Do placówek oświatowych wyruszyło 500 tirów z materiałami zapobiegającymi pandemii. Dyrektorzy woleliby dodatkowe pieniądze dla nauczycieli specjalistów, którzy pomogliby dzieciom pozbierać się po nauce zdalnej

1 września uczniowie wracają do szkolnych ławek. Jak długo potrwa tradycyjna forma nauki, zależy od rozwoju pandemii. Jeżeli pojawi się konieczność zamykania szkół, to nie w całym kraju, lecz w powiatach, gdzie będą zakażenia. Na razie rząd stawia na profilaktykę i zachęca rodziców uczniów od 12. roku życia do ich zaszczepienia. Według prof. Przemysława Czarnka, ministra edukacji i nauki, jak dotąd zastrzyk przyjęło ok. 30 proc. uczniów z tej grupy wiekowej.
Ale akcja szczepień to nie wszystko: do szkół ma trafić 500 tirów ze środkami ochronnymi z Rządowej Agencji Rezerw Strategicznych. Rządzący zapewniają, że placówki oświatowe zostaną wyposażone w płyny dezynfekujące, ich dozowniki, a także maseczki.
Maseczek mamy dość
Zdaniem samorządowców i dyrektorów szkół rządowa pomoc to nie dokładnie to, czego potrzebują. – Płynów i maseczek mamy wystarczającą ilość. Ale jeśli już dają, to zdecydowaliśmy się na dodatkowy dozownik – mówi nam Anna Sala, dyrektor Liceum Ogólnokształcącego nr I w Suchej Beskidzkiej. – To już trzeci rok szkolny w pandemii, więc wszystkie procedury mamy opanowane – dodaje.
Podobne komentarze słychać z innych szkół. – Darowanemu koniowi w zęby się nie zagląda. Dlatego choć mamy dozowniki przed szkołą, zamówiliśmy jeszcze dwa, bo elektronika może się popsuć, a tak będziemy mieć zapasowe – stwierdza Jacek Rudnik, wicedyrektor Szkoły Podstawowej nr 11 w Puławach. Dla niego te 500 tirów ze środkami ochrony to raczej „zagrywka PR”.
Również samorządy uważają, że pozostawiono je samym sobie, bo wciąż nie pojawiły się nawet przepisy, jak rozliczać nauczycieli w czasie ewentualnej nauki zdalnej. – Najlepszym rozwiązaniem byłoby przekazanie samorządom środków finansowych, nawet w formie dotacji, a nie uprawianie PR. Każda placówka jest specyficzna i ta w Terespolu może mieć inne potrzeby niż ta z Płocka – mówi Marek Wójcik ze Związku Miast Polskich. – Rząd pewnie ma nadwyżkę urządzeń, więc wciska te termometry, dozowniki, płyny i maseczki. Dyrektorzy biorą, bo jeśli by tego nie zrobili, mogliby spotkać się zarzutem, że nie zabezpieczyli odpowiednio placówki – komentuje Wójcik.
Szczepcie się uczniowie
Największą bolączką oświatowców pozostają jednak szczepienia uczniów, a raczej ich brak. – Minister opowiada, że już 30 proc. dzieci jest zaszczepionych, a prawda jest taka, że 30 proc. jest u 18-latków, a zaledwie 11 proc. u dzieci w wieku 12 lat – wylicza Marek Wójcik.
Działania, które mogłyby usprawnić tę akcję, są już mocno spóźnione. Dyrektorzy szkół mają przekazać rodzicom deklarację, w której ci mają określić, czy ich dziecko w wieku 12+ zamierza się zaszczepić na terenie placówki. – Tymczasem formalnie nie mam podstawy prawnej, aby dowiedzieć się, ilu uczniów, ani nawet jaki procent nauczycieli, pracowników obsługi i administracji jest zaszczepionych – mówi dyrektor Anna Sala.
Jak dodaje, dzięki informacji o skali wyszczepienia czułaby się spokojniej, planując rok szkolny. Jedyne, co udało się wynegocjować korporacjom samorządowym z rządem, to informacja o skali wyszczepialności gminy.
Nowy program i diagnoza
Wdrożenie wytycznych, zabezpieczenie materiałowe i promocja szczepień to niejedyne obowiązki ciążące na dyrektorach szkół. Resort edukacji zobligował ich też do modyfikacji szkolnego programu wychowawczo-profilaktycznego o treści związane z przeciwdziałaniem COVID-19. Kuratorzy oświaty będą prowadzili monitoring w zakresie przygotowywanych przez szkoły programów z uwzględnieniem wyników aktualnej diagnozy ryzyka dla placówki.
– Zaproponowaliśmy rodzicom lekcje na temat szczepień i zapobiegania COVID-19. Poprosiliśmy ich o opinie co do innych potrzeb. Z tego płynie wniosek o potrzebie zadbania o ponowną adaptację dzieci w szkole. Okres powrotu uczniów w czerwcu do nauki stacjonarnej był zbyt krótki i chcemy go wydłużyć na podobnych zasadach we wrześniu – mówi nam Jacek Rudnik. – Dlatego wolałbym otrzymać od resortu pieniądze na dodatkowe zajęcia z psychologiem lub pedagogiem, który pomógłby uczniom na powrót zaadaptować się w szkole – postuluje.
Niestety większość samorządów nalegało na dyrektorów, aby szukali oszczędności i ograniczali etaty nauczycielom specjalistom oraz pracownikom świetlic. – Zakres oddziaływań wspierających uczniów w czerwcu był znikomy, a odsetek dzieci, które potrzebują wsparcia i opieki, jest duży. Jest wielu podopiecznych, którzy nie chcą wracać do nauki stacjonarnej, bo nie potrafią już funkcjonować wśród rówieśników – alarmuje Ewa Tatarkiewicz, przewodnicząca Związku Zawodowego „Rada Poradnictwa”. – Bez wsparcia wielu z nich się pogubi. Niby ma być program wsparcia psychologicznego dla uczniów, przygotowany z UKSW i MEiN. Niestety dopiero we wrześniu rozpocznie się diagnoza potrzeb, a jak się zakończy, będzie już pewnie listopad i znów nauka zdalna – obawia się Tatarkiewicz. ©℗
Przed powrotem do szkół