nie zostały obsadzone od września. Poza tym nauczyciele stracili finansowo po wprowadzeniu nowego systemu podatkowego i w tym roku otrzymują mniej pieniędzy za godziny ponadwymiarowe. To nie jest więc dobre rozwiązanie. Powinniśmy stworzyć nowe miejsca pracy i zatrudnić nowych nauczycieli, lepiej opłacanych niż dzisiaj.
W tej sytuacji poluzowanie przepisów w tym zakresie uważam za zasadne. Nie możemy też zapomnieć, że w klasach przygotowawczych mogą pracować też nauczyciele, którzy odeszli z placówek oświatowych na świadczenia kompensacyjne. Serdecznie zapraszamy wszystkich nauczycieli - i tych, którzy już mają półtora etatu, a także tych, którzy odeszli ze szkół. Nie można jednak robić tego, co minister Przemysław Czarnek, który w takiej trudnej sytuacji wytyka nauczycielom, że zarabiają po 7-8 tys. zł miesięcznie. Nie można zachęcać ludzi do pracy w większym wymiarze, a później wypominać im, że zarabiają więcej.
Czy nauczyciele powinni otrzymać wyższe uposażenie lub dodatek za pracę z klasą, w której są dzieci uchodźców?
To dodatkowa praca, powinna być więc dodatkowo wynagradzana. Nie możemy obarczać nauczycieli kolejnymi obowiązkami, które dla budżetu państwa są „bezkosztowe”, bo wykona je nauczyciel w ramach swojej dotychczasowej pensji. To nie może być filozofia: dostawcie ławki i będzie dobrze. Nie będzie. Za pracę należy się wynagrodzenie. Dlaczego to nie dotyczy nauczycieli? Tym bardziej że nauczyciele po raz kolejny - po pandemii i zdalnym nauczaniu - zostali sami z nowym wyzwaniem. Nie ma szkoleń, materiałów, metodyki pracy w klasie, do której uczęszczają dzieci mówiące i niemówiące po polsku, nie ma tłumaczy, wsparcia psychologicznego ani nawet takich podstawowych rzeczy, jak podręczniki czy zeszyty dla nowych uczniów. To wszystko nauczyciele organizują sami, kupują plecaki i kredki. Znam nawet takich, którzy składają się na obiady dla ukraińskich dzieci, bo nie ma dofinansowania z samorządu. Bardzo im za to dziękuję. Ale rząd powinien uczciwie zapłacić za tę dodatkową pracę.
Z pewnością większe wyzwanie dla nauczycieli jest w klasach ogólnych, do których trafiają uczniowie nieznający języka polskiego. Z kolei w oddziałach przygotowawczych są nauczyciele wspomagający i tam wydaje się łatwiej. Od początku uczniów z Ukrainy traktujemy tak samo jak naszych. Wydaje nam się, że wprowadzenie takiego dodatku mogłoby być nawet źle odebrane przez naszych sąsiadów, np. jako sugestia, że są to uczniowie, z którymi trudniej się pracuje. A przecież nikomu nie zależy na różnicowaniu dzieci. Trzeba im raczej zapewnić pomoc psychologiczną i pedagogiczną.
Czy podwyżki dla nauczycieli od maja, na poziomie 4,4 proc., są wystarczające w tej trudnej sytuacji?
Zdecydowanie nie są wystarczające przy inflacji na poziomie prawie 11 proc. Ta podwyżka zrównuje płacę początkującego nauczyciela z pensją minimalną. Nauczyciel stażysta będzie zarabiał 3079 zł (czyli o 69 zł więcej niż wynosi minimalne wynagrodzenie), a dyplomowany 4224 zł (wzrost o 178 zł). To nie rozwiąże kryzysu kadrowego, który mamy w szkołach i przedszkolach. Nie podniesie też - jak chcieli autorzy tego pomysłu - „prestiżu zawodu nauczyciela”. Nie zatrzyma tych, którzy rezygnują z pracy w szkole z powodu niskich płac i nie sprawi, że pojawią się nowi chętni do pracy. Rynek oferuje dzisiaj osobom z wyższym wykształceniem o wiele wyższe zarobki. Mamy więc ogromny problem, którego stawką jest jakość kształcenia i przyszłość kolejnych pokoleń. To ogromna odpowiedzialność, jaka spoczywa na tej ekipie rządzącej.
Nie rekompensują one wzrostu cen towarów i usług. Wielu ekonomistów wskazuje, że w tym roku ta inflacja będzie na poziomie dwucyfrowym. Aby dojść do parametrów średniej krajowej, pensje nauczycieli powinny rosnąć szybciej. Z pewnością żądanie, jakie się pojawia w przestrzeni publicznej, aby zarobki wzrosły o 20 proc., są mocno przesadzone. Ty bardziej że z naszych wyliczeń wynika, że już ta podwyżka na poziomie 4,4 proc. jest mocno niedoszacowana, a przewidziana na ten cel kwota z rezerwy budżetowej na poziomie 1,6 mld zł jest mocno zaniżona. W efekcie mamy do czynienia z kolejnymi podwyżkami, które w dużej części muszą sfinansować samorządy. A biorąc pod uwagę zapowiedzi kolejnego obniżenia podatków, z których utrzymują się gminy i powiaty, z pewnością będzie to bardzo trudne.