Właściciele szkół dla dorosłych narzekają, że przez przepisy związane z koronawirusem nie otrzymują dotacji na nowych słuchaczy, bo samorządy wyliczają ją na podstawie stanu uczniów sprzed epidemii.
Przypomnijmy, że tego typu placówki nie pobierają czesnego i utrzymują się wyłącznie z dotacji od samorządu. Podstawą jej wypłaty za jednego słuchacza jest co najmniej 50-proc. jego obecność na zajęciach w danym miesiącu. Ponieważ na skutek epidemii, a co za tym idzie zawieszenia liczby zajęć i przejścia na kształcenie na odległość, ten warunek nie może być spełniony, samorządy nie wiedziały, jak wypłacać szkołom pieniądze.
Wskutek apeli samorządów i niepublicznych placówek minister edukacji narodowej wydał więc rozporządzenie w sprawie szczególnych rozwiązań w okresie czasowego ograniczenia funkcjonowania jednostek systemu oświaty w związku z zapobieganiem, przeciwdziałaniem i zwalczaniem COVID-19 (Dz.U. poz. 493). Zgodnie z jego par. 10 ust. 1 do ustalania dotacji od 1 marca 2020 r. do końca miesiąca, w którym zakończy się czasowe ograniczenie funkcjonowania szkoły wyłącza się przepisy dotyczącym uzależnienia otrzymania dotacji na ucznia od jego uczestnictwa w co najmniej połowie obowiązkowych zajęć edukacyjnych.
Rozporządzenie to zostało znowelizowane 31 marca (Dz.U. poz. 564). Do par 10. dodano wtedy ust. 1a, mówiący o tym, że dotacja przysługuje na każdego ucznia, który w lutym 2020 r. spełnił warunek 50-proc. frekwencji.
Robert Kamionowski, radca prawny z kancelarii Peter Nielsen & Partners Law Office, wyjaśnia, że wynikiem tej nowelizacji jest to, że szkoły mają obecnie ogromny problem ze zgłoszeniem do organów dotujących nowych uczniów przyjętych już po zawieszeniu działalności placówek, nawet tych przyjętych od 1 marca.
– Starostwa odmawiają uwzględniania nowych słuchaczy i wypłacania na nich dotacji, powołując się właśnie na par 10 ust. 1a znowelizowanego rozporządzenia, według którego szkoły mogą otrzymać dotacje wyłącznie według stanu słuchaczy z lutego, którzy spełnili wymóg frekwencji – tłumaczy ekspert.
Zwraca uwagę, że w przepisach wprowadzonych przez MEN nie ma zakazu przyjmowania nowych słuchaczy, a obecnie par. 10 ust. 1 stoi w sprzeczności z ust. 1a rozporządzenia.
Tymczasem samorządy chętnie się powołują na te przepisy, jeśli placówki chcą wykazywać, że zwiększyła im się liczba uczniów. Tak dzieje się m.in. w Kaliszu, Pabianicach i Bydgoszczy.
– Nie dziwię się, że samorządy podejmują takie decyzje, skoro obligują ich do tego przepisy. Do wypłaty dotacji na słuchacza w takiej szkole muszą być spełnione dwa warunki, czyli zapisany uczeń i jego 50-proc. frekwencja za luty. Jeśli więc nowy słuchacz pojawia się w kwietniu, to nie spełnia on tego warunku frekwencyjnego z lutego – mówi Grzegorz Pochopień z Centrum Doradztwa i Szkoleń OMNIA, były dyrektor departamentu współpracy samorządowej MEN.
Według niego, nawet jeśli słuchacz odejdzie ze szkoły, a jest ujęty w dotacji za luty, w obecnym kształcie przepisów samorządy i tak będą musiały płacić na niego dotację.
Wprowadzone przez MEN rozwiązane nie podoba się również samorządom.
– Według przepisów musimy wypłacać dotację szkołom nawet, jeśli liczba słuchaczy wykruszyła się niemal do zera, bo choć formalnie uczeń porzucił naukę, nie zostanie wykreślony z rejestru. To jest marnotrawienie publicznych pieniędzy – mówi Marek Wójcik ze Związku Miast Polskich.
Przekonuje, że skoro jest podstawa do tego, aby płacić nauczycielom za godziny ponadwymiarowe, gdy je udokumentują, nie ma przeszkód, aby płacić też za słuchaczy, którzy uczestniczą w zdalnych lekcjach.
– Mamy przecież narzędzia, aby skutecznie sprawdzić, jak jest w rzeczywistości – przekonuje Wójcik.
Według organów prowadzących zasady udzielania dotacji powinny zostać znowelizowane w tym zakresie i dostosowane do przedłużającego się okresu zawieszenia normalnej pracy jednostek. Odbywają się oczywiście zajęcia zdalnie, co też jest podstawą do dotowania. Resort edukacji na nasze pytanie odpowiedział, że obecnie nie planuje takich zmian.