Po niemal dwóch latach zdalnego nauczania polskie uniwersytety sprzeciwiają się zamknięciu na czas trwania czwartej fali pandemii

Ministerstwo Edukacji i Nauki monitoruje sytuację na 352 uczelniach. Z udostępnionych DGP danych wynika, że jeszcze w połowie listopada w Polsce w trybie zdalnym odbywały się zajęcia tylko na 293 kierunkach. Niemal 3,5 tys. wciąż prowadziło je w systemie hybrydowym. Taki model przyjął m.in. Uniwersytet im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. – Żaden z wydziałów nie przeszedł w ostatnim czasie na całkowite nauczanie online – mówi Agnieszka Książkiewicz z uniwersyteckiego biura prasowego. W siedzibie uczelni prowadzone są ćwiczenia, konwersatoria, seminaria i laboratoria, a także wykłady w grupach, które nie przekraczają 30 osób.
System ten sprawdzał się na początku roku akademickiego, kiedy zachorowań było stosunkowo niewiele. Z czasem liczba zakażonych w przestrzeni uniwersyteckiej zaczęła jednak rosnąć, zarówno wśród kadry akademickiej, jak i studentów. Ministerstwo zapewnia, że uczelnie otrzymują odpowiednią pomoc w tym zakresie. – Działa system wsparcia opierający się na współpracy koordynatora krajowego (przy Konferencji Rektorów Akademickich Szkół Polskich) oraz 16 koordynatorów regionalnych. Dzięki temu sytuacja monitorowana jest na bieżąco, zbierane są dane dotyczące liczby zakażeń, skierowań na kwarantannę oraz wszelkich innych związanych z epidemią zdarzeń – mówi DGP Anna Ostrowska z MEiN.
Nie ma jednak jasnych wytycznych co do tego, jak uczelnie powinny postępować w przypadku pojawienia się wirusa. W zarządzeniu rektora Uniwersytetu Warszawskiego czytamy, że to kierownicy poszczególnych wydziałów mogą podjąć decyzję o przejściu swojej jednostki na nauczanie zdalne, jeśli sytuacja epidemiczna oraz liczba potwierdzonych zachorowań wśród studentów, doktorantów lub pracowników wskazuje na bardzo wysokie prawdopodobieństwo rozprzestrzeniania się wirusa.
Podejście władz poszczególnych jednostek często się od siebie różni. Na edukację online w ostatnim czasie zdecydowało się kilka wydziałów Uniwersytetu Warszawskiego. Pozostałe, mimo licznych zakażeń, wciąż walczą i organizują ćwiczenia na kampusie. Zdaniem studentów taka rozbieżność prowadzi do licznych patologii. – Znam wiele osób, które studiują dwa kierunki jednocześnie, więc nawet kiedy jeden wydział zamyka się z powodu dużej liczby zakażeń, wciąż muszą chodzić na zajęcia w innej jednostce – mówi w rozmowie z DGP Paulina, studentka Uniwersytetu Warszawskiego. – Zresztą nawet w sytuacji przejścia wydziału na zdalne wykładowcy mogą uzyskać zgodę na prowadzenie pojedynczych zajęć na kampusie – dodaje.
To z kolei generuje kolejne problemy. Gdy ma się jednego dnia kilka przedmiotów z rzędu, niektóre odbywają się stacjonarnie, inne zdalnie. Studenci zmuszeni są więc do szukania w okolicach uniwersytetu miejsca, w którym będą mogli podłączyć się do internetu i uczestniczyć w ćwiczeniach online. W trakcie 15-minutowej przerwy większość nie zdąży wrócić do domu, więc przesiadują w kawiarniach czy restauracjach.
Z inicjatywą coraz częściej wychodzą sami wykładowcy. Organizują np. transmisje online dla tych, którzy zaobserwowali u siebie typowe dla koronawirusa objawy. Dzięki temu zdrowi uczniowie uczestniczą w zajęciach na kampusie, a osoby potencjalnie zakażone biorą w nich udział sprzed ekranów laptopa. – Dostałam niedawno e-maila, że przebywałam na zajęciach z osobą, u której wykryto obecność wirusa – mówi Maja, która studiuje na wydziale anglistyki UW. Władze poinformowały całą grupę, żeby do końca tygodnia nie przychodziła na pozostałe ćwiczenia. – Nie chciałam tracić zajęć. Zapytałam więc innych prowadzących, czy zorganizowaliby dla mnie połączenie przez Zoom. Zgodzili się. Wszyscy studenci byli w sali, a ja oglądałam ich przed ekranem komputera – tłumaczy.
Takie działania to standard na zagranicznych uczelniach. – Nie jestem przekonana, czy takie rozwiązanie sprawdziłoby się, gdyby zastosowano je na szeroką skalę w Polsce – uważa Paulina. – W moich zajęciach uczestniczył ostatnio chłopak, który chwalił się, że jest niezaszczepiony i ma objawy – opowiada. – Wiedział, że prawdopodobnie będzie musiał wykonać test i zostanie zamknięty na kwarantannie, więc postanowił ostatni raz skorzystać z możliwości przyjścia na uniwersytet – dodaje.
Takich przypadków miałoby być w przestrzeni akademickiej zdecydowanie więcej. ©℗