Francuski rząd walczy z „islamolewicą” na uczelniach.

Wielka Brytania i Francja uznały, że świat nauki zdominowany został przez środowiska progresywnych studentów i badaczy. Chcą walczyć z jego upolitycznianiem, ale akademicy podejrzewają, że to właśnie polityka jest przyczyną zainteresowania władz.
Brytyjski konserwatywny rząd przedstawił „plan zabezpieczenia wolności słowa na uniwersytetach”. Strategia ma być odpowiedzią na działalność studentów, którzy coraz głośniej domagają się wyciszenia niektórych, głównie prawicowych, poglądów na kampusach.
Plan zakłada powołanie „mistrza wolności słowa”, który z ramienia rządu zajmie się monitorowaniem wszelkich naruszeń ze strony środowiska akademickiego. Pomoże także w sądowej walce wszystkim wykładowcom i studentom, którym odbierze się możliwość wypowiedzi lub zwolni z powodu głoszonych poglądów.
Uczelnie, które złamią nowe zasady i zdecydują np. odwołać zaplanowany wykład, mogą stracić dofinansowanie ze środków publicznych, a ich studenci dostęp do systemu kredytowego. To kara niezwykle surowa dla młodych aktywistów, bo za studia licencjackie w Wielkiej Brytanii płaci się niemal 10 tys. funtów rocznie. W przypadku studentów z zagranicy – trzy razy więcej.
Uczniowie będą szczególnie narażeni na sankcje, bo plan obejmie regulacjami również działalność samorządów studenckich. Te według rządu będą musiały zapewnić wszystkim równy dostęp do środków przekazu, a do ich obowiązków dołączy promocja wolności słowa. W rezultacie, jeśli młodzi będą dążyli do bojkotu konkretnego wystąpienia lub prelegenta, poniosą konsekwencje dyscyplinarne bądź finansowe.
W Wielkiej Brytanii taka forma zaangażowania jest nieodłączną częścią życia studenckiego. Młodzi ludzie wielokrotnie stawali w obronie wyznawanych przez siebie wartości, nie dopuszczając m.in. do organizacji wykładów osób związanych z koncernami paliwowymi odpowiedzialnymi za katastrofę klimatyczną.
– Studenci rzeczywiście odwołali parę gościnnych wykładów z przyczyn politycznych, lecz wysiłki prawicowego rządu Johnsona mają, moim zdaniem, niewiele wspólnego z wolnością słowa – powiedział DGP prof. Jan Zielonka z Uniwersytetu Oksfordzkiego. W podobnym tonie wypowiada się były minister edukacji David Blunkett. – Torysi zauważyli problem, który może zainteresować konserwatywny elektorat, więc postanowili go wykorzystać – stwierdził w rozmowie z brytyjskim „Guardianem”.
Podobne przyczyny mogą kryć się za działaniami rządu Emmanuela Macrona. Prezydent przygotowuje się do walki o reelekcję, a jego główną kontrkandydatką będzie Marine Le Pen. Żeby zwyciężyć, Macron musi zawalczyć o konserwatywny elektorat liderki Frontu Narodowego.
Być może właśnie dlatego minister ds. szkolnictwa wyższego Frédérique Vidal postanowiła zwrócić się do Narodowego Centrum Badań Naukowych o wszczęcie śledztwa w sprawie obecności na uniwersytetach tzw. islamolewicy, czyli tego, co według niektórych stanowi synergię „skrajnej lewicy z ekstremalnym islamem”. Kobieta uważa, że akademicy przestali odróżniać fakty od własnych opinii. – Musimy oddzielić badania naukowe od aktywizmu – stwierdziła. Ministerstwo zasugerowało także, że przez dominację lewicowych poglądów z dostępu do grantów czy wyższych stanowisk na uczelniach wykluczani są badacze reprezentujący inne środowiska.
Z takim zarzutem nie zgadzają się przedstawiciele francuskich uczelni publicznych zrzeszeni w Konferencji Rektorów Uniwersytetów. „– Nie istnieje coś takiego jak «islamolewica»” – napisali w oświadczeniu.
Krytykę odpierają także brytyjscy uczeni. Twierdzą, że rząd nie powinien zajmować się sytuacją na kampusach, bo uniwersytety muszą zachować swoją autonomię instytucjonalną.