Do wtorku do szczepień zgłosiło się 397 tys. nauczycieli szkół podstawowych i średnich

To blisko 60 proc. spośród 680 tys. pedagogów pracujących w polskiej oświacie. Jednak prowadzona aktualnie akcja preparatem AstraZeneca nie będzie miała większego wpływu na decyzję o szybszym otwarciu szkół. Tak twierdzą rozmówcy z rządu, z którymi rozmawiał DGP.
Biorąc pod uwagę stan epidemii – a więc ostatnie wzrosty zachorowań i spodziewaną trzecią falę zachorowań w marcu i kwietniu – w skrajnym przypadku należy liczyć się ze scenariuszem, w którym starsi uczniowie w ogóle nie wrócą w tym roku do placówek. Resort edukacji i nauki chciałby jednak dać szansę uczniom, którzy mają przed sobą egzaminy, czyli ósmoklasistom i maturzystom. Poszczególne warianty powrotu reszty będą zależały od rozwoju sytuacji.
Szczepienia nauczycieli chronią ich co prawda przed zakażeniem COVID-19, ale nie wpływa to zasadniczo na możliwości transmisji wirusa. Umożliwia ją zwiększona mobilność ludzi (dowożenie dzieci do szkół, mieszanie się uczniów) i fakt, że dzieci mogą być nosicielami wirusa. Chodzi tu zwłaszcza o uczniów starszych klas szkół podstawowych i średnich, którzy są najbardziej mobilni i samodzielnie podróżują do szkoły.
– Szczepienia na obecnym etapie w największym stopniu ratują przed ciężkimi zachorowaniami. Dopiero jak skończymy szczepić wszystkich z grupy 1, wówczas akcja nabierze charakteru blokującego transmisję wirusa – tłumaczy nasz rozmówca. Nauczyciele mogli zgłaszać się do dziś.
Epidemiolodzy są przekonani, że otwieranie szkół zwiększa transmisję wirusa. Jeszcze jesienią w magazynie „Lancet” ukazały się publikacje potwierdzające tę tezę. Przywoływano w nim chińskie badania, z których wynikało, że zamknięcie szkół może zmniejszyć transmisję koronawirusa o 15 proc. w 28. dniu po podjęciu tej decyzji. Ponowne otwarcie może ją zwiększyć o 24 proc. Doktor Franciszek Rakowski, współautor modelu epidemii z ICM UW, podkreśla, że styczniowe otwarcie szkół dla I–III klas na pewno wyhamowało spadek liczby dziennych przypadków. A z kolei jak przekonuje prof. Tyll Kruger z Politechniki Wrocławskiej, który opracowuje modele matematyczne rozprzestrzeniania się epidemii, nie tylko nie powinno się puszczać kolejnych roczników do szkół, ale wręcz odwrotnie – rozważyć wycofanie się z tej decyzji. MEN podaje, że na razie tylko niewielki odsetek szkół przeszedł na zdalny tryb nauczania. Z danych z wtorku wynika, że tylko 70 placówek na ponad 14 tys. przeszło na nauczanie online.
Mimo publikacji w „Lancecie” nadal brakuje jednoznacznych badań wyjaśniających, czy i na jakiej zasadzie dzieci roznoszą wirusa. Pierwsze doniesienia wskazywały, że mutacja brytyjska jest bardziej zaraźliwa również u nich. Z badań prowadzonych na UJ w Krakowie wynikało, że u ok. 5 proc. nauczycieli, którzy mieli pozytywny wynik COVID-19, wykryto wariant brytyjski. Jak zwracają uwagę eksperci, poluzowanie poprzez np. otwarcie stoków miało poważne konsekwencje. Z jednej strony spowodowało, że setki Polaków wyjechały na narty, co wygenerowało tłok w hotelach. Ale także przyciągnęło mieszkańców tych państw, w których obostrzenia są bardziej rygorystyczne… z powodu złej sytuacji epidemicznej. Jak odnotowały czeskie media, nasi południowi sąsiedzi wyjeżdżają do Polski, żeby skorzystać z możliwości jazdy na nartach i zrobienia zakupów w supermarketach. Czeskie media publikowały zdjęcia z soboty spod jednego z centrów handlowych w śląskim Raciborzu, na którym – jak podawali dziennikarze – stały setki aut z czeskimi tablicami rejestracyjnymi. To pokazuje, że choć teoretycznie jazda na nartach nie ma większego przełożenia na rozprzestrzenianie się wirusa, to decyzja o otwarciu stoków pociąga za sobą wiele ryzykownych (z punktu widzenia epidemicznego) zachowań.
Jak pisaliśmy wczoraj w DGP, jeśli rząd zdecyduje się zrobić w przyszłym tygodniu krok wstecz w polityce odmrażania, to pierwszą rzeczą do zamknięcia będą właśnie stoki narciarskie. Hotelom teoretycznie zamknięcie nie grozi (kontrole GIS potwierdziły, że utrzymywany jest tam reżim sanitarny), ale rząd martwi to, że dostępne noclegi zwiększają mobilność ludzi, a to ona przyczynia się do rozprzestrzeniania choroby. Pytanie więc, czy nie zdecyduje się wrócić do ostrzejszych środków, które obowiązywały jeszcze przed 12 lutego lub jeszcze wcześniej. Wczorajsze dane dotyczące liczby dziennych zachorowań nie napawają optymizmem. Ministerstwo Zdrowia poinformowało o prawie 8,7 tys. nowych przypadków i 279 zgonach. Tendencja zwyżkowa uwidoczniła się jeszcze przed zeszłotygodniowym poluzowaniem gospodarki, co może być efektem wcześniejszego powrotu dzieci z klas I–III do szkół i otwarcia galerii handlowych.