Po wielu złych, dołujących, a czasem wręcz tragicznych wiadomościach, jakich wysyp mieliśmy w ostatnich miesiącach – nadciąga fala kryzysu, drożeją papierosy, prezydent Bronisław Komorowski zgolił wąsy, a funkcjonariusze AT potrafią jedynie działać przez zaniechanie (za to nie umieją skakać przez płoty) – nareszcie jest jedna dobra.
ikona lupy />
I nie próbuję szydzić. Choć może to tak wyglądać, gdyż sytuacja, kiedy mam pochwalić urzędującego ministra, bardzo mnie konfuduje i z trudnością cedzę słowa. Ale niech będzie: brawo Barbara Kudrycka. Pomysł, aby wspomagać likwidację słabszych i mniejszych szkół wyższych, jest bardzo sensowny. Zwłaszcza tych publicznych, bo prywatne zlikwidują się same powodowane koniecznością dziejową: demografią i finansami.
Likwidacja tych wszystkich uczelenek, kiepskich uniwersytecików oraz zamiejscowych ośrodków dydaktycznych, gdzie mało zdolni studenci słuchają tego, co im mają do powiedzenia kiepsko wykształceni wykładowcy (np. ci, którzy skończyli dziesiątki lat temu WAT, a teraz nauczają, jak powinna wyglądać obronność), przynieść może same zyski.
Po pierwsze zmniejszy się liczba miejsc na uczelniach i trudniej będzie się tam dostać. Szansę będą mieli najlepsi maturzyści. Podniesie się więc poziom absolwentów.
W górę pójdzie ranga dyplomu ukończenia szkoły wyższej, a pracodawcy nie będą mieli mdłości na widok tysięcy CV od świeżo upieczonych magistrów i inżynierów. Tych wszystkich biedaków szukających pracy, których strach jest zatrudnić, bo nie dość, że nic praktycznego nie umieją, to jeszcze nie nauczyli się uczyć.
Zyskają także ci, dla których zabraknie miejsca na studiach. Zamiast tracić trzy lata, albo i więcej, w salach wykładowych, a potem odebrać dokument gwarantujący li tylko miejsce w kolejce w urzędzie dla bezrobotnych, będą mogli nauczyć się jakiegoś pożytecznego zawodu. Będą dłużej pracować, odłożą na większą emeryturę.
A my nie będziemy może mieć już problemów z zamówieniem uczciwego, fachowego hydraulika, a oddanie auta do warsztatu nie będzie się wiązało z ryzykiem wymiany w nim wszystkich co lepszych i nowszych części na starsze i gorsze.
Zyska wreszcie polska nauka. Kadra, dla której skurczy się rynek pracy, będzie musiała ze sobą konkurować, bardziej się starać, kombinować, wymyślać badania, publikować. Nie mówię, że od razu któryś załapie się na Nobla w jakiejś dziedzinie, ale to przecież niewykluczone. I dużo bardziej realne, jak w sytuacji sytego nadmiaru przy niewyczerpanej fali potencjalnych klientów.