Po publikacji ostatnich wyników badania PISA przez jakiś czas w mediach była dyskusja na temat polskiego modelu edukacji. Polska młodzież w wieku 15–16 lat osiągnęła bardzo dobre wyniki w tych badaniach i znalazła się w ścisłej światowej czołówce. Zdolna i dobrze wykształcona młodzież powinna potem zakładać swoje własne firmy i odnosić sukcesy biznesowe, a najlepsi powinni zdobywać rynki międzynarodowe. Niestety tak się nie dzieje.
Niedawne badanie think tanku Poland, Go Global! pokazało, że co prawda rośnie polski eksport, ale dlatego że coraz więcej eksportują i inwestują za granicą ci, którzy już są obecni na rynkach międzynarodowych, takie firmy jak Radwag, Solaris, Maspex, Integer.pl czy LPP. Jednak jest bardzo mało młodych polskich firm, które skutecznie wchodzą na rynki zagraniczne, jak na przykład Audioteka. Inne badanie, przeprowadzone przez firmę Ecorys dla Komisji Europejskiej potwierdziło te wnioski. W porównaniu z okresem sprzed kryzysu 2009 r. w Polsce ubyło 120 tys. mikrofirm (firm zatrudniających do 9 osób), a zatrudnienie w całej tej grupie spadło o 200 tys. osób. W tym czasie liczba mikrofirm w Niemczech wzrosła o 200 tys., a zatrudnienie o 400 tys. osób. A przecież Polska w latach 2009–2012 rozwijała się o wiele szybciej niż Niemcy.
Nie potrafimy wykorzystać zdolności i wiedzy naszej młodzieży do tworzenia tysięcy nowych firm i miejsc pracy w tych zakładach. Mamy za to najlepiej wykształconych kelnerów na świecie, bo coraz częściej właśnie taką pracę wykonują absolwenci wyższych uczelni. To olbrzymie marnotrawstwo kapitału ludzkiego i pieniędzy – publicznych i prywatnych – inwestowanych w edukację młodych Polaków. Tak się składa, że w obszarze edukacji mamy dwie nowe panie minister, a zmiany na stanowiskach sprzyjają dokonywaniu analiz, co działa, a co nie działa, jakie są bariery, i sprzyjają projektowaniu nowych rozwiązań, które mogą zmienić ten niepokojący stan rzeczy.
Podstawowym problemem jest brak kultury zachęcania młodych ludzi do podejmowania prób tworzenia własnych firm i brak kultury akceptacji porażek. Podczas niedawnej wizyty na mojej uczelni znany profesor zarządzania z Massachusetts Institute of Technology wyjaśniał, dlaczego w USA powstaje tyle młodych, odnoszących sukcesy firm, a w Europie i w Polsce tak mało. W USA podejmowanie ryzyka tworzenia własnej firmy i poniesienie porażki jest postrzegane bardzo pozytywnie. Taka próba oznacza, że młody człowiek jest aktywny, przedsiębiorczy, że zdobył bardzo cenne doświadczenie. Osoba z takim doświadczeniem jest ceniona. A po kilku drobnych porażkach w końcu się uda i młody przedsiębiorca odniesie sukces biznesowy. W Polsce promuje się kod kulturowy „ucz się, to dostaniesz dobrą pracę”. Czyli mentalnie preferowana jest kariera w korporacji, a jeżeli pracy w korporacjach brakuje, to zostaje posada kelnera. Osoba, która zbankrutowała, jest w Polsce traktowana jak nieudacznik, trafia do baz danych „nieudaczników” prowadzonych przez banki, co uniemożliwia ponowny start w biznesie. Procedury zamykania biznesu trwają długo, według raportu Banku Światowego Doing Business aż trzy lata, a założenie nowej firmy (spółki z o.o.) trwa aż 32 dni. Sprawy w sądach gospodarczych też trwają bardzo długo. Te procedury można poprawić, ale kluczowa jest zmiana modelu kształcenia w szkołach średnich i na uczelniach. Powinniśmy większy nacisk położyć na kształcenie przyszłych przedsiębiorców i wzmacnianie przedsiębiorczości. W takim kierunku powinny zmieniać się programy nauczania w Polsce.