Część szkół próbuje obejść naukę pierwszoklasistów z rządowych książek. Samorządy nie chcą płacić za inne wydawnictwa, więc nauczyciele nakłaniają rodziców do zakupu dodatkowych pozycji.
Część szkół próbuje obejść naukę pierwszoklasistów z rządowych książek. Samorządy nie chcą płacić za inne wydawnictwa, więc nauczyciele nakłaniają rodziców do zakupu dodatkowych pozycji.
W jednej z podstawówek w gminie Nieporęt nauczycielka poinformowała rodziców dzieci, które we wrześniu pójdą do pierwszej klasy, że rządowy darmowy podręcznik jej nie wystarczy. Poprosiła opiekunów, aby zaopatrzyli się w dodatkowy, który kosztuje ok. 50 zł.
– Nie rozumiem, dlaczego mam płacić za dodatkową książkę, skoro wyprawka dla pierwszoklasistów ma być sfinansowana z budżetu państwa. Mam wrażenie, że nauczyciel nie będzie korzystał z darmowego podręcznika, tylko z tego, do którego jest przyzwyczajony – ocenia ojciec dziecka, które we wrześniu rozpocznie naukę we wspomnianej placówce.
Jego zdaniem większość rodziców ulegnie tej presji, bo nie będą chcieli, aby ich syn czy córka źle się czuli wśród innych uczniów, nie mając dodatkowej książki.
Rządowy podręcznik nie podoba się też szkołom katolickim. Przykładowo w Nowym Sączu rodzice przyszłych pierwszoklasistów zebrali pieniądze na nabycie innych książek i wpłacili je jako darowiznę na szkołę, a ta dokona stosownego zakupu.
– Nie zamawiamy rządowego podręcznika, bo nie odpowiada nam jego treść. Jest przygotowana wyłącznie pod słabych uczniów, zawiera błędy metodologiczne. Nauczyciele mają lepsze autorskie programy i sprawdzone podręczniki, z których w dalszym ciągu będziemy korzystać – mówi Zbigniew Małek, dyrektor Katolickiej Szkoły Podstawowej w Nowym Sączu. I podkreśla: – Rodzice sami zdecydowali, że nie chcą nic zmieniać, skoro uczniowie mają wysokie osiągnięcia w nauce.
Działania nauczycieli, którzy namawiają opiekunów do zakupu dodatkowych podręczników, budzą poważne zastrzeżenia prawne. Zgodnie bowiem z art. 1 pkt 5 ustawy z 30 maja 2014 r. o zmianie ustawy o systemie oświaty oraz niektórych innych ustaw (Dz.U. poz. 811) wyposażenie uczniów pierwszych klas szkół podstawowych w podręczniki do zajęć z zakresu edukacji polonistycznej, matematycznej, przyrodniczej i społecznej ma po wakacjach zapewnić minister edukacji narodowej. A następnie książki te stają się własnością organu prowadzącego szkołę podstawową.
Nie istnieje jednak odgórny nakaz, aby rządowy podręcznik trafił do szkół. Dyrektor placówki, za zgodą organu prowadzącego, czyli najczęściej gminy, może ustalić inną książkę niż tę zapewnianą przez ministerstwo. I tu zaczyna się problem, bo koszty zakupu przechodzą na samorząd. Z kolei nauczyciele nie chcą się narażać dyrektorom i organowi prowadzącemu, więc próbują wywrzeć presję na rodziców, aby to jednak oni ponieśli dodatkowe koszty.
– Opiekunowie pierwszoklasistów nie mają obowiązku dokonywać zakupu dodatkowych podręczników. Jeśli pojawiają się takie rozmowy i nawet sugestie ze strony nauczycieli, to rodzice powinni powiadomić organ prowadzący i kuratorium – zaleca Joanna Dębek, rzecznik prasowy MEN.
Tłumaczy, że nauczyciele jeśli chcą innych podręczników, to nie powinni obarczać tym obowiązkiem rodziców, ale zwrócić się o pieniądze do gminy.
Resort edukacji twierdzi, że zdecydowana większość szkół zamawia rządowy podręcznik. Szacuje się, że po wakacjach naukę rozpocznie 550 tys. dzieci, a placówki już domagają się 530 tys. egzemplarzy.
Związkowcy biorą w obronę nauczycieli, którzy niechętnie podchodzą do rządowego podręcznika.
– Mamy głosy od rodziców, którzy się dziwią, dlaczego nie mogą kupić dodatkowej książki, która byłaby pomocna dla dziecka i dla nauczyciela. Skoro od pedagogów oczekuje się wyników, to powinni móc bez ograniczenia dokonywać wyboru właściwych pomocy dydaktycznych – oburza się Sławomir Broniarz, prezes Związku Nauczycielstwa Polskiego.
Dodaje, że większość szkół katolickich nie zamierza korzystać z darmowego podręcznika, a w innych pewnie będzie leżał w bibliotece, a pedagodzy własnymi siłami będą prowadzić zajęcia z uczniami.
Warto jednak pamiętać, że w poprzednich latach nauczyciele mogli praktycznie co roku zmieniać podręczniki. W zamian otrzymywali od wydawców programy nauczania oraz inne dodatki wspomagające naukę. W tym roku jest to już mocno ograniczone i nawet o wyborze ćwiczeń ma decydować zespół nauczycieli.
– Według mnie pedagodzy w obecnym kształcie przepisów nie powinni żądać od rodziców zakupu jeszcze jednej książki, bo to jest niezgodne z prawem. Jeśli już osoby uczące nie chcą korzystać z rządowego podręcznika, powinny zwrócić się o pieniądze do organu prowadzącego – zauważa Izabela Leśniewska, członek zespołu i dyrektor Publicznej Szkoły Podstawowej nr 23 w Radomiu.
Podkreśla, że nie można jednak podejmować pochopnych decyzji. – Dlatego trzeba spróbować pracować na rządowym podręczniku i przekonać się w praktyce, czy jest dobry – dodaje.
Samorządy zapowiadają, że nie będą miały pieniędzy na zakup dla szkół innych książek.
– Od początku sprzeciwialiśmy się zapisowi, że gmina ma zapłacić ma podręcznik, jeśli nauczyciele nie zechcą pracować na tym przygotowanym przez resort edukacji. Ten przepis będzie martwy, bo zwłaszcza małe gminy nie mają pieniędzy na spełnianie zachcianek pedagogów – potwierdza Marek Olszewski, wójt gminy Lubicz, wiceprzewodniczący Związku Gmin Wiejskich RP.
Tłumaczy, że zdaje sobie sprawę, iż MEN chciało, aby odbiór społeczny był taki, że to rząd daje podręcznik. – Na dłuższą metę się to nie sprawdzi, bo nie wszystkim taka książka będzie odpowiadała. Dlatego gminy powinny dostawać dotacje na zakup podręczników – proponuje.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama