Coraz więcej wiadomo o nowym przedmiocie - Historia i teraźniejszość - który chce do polskich szkół wprowadzić Przemysław Czarnek. Jego głównym celem ma być, cytując samego Ministra: "odzyskanie pokolenia nieświadomych młodych Polaków".

Jedna godzina tygodniowo w klasie pierwszej i jednej w klasie drugiej albo dwie godziny w klasie pierwszej szkoły ponadpodstawowej. Żołnierze wyklęci, Solidarność oraz wydarzenia 1980 i 1989 r. – tak ma wyglądać program przedmiotu Historia i teraźniejszość. To wszystko kosztem przedmiotu Wiedza o społeczeństwie albo ograniczeniu materiału dotyczącego starożytności lub średniowiecza. Jak deklaruje minister, dzieci na pewno nie będą miały więcej obowiązkowych godzin lekcyjnych.

W tym tygodniu poznaliśmy autorów, którzy napiszą do niego podstawę programową. Znaleźli się wśród nich historycy: Grzegorz Kucharczyk, Robert Derewenda (lubelski radny PiS), Małgorzata Żaryn (żona senatora PiS), Paweł Mielcarek (publicysta religijny), Mieczysław Ryba (wiceprzewodniczący sejmiku lubelskiego z ramienia PiS) oraz dr Wojciech Muszyński (pracownik naukowy IPN).

Podczas konferencji prasowej przedstawiającej ekspertów ministra Czarnka była minister edukacji, Krystyna Szumilas, mówiła: „Trudno nazwać ich niezależnymi ekspertami. Sześć osób jest związanych z PiS. Są albo czynnymi politykami, albo osobami wspierającymi oficjalnie kandydatów tej partii”. – To będzie historia Prawa i Sprawiedliwości. Lekcje o tym, dlaczego PiS jest taki wielki i jak to można uzasadnić – dodała Katarzyna Lubnauer.

Pierwsze zapowiedzi związane z wprowadzeniem nowego przedmiotu pojawiły się wraz z zapowiedzią wprowadzenia Polskiego Ładu. Jarosław Kaczyński mówił podczas prezentacji projektu: „W szkołach średnich wprowadzimy naukę historii dwoma nurtami, to znaczy historię powszechną i historię Polski. Dla każdego z tych nurtów będzie przeznaczone dwie, trzy, może więcej godzin zajęć w ciągu tygodnia. Będzie to ogromna zmiana.”

W samym Polskim Ładzie pod deklaracją „Więcej historii w programie nauczania” czytamy: „Zwiększymy rolę historii w programie nauczania, zwłaszcza w szkołach średnich, także w perspektywie egzaminu maturalnego. W liceach ogólnokształcących i technikach (3. lub 4. klasa szkoły średniej) wprowadzimy zajęcia z historii XX w. (głównie Polski). Umożliwimy realizację przedmiotu w atrakcyjnej formie warsztatowej. Ponadto wprowadzimy coroczny ogólnopolski quiz historyczny i konkurs retoryki dla szkół.”

- Dobrze by było, gdyby polscy uczniowie mogli gruntownie poznać historię współczesną. Jej znajomość pomaga w funkcjonowaniu w dzisiejszym świecie. Dlatego też w poprzedniej podstawie programowej, przygotowywanej jeszcze przez ekspertów pani minister Hall, historia współczesna została „przypisana” do pierwszej klasy szkoły ponadgimnazjalnej. Uczniowie wszystkich typów szkół – od szkoły zasadniczej do liceum – przez rok zajmowali się dziejami Polski i świata po 1918 r. Przy tradycyjnym układzie, historia współczesna była na końcu cyklu, i zazwyczaj brakowało nauczycielom czasu, by dobrze ją omówić – mówi historyczka dr hab. Jolanta Choińska-Mika, prof. UW.

Minister Katarzyna Hall była ostatnią, która chciała gruntownie zreformować nauczanie historii w szkole. Jak tłumaczy w rozmowie z gazetaprawna.pl założenie było takie, żeby szkoły ponadgimnazjalne zaczynały się właśnie od historii współczesnej. – Chodziło o to, żeby młodzi ludzie, w wieku nastoletnim, mieli tę wiedzę również o historii czasów najnowszych, a potem mogli pogłębiać tę wiedzę jeśli wybierali historie rozszerzoną albo pogłębiali wybrane wątki w takim przedmiocie blokowym historia i społeczeństwo – mówi Hall.

Obie moje rozmówczynie wspominają czas prac nad nową podstawą programową jako czas intensywnych konsultacji i rozmów. Jak podkreślają poprzednia podstawa programowa była bardzo mocno dyskutowana, zmiany w niej były wprowadzane na bieżąco i była opiniowana przez wiele podmiotów. Została nawet utworzona specjalna strona internetowa, na której można było dodawać komentarze. Nie wszystko przebiegało jednak gładko. Pojawiało się wiele zastrzeżeń, a część środowiska zarzucała ówczesnej ekipie rządzącej, że "wychowa pokolenie bez duszy" lub nawet, że podstawa programowa "jest do bani", jak mówił w wywiadzie dla "Gazety Wyborczej" Robert Szuchta autor podręczników szkolnych. - Powstawaniu tej podstawy towarzyszyła bardzo mocna dyskusja, ale i mocne ataki. W pewnym momencie włączył się nawet prezydent Komorowski, organizując debatę na temat nowych rozwiązań (chodziło o przedmiot Historia i społeczeństwo. Dziedzictwo epok., który miał być alternatywą dla programu rozszerzonego z historii). Przy podstawie z 2008 r. pracowało szerokie grono osób, były to głównie osoby, które znały szkołę - uczyły bądź pisały podręczniki, ale wśród ekspertów byli też nauczyciele akademiccy. Prace nad podstawą programową minister Zalewskiej prowadzone były w zupełnie innej już konwencji - mówi prof. Jolanta Choińska-Mika.

Podstawa programowa Anny Zalewskiej odwróciła reformę Katarzyny Hall i historia znowu wylądowała na końcu cyklu nauki, co – jak podkreślają moje rozmówczynie – kończy się zazwyczaj tak, że te treści nie były już realizowane, bo brakowało na nie czasu, ale, jak podkreśla minister Hall, nie można jeszcze oceniać realizacji podstawy programowej minister Zalewskiej, bo żaden z roczników, który ją realizuje nie zakończył jeszcze kształcenia. – Na razie w maturalnej klasie są dzieci uczone w gimnazjach. Dopiero za rok będziemy mieli maturzystów kształconych zgodnie z tą zmienioną podstawą programową w szkołach średnich. Dopiero wtedy się przekonamy, jakie spostrzeżenia na jej temat mają nauczyciele. Wydaje mi się, że wtedy może przyjść czas na jakieś konsultacje czy korektę. W tej chwili to jest raczej jakieś zamieszanie – mówi.

Z nauczaniem historii w polskiej szkoły problemy były od dłuższego czasu. W 2011 roku Instytut Badań Edukacyjnych sprawdził, w jaki sposób jest realizowana podstawa programowa z tego właśnie przedmiotu. Zdaniem badaczy największą przeszkodą w pełnej realizacji założeń nowej podstawy programowej było przywiązanie nauczycieli do tradycyjnych form pracy na lekcji i treści zawartych w podręcznikach. Duża cześć z nich nadal uważa, że rolą nauczyciela jest przede wszystkim szczegółowe omawianie z uczniami kolejnych rozdziałów z książki. Zorientowanie nauczania na przekazywanie treści znajduje również odzwierciedlenie w stosowanym systemie oceniania, który często sprawdza głównie stopień opanowania faktografii.

„W efekcie uczniowie za rzadko stawiani są przed wyzwaniem samodzielnej analizy źródeł historycznych, a oczekiwania w zakresie chronologii często sprowadzają się do odtwórczego recytowania dat i wydarzeń. Jednak najsłabiej kształconym obszarem kompetencji historycznych pozostaje tworzenie narracji historycznej, czyli umiejętność samodzielnego formułowania spójnej, uargumentowanej wypowiedzi ustnej lub pisemnej na temat przeszłości. Część badanych nauczycieli przyznawała, że nie przywiązuje wagi do jej kształcenia, gdyż nie jest ona sprawdzana na egzaminie gimnazjalnym” – czytamy w podsumowaniu do raportu.

Zapytana o to, czy ta diagnoza jest wciąż aktualna i czy nowy przedmiot pozwoli na wyeliminowanie tych błędów, prof. Jolanta Choińska-Mika, która jest współautorką tego raportu odpowiada, że trzeba pamiętać, że wymagania egzaminacyjne się od tego czasu zmieniły. Kluczem jest jednak to, że jeśli w nauce historii nie będzie przestrzeni do dyskusji, to uczniowie nie będą tej wiedzy dobrze przyswajać.

- Generalnie więc znajomość historii najnowszej bardzo by się uczniom przydała, ale…. I tu przechodzimy od razu do „ale”, bo czy to musi być od razu odrębny przedmiot i jeszcze na dodatek wprowadzany w bardzo kontrowersyjny sposób? Oficjalne deklaracje ministra, które towarzyszą tej inicjatywie budzą olbrzymi niepokój i poczucie zagrożenia. Czy aby na pewno chodzi o poszerzenie uczniowskich horyzontów? W związku z tym nawet nauczyciele, którzy – tak jak ja – mają świadomość wagi treści związanych z historią współczesną, z olbrzymim lękiem patrzą na ministerialny projekt, obawiając się, w jaki sposób zostanie on zoperacjonalizowany. Obecny minister, niestety, niezwykle upolitycznia wszystkie działania dotyczące szkoły. Cokolwiek ogłasza, ma to określony kontekst polityczny i określony kontekst ideowy, więc nic dziwnego, że wszyscy się obawiają, iż Historia i teraźniejszość będzie przedmiotem, w istocie służącym indoktrynacji a nie pogłębianiu rzetelnej wiedzy z historii współczesnej – tłumaczy prof. Jolanta Choińska-Mika.

Jak podkreśla ekspertka, obawy budzi również to, że do tej pory cokolwiek znajdowało się w podstawie programowej, ostatecznie podlegało weryfikacji przez nauczyciela – to on był ostateczną instancją, od której zależało, jak różne treści będą przedstawiane. Po zamianach w nadzorze pedagogicznym, który – jak mówi – zamienia się w ręczne sterowanie, może nie być to już tak łatwe i oczywiste. - Moje obawy wynikają z ministerialnych deklaracji - cel, który minister opisuje, to nie jest rozwijanie umiejętności krytycznego myślenia, czy kompetencji analitycznych, bądź zrozumienie współczesnego świata, tylko przyswojenie przez uczniów określonej narracji i jednej wizji współczesnych dziejów – mówi prof. Jolanta Choińska-Mika.

- Lista dat historycznych czy lektur, które znajdują się w podstawie programowej jest zawsze takim tematem, którym wszyscy się emocjonuję. Boleję nad tym, że mało kogo obchodzi jak nowocześnie uczyć nauk przyrodniczych. To w ogóle jest coś co umyka uwadze, a obecnych podstawach programowych zostało wręcz mocno popsute – podsumowuje Katarzyna Hall. – Wydaje się, że w tej chwili celem jest przede wszystkim podgrzewanie emocji i chyba to jest specjalność obecnego ministra – dodaje. Z kolei prof. Jolanta Choińska-Mika mówi: „Projekt znamy jedynie z mało szczęśliwych ministerialnych wystąpień i doniesień prasowych. Nie powinno więc nikogo dziwić, że napływające z tych źródeł informacje rodzą obawy, że chodzi o politykę, a nawet o indoktrynację. Nie bałabym się tego tak, gdybym wiedziała, że nauczyciele mają autonomię, natomiast jest ona obecnie coraz bardziej ograniczana.”