Od lat topnieje liczba darmowych miejsc na studiach, w tym roku będzie podobnie. Kandydaci zostaną skazani na płatną naukę. A to wydatek od kilku do nawet kilkudziesięciu tysięcy złotych rocznie
Od lat topnieje liczba darmowych miejsc na studiach, w tym roku będzie podobnie. Kandydaci zostaną skazani na płatną naukę. A to wydatek od kilku do nawet kilkudziesięciu tysięcy złotych rocznie
Spada liczba miejsc na bezpłatnych studiach. Za darmo w uczelniach publicznych w roku akademickim 2016/2017 kształciło się 810 tys. osób, obecnie jest ich 678,3 tys. Oznacza to, że w ciągu zaledwie kilku lat ubyło ich aż o 131,7 tys. Tak wynika z danych Ministerstwa Edukacji i Nauki, do których dotarł DGP.
Jedną z przyczyn mniejszego naboru do szkół wyższych jest niż demograficzny.
– Liczba miejsc w uczelniach publicznych zaczęła też maleć z uwagi na wprowadzenie wskaźnika SSR określającego liczbę studentów, która ma przypadać na jednego nauczyciela akademickiego – wyjaśnia prof. Mirosław Szreder, dziekan Wydziału Zarządzania Uniwersytetu Gdańskiego.
Wynosi on 13 studentów na jednego nauczyciela. W przypadku przekroczenia tej wartości dotacja dla uczelni maleje – wynika z rozporządzenia ministra nauki i szkolnictwa wyższego w sprawie sposobu podziału środków finansowych na utrzymanie i rozwój potencjału dydaktycznego oraz potencjału badawczego (Dz.U. z 2019 r. poz. 1838). Skutek? Uczelniom publicznym przestało się opłacać kształcić masowo. W niektórych wskaźnik ten był bowiem przekraczany, i to znacznie. Były takie, gdzie na jednego wykładowcę przypadało nawet 26 studentów.
Tną zamiast zatrudniać
– Uczelnie miały dwie możliwości – albo podnieść zatrudnienie na uczelni, albo zmniejszyć liczbę studentów. Stan zatrudnienia w ostatnich latach specjalnie się nie zmienił, liczba studentów spada – szkoły wyższe więc wybrały prostszą metodę spełnienia wymogów nowego wskaźnika. Niektóre musiały obcinać co roku liczbę miejsc dla kandydatów nawet o 10–15 proc. – tłumaczy prof. Szreder.
Co więcej, rozporządzenie zakłada, że w kolejnych latach wskaźnik ten będzie spadać dla uczelni badawczych, z którymi minister nauki zawarł umowę. W 2024 r. ma wynosić 10,5 studenta na wykładowcę. A to oznacza, że uczelnie nadal mogą zmniejszać liczbę miejsc.
Kolejne cięcia planuje m.in. Akademia Górniczo-Hutnicza w Krakowie. Na I stopień studiów stacjonarnych planuje przygotować niespełna 5,5 tys. miejsc. W rekrutacji na rok akademicki 2015/2016 było ich ponad 1,2 tys. więcej.
– Zmiany są podyktowane głównie demografią. Mniej kandydatów oznacza zmniejszenie liczby dostępnych miejsc. Drugą istotną kwestią jest status uczelni badawczej. AGH jest w gronie najlepszych placówek w Polsce, które go mają. Oznacza to, że kładziemy nacisk na jakość kształcenia i badania, a nie na liczbę przyjmowanych kandydatów – wyjaśnia Anna Żmuda-Muszyńska z AGH.
Dodaje, że ministerialny wskaźnik również przyczynił się do zmniejszenia puli dostępnych miejsc, ale także zdecydowanie wpłynął na poprawę jakość kształcenia
Mniej miejsc w najbliższym naborze będzie czekało również na kandydatów na Uniwersytecie Warmińsko-Mazurskim w Olsztynie – 6,1 tys. Rok wcześniej było ich 6,4 tys.
– Oceniam to zjawisko negatywnie. Traci na tym gospodarka, potrzebna jest bowiem dobrze wykształcona kadra. Osoby, które mają wyższe wykształcenie, dłużej pozostają aktywne na rynku pracy – uważa prof. Szreder.
Nauka kosztuje
Ponieważ wiele uczelni publicznych tnie limity – zarówno na studiach stacjonarnych, jak i niestacjonarnych – maturzystom pozostają miejsca w prywatnych szkołach, a za nie trzeba słono płacić. Przykładowo za studia prawnicze w Krakowskiej Akademii Andrzej Frycza Modrzewskiego trzeba zapłacić 3 tys. zł za semestr, a lekarskie już ok. 22 tys. zł.
– Koszty wykształcenia przerzucone są zatem na rodziców albo te młode osoby – podkreśla prof. Szreder.
Dodaje, że cel wskaźnika był słuszny – chodziło o to, by podnieść jakość kształcenia, skończyć z masowością i fabryką dyplomów, ale można by go osiągnąć w inny sposób. – Można było np. powiązać wskaźnik również z premiowaniem zwiększania zatrudnienia w szkołach wyższych, co motywowałoby je do tworzenia nowych etatów. Dzięki temu limit przyjęć na studiach w mógłby być wyższy. Jeżeli dążymy do tego, aby nasza gospodarka była innowacyjna, powinna rosnąć liczba studentów i nauczycieli akademickich – uważa prof. Szreder.
Nie wszyscy zmniejszają
Mimo ogólnej tendencji spadkowej są też uczelnie, które planują w tym roku przyjąć więcej studentów. Przykładowo na Uniwersytecie Szczecińskim na studiach bezpłatnych będzie 8,9 tys. miejsc dla kandydatów. To o ponad 600 więcej niż rok wcześniej. – W tym roku akademickim odnotowujemy wzrost limitu na studiach stacjonarnych, ze względu na planowane uruchomienie nowych kierunków studiów – wyjaśnia Agnieszka Lizak z USz.
Również Uniwersytet Opolski w tym roku planuje kilkaset miejsc więcej.
Część uczelni jeszcze nie podjęła decyzji co do tegorocznego naboru. – W rekrutacji na rok akademicki 2015/2016 oferowaliśmy kandydatom 3,4 tys. miejsc na studiach stacjonarnych i 3,1 tys. na niestacjonarnych. W 2020/2021 było to odpowiednio: 2,9 tys. i 1,1 tys. Natomiast rok 2021/2022 jest w fazie ustaleń – mówi Justyna Grodzka, kierownik Centrum Rekrutacji i Wspierania Edukacji Politechniki Białostockiej.©℗
Publicznym ubywa, niepublicznym przybywa
Dalszy ciąg materiału pod wideo
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama
Reklama