Uczniowie klas 1–3 usiądą w swoich ławkach już 18 stycznia. A dorośli Polacy chcą zaszczepienia kadry pedagogicznej

Najmłodsi uczniowie od poniedziałku rozpoczną lekcje w tradycyjnej szkole – rząd podjął decyzję zmiany nauczania online na zwykłe. Negocjacje trwały do ostatniej chwili. Minister zdrowia Adam Niedzielski, ogłaszając decyzję, przyznał, że nie była prosta. W innych państwach europejskich obostrzenia są wydłużane, kluczowe jest też to, by nie zakłócić przebiegu szczepień przez zwiększenie liczby chorych. A ta, choć wysoka, jest ostatnio stabilna.
Powrót najmłodszych do szkół to jedyne odmrożenie – reszta obostrzeń pozostaje przedłużona do 31 stycznia. Ale i to dotyczące uczniów nie było przesądzone do ostatniej chwili. Jeszcze rano Adam Niedzielski pytany przez dziennikarzy mówił, że brany jest pod uwagę scenariusz otwarcia placówek oświatowych, ale tylko w wybranych województwach, tam gdzie jest najmniej zakażeń. Zaś Rada Medyczna działająca przy premierze jeszcze w piątek proponowała, żeby „zejść” jeszcze niżej, czyli do poziomu powiatów i otwierać szkoły w tych, w których jest najniższa liczba chorych.
– Dzięki temu moglibyśmy też sprawdzić, jak wpływa to na rozwój epidemii – mówi jeden z ekspertów. Niewykluczone, że taki scenariusz może się pojawić, jeżeli liczba zakażeń wzrośnie i przekroczy 10 tys. przypadków dziennie.
Starsze klasy nie były brane pod uwagę w rozmowach dotyczących zakończenia nauki online. – Do tego tematu będzie można powrócić po wyszczepieniu większej grupy seniorów – zauważa ekspert z Rady Medycznej. Na razie GIS i MEN przedstawiły wytyczne epidemiczne: mają powstać indywidualne plany dla klas uwzględniające m.in. godziny przychodzenia i wychodzenia ze szkoły, korzystania z przerw, które muszą być minimum co 45 minut – nie można wydłużać lekcji. Szkoły mają przedstawić sposób korzystania ze stołówki szkolnej i zajęć na boisku. Kluczowe ma być to, aby jedna grupa uczniów miała stałych nauczycieli. To tzw. bańki, które ograniczą liczbę kontaktów. Każda grupa uczniów ma uczyć się w jednej sali i mieć utrudniony kontakt z innymi klasami – temu mają pomóc harmonogramy godzin.
Jak mówią nauczyciele, kluczowe jest określenie – które pojawia się na stronie MEN i GIS – aby dyrektorzy robili to „w miarę możliwości”. To oznacza, że pozostawiono im pewną swobodę. Bo choć stworzenie bańki ułatwia to, że na pierwszym etapie edukacji lekcje prowadzone są przez jednego nauczyciela, wąskim gardłem są katecheci oraz angliści: zazwyczaj uczą w kilku klasach.
Bańki były popularnym rozwiązaniem w ub.r., kiedy po wiosennej fali rządzący w różnych krajach zastanawiali się, jak zorganizować powrót do szkół. Wprowadzili je u siebie m.in. Duńczycy. Zrezygnowali z nich jednak już po wakacjach, ponieważ ich organizacja jest dość wymagająca, a do tego rosła też nasza wiedza o koronawirusie. Okazało się, że najmłodszych dzieci (do 11.–12. roku życia) nie ima się on tak bardzo, w związku z czym niewielkie było ryzyko, że przyniosą go ze szkoły do domu.
Środki ostrożności dostosowujemy jednak do charakteru wroga, a eksperci zaczęli podejrzewać, że nowy wariant koronawirusa, który rozprzestrzenił się po Wielkiej Brytanii pod koniec ub.r., może łatwiej atakować dzieci i młodzież. W tej sytuacji naukowi doradcy Borisa Johnsona poradzili mu, żeby zostawił szkoły zamknięte – chciano otworzyć podstawówki 4 stycznia, a resztę szkół – w drugiej połowie miesiąca. Ostatecznie 5 stycznia zapadła decyzja, żeby zachować nauczanie zdalne.
Większość rządów na razie wstrzymuje się z decyzją, co ze szkołami, aż zimowe lockdowny przyniosą jakiś efekt – np. w Niemczech szkoły pozostają zamknięte do końca stycznia. Wyjątkiem jest Francja, gdzie dzieci uczęszczają do placówek, ale niewykluczone, że wraz z pogorszeniem sytuacji epidemiologicznej i tam decyzja się zmieni.
Pomocne mogłoby być zaszczepienie nauczycieli. Widać również, że jest na to zgoda społeczna. Sondaż United Surveys dla DGP i RMF FM pokazuje, że 68 proc. Polaków widzi w nich najważniejszą grupę priorytetową w szczepieniach na koronawirusa. Co ciekawe, ta grupa cieszy się wyższymi wskazaniami niż seniorzy (64 proc)., którzy są znacznie bardziej zagrożeni skutkami choroby. Zdaniem pytanych grupą najwyższego uprzywilejowania są lekarze i personel medyczny – tak uważa 88 proc. z nich. Sporo wskazań mają także służby mundurowe – 40 proc. Wyniki sondażu są w zasadzie zgodne z listą priorytetów szczepień ułożoną przez rząd. W grupie 0 znaleźli się lekarze, pielęgniarki i personel medyczny. Natomiast w grupie pierwszej są seniorzy, nauczyciele i służby mundurowe. Widać także różnice we wskazaniach w badaniach szczegółowych. Wśród kobiet wyższe od średnich wyników są wskazania do uprzywilejowania nauczycieli – 75 proc. oraz seniorów – 70 proc. Natomiast 46 proc. mężczyzn uważa, że szybciej powinni być szczepieni przedstawiciele służb mundurowych.
Kolejne badanie US pokazuje, że nieco ponad połowa pytanych nie będzie namawiała bliskich do zaszczepienia się. Natomiast przeciwnego zdania jest 47 proc. Chęć do namawiania bliskich do przyjęcia preparatu jest też mniejsza niż deklaracje Polaków co do tego, że sami chcą się zaszczepić. Opublikowany wczoraj sondaż US dla DGP i RMF FM pokazywał, że chęć zaszczepienia się deklaruje prawie 70 proc. pytanych.
Część samorządów zrobiła szacunki dotyczące zainteresowania szczepieniami w grupie pedagogów – w stolicy zgłosiło je ponad 70 proc. z nich. Na razie, jak wynika z planów rządu, nauczyciele, choć znaleźli się w pierwszej grupie – będą na samym jej końcu. Priorytet mają seniorzy.