Po czternastu latach istnienia gimnazjów Polacy są ich zagorzałymi przeciwnikami. Jak wynika z sondażu przeprowadzonego na zlecenie DGP przez Homo Homini, 60 proc. ankietowanych opowiada się za ich likwidacją. Z kolei niemal połowa jest przekonana, że źle uczą.
Cel reformy z 1999 r. był szczytny: chodziło o zlikwidowanie nierówności w wykształceniu. Wyszło na odwrót: gimnazja zamiast wyrównywać szanse, zaczęły segregować dzieci. Pomimo że obowiązuje rejonizacja (uczeń musi być przyjęty do placówki najbliżej domu), i tak powstają takie szkoły, które gromadzą wyselekcjonowane lepsze dzieci. Te gorsze uznawane są za getta dla najtrudniejszej młodzieży. Dodatkowo w wieku gimnazjalnym dzieci zaczynają eksperymentować z alkoholem i narkotykami. W efekcie zarówno nauczyciele, jak i rodzice coraz częściej głośno mówią o konieczności odwrócenia zmian sprzed 14 lat.
Jednak resort edukacji woli konserwować sytuację. Przekonuje, że za utrzymaniem obecnego systemu przemawiają dobre (coraz lepsze) wyniki w międzynarodowych badaniach PISA. Tę teorię łatwo podważyć. Uczniowie opanowali bowiem niemal automatycznie metodę testową i specyfikę pytań stawianych w badaniach.
Poparcie dla likwidacji gimnazjów (proc.) / DGP

Dlaczego nie pokochaliśmy gimnazjów

Temat gimnazjów powraca zazwyczaj przy okazji dramatycznych wydarzeń. Głośne samobójstwo, ciąża czy odwyk narkotykowy przenosi je z poziomu dyskusji rodziców do mediów i na sale Sejmu. O zmiany w systemie kształcenia apelują prawie wszystkie partie opozycyjne. Bilans gimnazjów – mimo ich grzechów głównych – nie jest jednak jednoznaczny, co potwierdzają analitycy zapytani przez DGP.

– Kiedy prowadziliśmy debatę o gimnazjach, moderator zadał pytanie, kto jest za ich utrzymaniem. Ręce do góry podniosły zaledwie dwie osoby – opowiada Krystyna Łybacka (SLD), była minister edukacji. Precyzuje, że na sali było ok. 40 osób z trzech fundacji. Sama Łybacka unika odpowiedzi na pytanie: czy należy skończyć z gimnazjami? Jej zdaniem rozwiązaniem problemu jest model skandynawski. Np. Finlandia, której poziom nauczania według różnych międzynarodowych rankingów należy do najwyższych. Tu obok 9-letniej szkoły podstawowej jest 3-letnia szkoła średnia.

Argumentem budzącym najwięcej emocji jest to, że gimnazja ze szkół przekształcają się w siedliska zła i rozpusty dojrzewających dzieci. Częściowo potwierdzają to badania. Według danych Krajowego Biura ds. Przeciwdziałania Narkomanii i Państwowej Agencji Rozwiązywania Problemów Alkoholowych 60 proc. 15-latków piło w czasie 30 dni przed prowadzonym badaniem. Rośnie także liczba palących marihuanę: sięga po nią co dziesiąty uczeń gimnazjum. Zdaniem przeciwników błędem jest wyrwanie dzieci w tym wieku z dotychczasowego środowiska. Nowi nauczyciele ich nie znają. Nie wiedzą, jacy byli wcześniej, i trudniej im z nimi pracować. Paradoksalnie celem reformy było oddzielenie tej grupy młodzieży od najmłodszych: tak by 14-latek nie mijał się na korytarzu z 7-latkiem. Efekt jest odwrotny od zamierzonego.

Fundacja Amicus Europae wskazuje natomiast na rosnące podziały wśród gimnazjów. Tu też zadziałała zasada: miało być dobrze, a wyszło jak zawsze. Autorzy reformy z 1999 r. wprowadzili zasadę rejonizacji. Rodzice nauczyli się skutecznie ją obchodzić. Albo przemeldowują dzieci na czas trwania naboru, albo korzystają z puli wolnych miejsc w gimnazjach, którymi swobodnie dysponują dyrektorzy. Segregacja odbywa się też w momencie podziału uczniów na klasy: te dla uczniów zdolnych i wyrównawcze. W efekcie według badań prof. Romana Dolaty z Uniwersytetu Warszawskiego wyniki egzaminów gimnazjalnych mogą się różnić nawet o 40 proc. Taki jest rezultat wyrównywania poziomu nauczania.

Oprócz tych zarzutów pojawia się argument o „poszatkowaniu” procesu nauczania. Ostatnia, szósta klasa podstawówki jest przeznaczona na przygotowania do sprawdzianu kończącego. Podobna sytuacja jest w ostatniej gimnazjalnej. Dzieci ćwiczą test za testem, bo od wyników egzaminu zależy, do jakiego liceum się dostaną. To z kolei wpływa na wynik matury decydujący o dostaniu się na studia. To samo dzieje się w liceum. W ten sposób stale naruszana jest ciągłość nauki.

Świadomość grzechów głównych gimnazjów nie oznacza, że wobec ich likwidacji panuje jednomyślność. Zdaniem prof. Dolaty należałoby stworzyć taki system pracy z uczniami wybitnie zdolnymi – zwłaszcza z tymi z małych miejscowości – żeby na odpowiednim etapie udawało się ich wyłuskać. Prof. Mirosław Handke, były minister edukacji, który wprowadzał reformę, uważa, że należy połączyć gimnazja w spójny system z liceami ogólnokształcącymi.