Na etapie gimnazjum można było bowiem odejść od rejonizacji i wybrać szkołę „dla elit”. W efekcie – zazwyczaj – wygrywali ci, którzy urodzili się w lepszej rodzinie lub w bardziej sprzyjającym miejscu. To fakt, że w dużych miastach gimnazjów o lepszej renomie, zbierających śmietankę intelektualną, było całkiem sporo.
A po reformie – wraz z ósmą klasą – o dwa lata miała zostać przedłużona edukacja, nazwijmy ją – równościowa. Tym bardziej, że w wielu miejscowościach na podstawówce kończyła się możliwość nauki „koło domu”.
Tymczasem pandemia poszła w poprzek tym założeniom – lockdown i przejście na edukację zdalną w zdecydowany sposób pogłębiły nierówności. Wygrali uczniowie z lepszych szkół, z rodzin bogatszych i tych z wyższym kapitałem społecznym.
I nie chodzi mi o takie skrajności, jak kompletnie zaniedbane dzieci, zagubione przez system, z którymi szkoły straciły kontakt.
Przykład? Pamiętam telefon jednego z rodziców do radia. Zapytał, co ma zrobić, jak nie umie pomóc swojemu synowi z 5 klasy w matematyce. Nauczycielka wysyła zestaw zadań, syn nie rozumie, i on niestety też. A na korepetycje ich nie stać.
To był początek pandemii i wydawało się, że wszystko potrwa może kilka tygodni. Wtedy jeszcze nikt się nie spodziewał, że nawet koniec roku szkolnego odbywać się będzie online. A prognozy nie są optymistyczne – wiele wskazuje, że taki system może się przedłużyć nawet w przyszłym roku.
– Dramat – mówi mi matka ucznia z niepełnosprawnościami. Jej dziecko straciło zajęcia z logopedą oraz terapię sensoryczną. A szkoła integracyjna, do której chodzi jej córka, pierwszy raz lekcje zdalne zaoferowała uczniom… na początku czerwca, i odbywają się one raz w tygodniu. Do tego czasu dzieci dostawały pakiety do samodzielnej pracy. Sześcio- i siedmiolatki – również te z problemami edukacyjnymi – miały same rozwiązywać zadania. Łatwo można sobie wyobrazić, kto lepiej sobie radził – czy te dzieci, które miały wsparcie w domu, czy te, które go nie miały.
W Wielkiej Brytanii kilka tygodni temu opublikowano badanie, które potwierdza przeczucia i obserwacje nauczycieli oraz rodziców. Wnioski są bardzo proste: koronawirus zwiększył nierówności edukacyjne między dziećmi z najbogatszych i najbiedniejszych rodzin. Institute for Fiscal Studies przeanalizował sytuację w 4 tys. rodzin brytyjskich. Okazało się, że dzieci z rodzin w lepszej sytuacji uczyły się średnio o półtora tygodnia dłużej niż te z najbiedniejszych gospodarstw domowych.
Badanie IFS wykazało wiele bonusów, z których korzystają uczniowie dobrze sytuowani, zarówno w szkołach państwowych, jak i niepublicznych: od kwestii technicznej, jak łatwiejszy dostęp do komputerów i internetu w domu, po możliwość korzystania ze wsparcia prywatnego lub rodzinnego nauczania. I pokazywali to na konkretnych liczbach. Jedna z współautorek badania, ekonomistka Lucy Kraftman, przekonywała, że sytuacja zamknięcia i edukacji zdalnej pogłębi istniejące już wcześniej różnice m.in. w wynikach egzaminów między dziećmi z różnych środowisk. To był jeden z argumentów „za”, częściowym chociaż, otwieraniem szkół w Wielkiej Brytanii.
Nie wiem, co jest dobre z epidemiologicznego punktu widzenia. Czy puszczenie dzieci do szkoły byłoby wskazane. Ale jedno jest pewne. To wyzwanie dla resortu edukacji, który musi wziąć pod uwagę ten aspekt, planując przyszły rok szkolny. I potraktować wyrównanie nierówności serio.