Opublikowany w piątek 26 marca projekt, skierowany do podpisu ministra, został tuż przed publikacją w Dzienniku Ustaw wycofany i zastąpiony jeszcze tego samego dnia nowym dokumentem.

ikona lupy />
Robert Kamionowski radca prawny, ekspert ds. oświaty, partner w Kancelarii Peter Nielsen & Partners Law Office / Dziennik Gazeta Prawna

Minister Edukacji i Nauki, jak zapowiedziano w zeszłym tygodniu na konferencji prasowej, zamknął ponownie przedszkola i szkoły podstawowe dla młodszych klas. Podstawą prawną do takiego „ograniczania działalności” jednostek oświatowych są wprowadzone zaraz na początku pandemii przepisy art. 30b Prawa oświatowego. Na tej podstawie MEIN wydaje rozporządzenia, zaś na podstawie także dodanego w marcu 2020 art. 30c określa „szczególne rozwiązania” w okresie czasowego ograniczenia ich funkcjonowania, czyli w okresach zawieszenia zajęć i przejścia na nauczanie zdalne.

Wydawałoby się, że rok funkcjonowania w tym reżimie prawnym będzie wystarczający, aby akty prawne zostały wydawane „porządnie”, były jasne, zrozumiałe i nie wymagały zawiłych interpretacji. Jednak okazuje się, że nadal tak się nie dzieje. Przykładem idącym z góry może być oczywiście słynna ustawa z 2 marca 2020 o szczególnych rozwiązaniach związanych z zapobieganiem, przeciwdziałaniem i zwalczaniem COVID-19, która, nieustannie nowelizowana, stała się całkowicie nieczytelna, a numeracja doszła już do art. 15zzzzzze, nie licząc innych dodatkowych liter w pozostałych artykułach. To samo, choć na szczęście w mniejszej skali, występuje w rozporządzeniu MEiN z 20 marca 2020 r. w sprawie szczególnych rozwiązań, w którym kolejne nowelizacje to dodają, to usuwają kolejne przepisy, a lista zmian jest dłuższa niż rozkład jazdy na średniej stacji.

Inaczej ma się sprawa rozporządzeń ograniczających działalność, które także są zmieniane, ale od czasu do czasu wydawane jest nowe w miejsce uchylanego. Jednak, pomimo czasu i nabieranego doświadczenia, rozporządzenia nadal zawierają szereg przepisów niejasnych, niedookreślonych, powtarzanych z poprzednich regulacji, wymagających więcej, niż zwykłej interpretacji. Dobrych przykładów dostarcza najnowsze rozporządzenie MEiN z 26 marca 2021 r. w sprawie czasowego ograniczenia funkcjonowania jednostek systemu oświaty w związku z zapobieganiem, przeciwdziałaniem i zwalczaniem COVID-19.

Opublikowany w piątek 26 marca projekt, skierowany do podpisu ministra, został tuż przed publikacją w Dzienniku Ustaw wycofany i zastąpiony jeszcze tego samego dnia nowym dokumentem. Zmiany okazują się nie być wyłącznie kosmetyczne, gdyż dotykają akurat sprawy, nad którą jeszcze w obiegły piątek głowili się dyrektorzy i prawnicy. W tej sprawie zadawaliśmy też pytania Ministerstwu i, być może, zmiana to efekt tych pytań.

Pierwszą wątpliwość budziła rozbieżność pomiędzy zapowiedziami premiera i ministra (wprawdzie zdrowia), że opieką w zamkniętych przedszkolach objęte będą dzieci rodziców zatrudnionych w placówkach ochrony zdrowia i służbach mundurowych. Takie jednak przesłanki co do „mundurówki” nie pojawiły się w projekcie, przeciwnie, powtarzał on słowo w słowo treść poprzednich przepisów, obowiązujących dla zamkniętych szkól podstawowych, czyli obejmował rodziców dzieci, którzy są zatrudnieni w podmiotach wykonujących działalność leczniczą oraz tych rodziców, którzy realizują zadania publiczne w związku z zapobieganiem, przeciwdziałaniem i zwalczaniem COVID-19. Sformułowanie „realizują zadania publiczne w związku z …” po raz kolejny jest prawniczo nieprecyzyjne, pozostawiają bardzo szerokie pole do interpretacji.

Kto bowiem wykonuje te zadania publiczne? Przepis tego w żaden sposób nie wyjaśnia, i tak już od roku. Moim zdaniem, mogą z niego skorzystać tylko takie osoby, które zostały skierowane specjalnie do zapobiegania, przeciwdziałania i zwalczania COVID, albo pracują w podmiotach, którym powierzono takie zadania na mocy jakiegoś aktu prawnego. Przepisy ustawy covidowej dają przecież takie możliwości. Czy dyrektor placówki może domagać się od nich jakiegoś zaświadczenia? I tu znowu zdania są podzielone.

Drugą wątpliwością było, czy aby dziecko pozostało w przedszkolu, oboje rodzice tego dziecka mają pracować w tych podmiotach lub realizować zadania, czy wystarczy, że tylko jedno z rodziców spełnia tę przesłankę (nieważne, gdzie pracuje drugi rodzic, albo nawet nie pracuje).

Na zadane m.in. o te kwestie pytania, MEiN wprawdzie nie odpisał, ale tego samego dnia pojawił się na stronie ministerstwa komunikat objaśniający nowe zasady zamykania przedszkoli i szkół. Co ciekawe, z treści wynika, że jest komentarzem do projektu rozporządzenia, a nie jego ostatecznej treści. Czytamy w nim, że „wsparcie powinny uzyskać rodziny, w których przynajmniej jeden z rodziców jest zatrudniony w podmiocie leczniczym lub świadczy usługi na rzecz przeciwdziałania rozprzestrzenianiu się pandemii.” Tyle, że to własna interpretacja własnego, niedokładnie napisanego przepisu. Bo jeśli przepis prawny należy w pierwszym rzędzie interpretować zgodnie z regułami i pierwszeństwem wykładni językowej, to skoro zawiera liczbę mnogą – „rodzice”, którzy „są”, taka wykładnia prowadzi raczej do wniosku, że oboje rodziców musi spełniać warunki zatrudnienia lub realizowania zadań publicznych w związku z zapobieganiem, przeciwdziałaniem i zwalczaniem COVID-19”, by ich dziecko lub dzieci mogły skorzystać z opieki w przedszkolu. Minister mógłby przecież wydać inny, jasny i niewątpliwy przepis, np. „rodziców dzieci, z których przynajmniej jedno jest zatrudnione ….” Pominę już językową niedoskonałość, która sugeruje, że to dzieci mają być zatrudnione … (rodziców dzieci, którzy są…), bo to zupełnie inna bajka.

Wyjaśnienia jeszcze dodają: „Warunek – wniosek rodziców złożony do dyrektora przedszkola/szkoły podstawowej z oddziałami przedszkolnymi lub osoby kierującej inną formą wychowania przedszkolnego.” Czyli wniosek jest konieczny, zresztą słusznie.

Wobec tego, MEiN rozstrzygnął w jakiś pozarozporządzeniowy i pozaprawny sposób dylemat placówek i rodziców, ilu z nich ma być gdzieś zatrudnionych, i czy mają coś pisać.

Ale dalej, projekt wyliczał tylko dwie kategorie uprawnionych rodziców, czyli tych zatrudnionych w lecznictwie i realizujących zadania publiczne. I widocznie tu przyszła refleksja, że przecież minister na konferencji mówił o pracownikach służb mundurowych, a taki przepis wcale nie musi się do nich odnosić i wprost nie odnosi się, bo przecież żołnierz w jednostce w lesie nie walczy z covidem, tak samo jak policjant spisujący zeznania na komendzie. Znowu „prawo konferencji prasowych” zaczęło rozmijać się z prawem pisanym. Więc po zreflektowaniu się, projekt został zastąpiony nowym, w którym § 2 ust. 4 uzupełniono już o szereg dalszych przesłanek zatrudnienia rodziców w ważnych sektorach, w tym w jednostkach zapewniających bezpieczeństwo i porządek publiczny (wspomniani policjanci) oraz – tu podziękowania – w placówkach oświatowych, opiekuńczych czy żłobkach, czyli także nauczycieli sprawujących opiekę nad tymi dziećmi „uprzywilejowanych” rodziców.

W rozporządzeniu znajdziemy jeszcze kilka przykładów problematycznych zapisów, jak choćby używanie terminu „zajęcia”, bez sprecyzowanie, o jakich chodzi, czy edukacyjne, dydaktyczne, opiekuńcze, a może terapeutyczne dla dzieci z orzeczeniami?

Szkoda tylko, że legislacja nie jest takim samouczącym się narzędziem, jak sztuczna inteligencja. Unikalibyśmy wielu problemów.

Robert Kamionowski radca prawny, ekspert ds. oświaty z kancelarii Peter Nielsen & Partners Law Office