Szkoły się orientują, że rankingi oparte na ocenach nie są najważniejsze. Chodzi o kształcenie kreatywności, kooperacji, krytycznego myślenia – mówi Rafał Flis, współautor programu angażującego uczniów w projekty społeczne.

Od dawna krytykuje pan system, w którym uczą się polskie dzieci….
I okazuje się, że mieliśmy rację. Zdalna nauka ujawniła absurd polskiej szkoły. Sprawdziany i ocenianie online unaoczniły bezsens 3Z, czyli tego, co króluje w polskiej edukacji: zakuć, zdać, zapomnieć. Przy nauce online nie dało się nawet porządnie sprawdzić, czy ktoś wykonał pierwsze Z, czyli zakuł, bo uczeń mógł korzystać z Wikipedii na komórce lub pomocy rodzica. To pokazało bankructwo tego systemu. Na naszych oczach kończy się era uczenia się na pamięć.
Dzieci wróciły do szkół.
Szkoda tylko, że znów trafią do ławek, w których widzą plecy kolegów. Bo głównym bonusem powrotu są koledzy i relacje międzyludzkie. Na to mają 5–10 minut przerwy. Potem znów suchy wykład i brak interakcji. Tymczasem bez emocji nic nie zostanie w głowie. Albo inaczej: nauka zostaje na dłużej, kiedy wiąże się z emocjami. Również relacje są trwalsze, gdy razem się coś buduje, coś, co angażuje. To, co my nazywamy przy naszych projektach „magicznym składnikiem koktajlu”.
Czyli?
To coś, co porusza, ale też jednoczy lokalną społeczność, uczniów i nauczycieli. Tym czymś akurat w naszej Olimpiadzie Zwolnionych z Teorii jest szlachetny cel. Biorący w niej udział uczniowie najpierw wymyślają projekt, a potem muszą zdobyć do niego partnerów: samorząd, sąsiadów, a także zorganizować wsparcie finansowe, możliwość nagłośnienia, obecność w mediach. Uczą się w ten sposób współpracy, poznają rzeczy w praktyce. Tego nie da się zrobić, siedząc na wykładach.
Dążycie do tego, by w szkołach zmniejszyć ilość teorii. Pandemia chyba w tym nie pomogła.
I tu zaskoczenie. Też uważaliśmy, że to będzie kiepski rok pod względem udziału w Olimpiadzie Zwolnionych z Teorii, a mieliśmy klęskę urodzaju. Co ciekawe, padł jeszcze jeden rekord: odsetek dzieci, które wzięły udział w olimpiadzie i dotarły do samego końca. Nigdy nie było tak dużo osób, które wytrwały.
Te projekty się zmieniły?
Tak. Jest zdecydowanie większe zainteresowanie projektami dotyczącymi zdrowia publicznego i troski o zdrowie rówieśników. Młodzi zaczęli zauważać problemy wokół siebie i szukają rozwiązań, jak pomóc. A jak się okazuje, jednym z poważniejszych jest zły stan psychiczny koleżanek i kolegów. Z raportu Fundacji Dajemy Dzieciom Siłę wynika, że 2 proc. nastolatków przyznaje się do próby samobójczej. Nie wszystko jest odnotowywane przez policję, bo często nawet dorośli o tym nie wiedzą. To bardzo dużo. Czasem, żeby uzmysłowić skalę, porównuję to do innej statystyki: to tyle, ile jest rudych osób w społeczności.
Jak młodzi chcą pomagać?
Od organizacji warsztatów, przez kampanie społeczne pod tytułem „Nie bój się prosić o pomoc”, po konkretne wsparcie psychologiczne. Zbierają dane, przygotowują projekty naukowe, pokazują liczby, uświadamiają dorosłych. Ale też przygotowują miejsca, gdzie można się spotkać i pogadać. Wydaje mi się, że pandemia ich uwrażliwiła, bo jest to czas, w którym sobie uświadomili, jak trudno jest o relacje. I jak trzeba je cenić.
Co jeszcze?
Lockdown uderzył w biznesy stacjonarne. Ważna stała się pomoc tym, którzy w takiej sytuacji nie radzą sobie najlepiej. Dlatego sukces odniósł projekt „Dziadkowie biznesu”. Sam pomysł nie jest nowy, ale teraz właśnie był wyjątkowy. Uczniowie tworzyli sieci rzemieślników. Dotarli do osób, które parają się zapomnianymi zawodami, a które nie mają łatwości promowania się w wirtualnym świecie. Grupa młodych pomyślała, że pomogą z e-commerce: tworzyli strony, pomagali wypromować ich działalność w mediach i sprzedawać online. Dzięki temu nawiązywały się relacje międzypokoleniowe, a obie strony czerpały wzajemnie ze swoich umiejętności. Zatem choć w klasie uczniowie nadal siedzą plecami do siebie, coś się zmienia.
Czyli?
Pojawiają się instytucje, które zaczynają uwzględniać, że mamy inną rzeczywistość. Międzynarodowy trend „learning by doing”, czyli trening czyni mistrza, dotarł do Polski. Niewątpliwym przełomem jest to, że w tym roku pierwsza duża publiczna uczelnia, czyli Politechnika Śląska, uwzględnia przy rekrutacji osiągnięcia zespołowe. Zaś Edukacyjna Fundacja im. Romana Czerneckiego, zarządzająca jednym z największych programów stypendialnych, właśnie odeszła od ocen jako jedynego kryterium i kładzie nacisk na osiągnięcia zespołowe.
Stworzenie projektu w szkole zwiększa szanse, żeby dostać się na studia?
Dokładnie. I to nie chodzi o symboliczną zmianę. Za wykazanie się pracami zespołowymi można osiągnąć 20 pkt, dla porównania wynik z matury daje 40 pkt. To bardzo odważny krok ze strony Politechniki Śląskiej.
Co ich przekonało?
Odkryli różnicę między studentami ze studiów dualnych, czyli takich, w których jest wdrożona współpraca z biznesem, a tymi, którzy uczą się tradycyjnie tylko na sali wykładowej. Pierwsi są bardziej chłonni, zaangażowani. Politechnika postanowiła zejść oczko niżej i już rekrutować osoby z takim doświadczeniem.
Przy rekrutacji do liceum też są punkty za wolontariat.
Bardzo niewielkie, a ponadto projekt to coś innego niż wolontariat. Chodzi o to, by się wykazać, że się osiągnęło jakiś wspólny cel, młodzi uczą się przez działanie i muszą pokazać, że umieją zaangażować w to też dorosłych. My dajemy certyfikaty, ale to może być również harcerstwo, czy inne organizacje, w których pracuje się w zespołach. Staramy się nagradzać wyróżniających się, niekoniecznie najlepszych. Jeśli ktoś chce rywalizować, nie jest to złe, ale nie trzeba do tego zachęcać. Zwróciły nam na to uwagę same szkoły. Mówiły: mamy dość rankingów, nie kusiło ich znalezienie się na liście najlepszych szkół, z wyróżniającymi się wynikami. Ważniejsze jest potwierdzenie, że szkoła oferuje kompetencje 4K: kreatywność, kooperację, krytyczne myślenie i komunikację. Czyli coś, co zastępuje 3Z, o których wspominałem. Ciekawe jest też, że pierwszą motywacją dzieci, które zaczynają projekt, jest zdobycie punktów i certyfikatów, ale na końcu mówią już zupełnie co innego, na pierwszym miejscu znajduje się radość ze zrobienia czegoś pożytecznego na rzecz innych. Cieszy ich to, że są sprawczy, że coś zadziałało.
Rok temu, kiedy rozmawialiśmy, mówił pan, że próbujecie przekonać również premiera, żeby przyznawał stypendia, nie tylko kierując się ocenami.
I nieśmiało mogę ogłosić sukces. Wszystko wskazuje na to, że kancelaria premiera jesienią zmieni system. I nie będzie nagradzać najlepszych w 3Z, tylko właśnie wyróżniających się w 4K – takich, którzy brali udział w akcjach społecznych i tworzyli wspólne projekty. Tym bardziej, że się to spotkało z rekomendacjami przy budżetowaniu unijnym.
Pan mówi o sukcesie, ale przy ogłaszaniu Polskiego Ładu w części dotyczącej edukacji raczej położony został nacisk na zwiększenie tradycyjnej nauki. Ba, zwiększenie liczby lekcji historii. Żeby budować tożsamość i patriotyzm.
Najlepiej buduje się patriotyzm przez działania oddolne na rzecz wspólnoty. To daje poczucie sensu. To jest moment, w którym buduje się swoją tożsamość. Takie osoby chętniej pójdą głosować i chętniej zrzucą się na ofiary powodzi. Z jednej strony jest to, o czym pani mówi, ale widzimy też, co robią szkoły, urzędnicy, i tu są zmiany. A poza tym ten sam rząd dostrzega problem – przygotował raport „Szkoła dla innowatora”, w którym zdiagnozowano czarno na białym, że promujemy bierność i przygotowujemy młodych do „pruskiej armii”. Dzieci uczą się o fotosyntezie i twierdzeniu Pitagorasa, ale nie rozumieją tego i nie pamiętają. Wie pani, co jeszcze wyszło z ewaluacji naszych projektów? Że istnieje odwrotna korelacja: im niższe oceny w szkole, tym lepiej w życiu zawodowym. Więcej zarabiają ci, którzy mieli trójki.