Brak kreatywności czy nauka rzetelnej pracy – po ogłoszeniu wyników międzynarodowych testów PISA, sprawdzających poziom edukacji, dyskusja o modelu kształcenia nabrała rozpędu. Sprawdzian pisali ostatni gimnazjaliści (od tego roku już zlikwidowane na rzecz ośmioletniej szkoły podstawowej i czteroletniego liceum). I poszło im wyśmienicie: zarówno w matematyce, jak i czytaniu ze zrozumieniem znaleźli się w czołówce europejskiej. Czy po wprowadzeniu reformy i zmianie podstawy programowej będzie tak samo? Nauczyciele dzielą się swoimi, skrajnie różnymi, poglądami.

ROZMOWA

Izabela Saganowska* Nie ma czasu na dyskusję, na własne opinie, tak aby porównać klasyczne treści do nowoczesnej literatury

W jakim sklepie były duchy z „Dziadów”

Czego oczekuje się od obecnych uczniów?
Zmieniono wymagania, ewidentnie został postawiony nacisk na zdobywanie wiedzy encyklopedycznej. W nowej podstawie programowej, czyli takich wytycznych dla nauczycieli, czego mają nauczyć dzieciaki – jest bardzo dużo punktów. I to konkretnych. Nie zostawiono wiele przestrzeni na powolne rozwijanie umiejętności, kreatywne myślenie czy życiowe podejście do literatury.
Czyli?
Na przykład nie ma czasu na dyskusję, na własne opinie, tak aby porównać klasyczne treści do nowoczesnej literatury. Kiedyś czytałam z dziećmi treny Jana Kochanowskiego i to było wstępem do rozmowy o śmierci, o żałobie. Potem braliśmy na warsztat coś bardziej współczesnego – na przykład „Oskar i pani Róża”, powieść o 10-latku umierającym na raka, czy Urszulkę Leśmiana. Szukałam muzyki, obrazów, innych wierszy, żeby pokazywać odniesienia ze starych tekstów w tych bardziej współczesnych, wskazywać konteksty. Chodziło o uczenie „motywami”. Teraz co prawda wciąż wymaga się szukania takich powiązań, ale tempo jest szalone. Dziś kończę część literacką i zaraz zaczynam gramatyczną. Nie ma czasu na taką zabawę z literaturą.
A wcześniej był czas?
W gimnazjum było pięć konkretnych, nie dowolnych lektur. Poza tymi pięcioma nauczyciel mógł wybierać razem z uczniami także inne. Teraz jest tak dużo lektur obowiązkowych dla klas 7–8, że na żadne inne po prostu nie ma czasu. Zasadniczą zmianą jest to, że w klasach 7–8, czyli w ciągu dwu lat, musimy przeczytać 18 lektur. W tym całe „Quo vadis”, „Kamienie na szaniec” czy „Pana Tadeusza”. Omawianie „Syzyfowych prac” kojarzy się z tytułem – czytanie zdania, które ma siedem linijek, jest męczarnią dla uczniów, odpadają w połowie. Oni żyją w innym świecie, inaczej się komunikują. Takie lektury ich zniechęcają do czytania.
I uważam, że one – a uczę 20 lat – są naprawdę za trudne. Język jest wymagający. Wystarczyłoby przeczytać fragmenty. Wyjaśnić je dokładnie, skupić się na jednym wątku. Nauczyciel mógłby wybrać to, co jest zrozumiałe, zaciekawić. Bo żeby uczeń w coś się zaangażował, a potem zapamiętał, musi się wciągnąć, również emocjonalnie. Gdyby mieli wybrane fragmenty, nie musieliby poznawać historii w całości. Moim zdaniem obecny system to oszustwo. Część uczniów i tak nie czyta lektur. To tworzenie pewnej fikcji. Nie wiem, po co. Przynajmniej połowę treści bym wyrzuciła.
Język jest naprawdę za trudny? Może dzięki temu go oswajają?
Ostatnio jeden z uczniów dopytywał mnie, o co chodzi ze sklepem w „Dziadach”. Nie zrozumiałam. Po dłuższej dyskusji okazało się, że pojawiają się duchy pod sklepieniem. Albo inny przykład – pytam, kiedy rozgrywa się „Quo vadis”, a uczeń mówi, że w XVII w. I znów, kiedy dopytałam, okazało się, że uczeń widział film i oni tam chodzili w takich starych strojach. A XVII w. był dawno temu. Czy to jest I wiek po czy przed Chrystusem, czy może kilkaset lat później, to nie ma znaczenia. Co ciekawe, do mody wróciły popularne kiedyś bryki, streszczenia książek.
Kiedy omawiany był fragment, można mu było poświęcić dużo czasu, wyjaśnić wszystkie niejasności. I zamiast powierzchownego poznania całości, uczeń chociaż rzetelnie poznawał część.
Nie można wybrać fragmentów?
Tak mogłam zrobić w gimnazjum, czyli w starym systemie. Ale teraz nie wiadomo, co będzie na egzaminie – czy koncert Jankiela, czy może wątek bohatera dynamicznego, czy patriotyzmu. Muszę przerobić wszystko, bo teraz to jest sprawdzane na koniec podstawówki. A egzamin decyduje o dostaniu się do szkoły ponadpodstawowej.
Poprzednie egzaminy tego nie sprawdzały?
Wcześniej sprawdzano umiejętność czytania ze zrozumieniem, kreatywność. Nie sprawdzano suchej wiedzy, teraz bez tego nie da się dobrze zdać. Dziś może pojawić się fragment tekstu, trzeba podać autora, wiek, w którym żył.
Problemem jest jeszcze jedna rzecz: nie ma korelacji między przedmiotami. Na historii jest omawiana inna epoka, na polskim inna. I wszędzie natłok informacji. To nie buduje kontekstów.
Jest coś pozytywnego w nowej podstawie?
Że młody nauczyciel ma bardzo jasne wytyczne, co ma robić.
* Polonistka, SP nr 3 im. Jana Pawła II w Mińsku Mazowieckim, nauczyciel z 20-letnim stażem

ROZMOWA

Nauczyli się brylować na fragmencie

Katarzyna Walentynowicz* Dzieci, które skończyły ośmioletnią podstawówkę, mają większą wiedzę

Widzi pani różnicę między „starymi” a „nowymi” uczniami?
Uczę dwie pierwsze klasy liceum – jedną po gimnazjum, czyli idącą według starych zasad; drugą nową, czyli uczniów po ósmej klasie. I jestem zaskoczona. Uczniowie po gimnazjum są ewidentnie dojrzalsi, to już nastolatki, na tym etapie rozwoju rok różnicy jest widoczny. Ale, ku mojemu zaskoczeniu, to dzieci, które skończyły ośmioletnią podstawówkę, mają większą wiedzę. Są bardzo porządnie przygotowane do dalszej pracy. Widać, że wymagany od nich materiał został solidnie omówiony. A one tę wiedzę musiały przyswoić, żeby zdać egzamin. To na pewno też duża zasługa nauczycieli z podstawowych szkół.
Czyli lepszy nowy system?
Dzieci po wydłużonej podstawówce są nastawione na pracę w inny sposób niż uczniowie, którzy uczyli się w starym systemie. Są przygotowane do rzetelnej nauki, zmotywowane. Te po gimnazjum nie są nauczone na przykład czytania. Robią to po łebkach, bo przyzwyczaiły się do pracy z fragmentami utworów. Zaś te w podstawówce musiały przysiąść i przyswoić całość tekstu. I wyszło im na korzyść: do liceum przyszły po pierwsze z wiedzą; po drugie, nauczyły się, że trzeba w to włożyć trochę wysiłku. To świetny fundament do dalszej nauki. Mają podstawy. I to naprawdę solidne.
Nauczyciele z podstawówki mówią, że uczy to mechanicznego myślenia. Oducza kreatywności, rozumienia kontekstów.
Żeby dziecko mogło pracować problemowo, musi mieć najpierw wiedzę. I z tym jest właśnie po gimnazjum kłopot. Bo wiedza w większości przypadków jest dość powierzchowna. Poza tym czytanie fragmentami uczy pewnej bylejakości – że nie trzeba doczytać, bo można tylko tak „liznąć”. Nie dość tego, wcześniej było tak, że był fragment „Pana Tadeusza” w podstawówce, potem w gimnazjum, a całość w liceum. Tyle że nikomu już się nie chciało potem czytać całego dzieła. Nie tylko dziwne było wracanie po raz trzeci do tej samej książki, ale też nie było nawyku, żeby czytać całość.
Co z tą kreatywnością?
Moim zdaniem, i tak wynika z obserwacji, taki sposób edukacji uczy bylejakości i cwaniactwa. Można bez problemu dostać piątkę za wypracowanie, bo jest się dość elokwentnym. Brylują, bazując na fragmencie. To według mnie nie uczy niczego dobrego. Byli gimnazjaliści uważają, że wystarczy mieć jakiś przemyślany pogląd, i oczekują, że jak już mają swoje zdanie, to powinni dostać dobrą ocenę.
Najpierw trzeba dobrze znać całą książkę, rzetelnie ją przeczytać i zrozumieć, a potem jest to baza do myślenia motywami i szukania kontekstów. To wpłynęło na podejście tych dzieciaków do nauki w ogóle i przekłada się na inne przedmioty. Choćby na historię, którą też chcą poznać wyrywkowo. Tak się nie da.
Jak jest czas przeczytać książkę i szybko ją omówić, to jest często jedna słuszna interpretacja.
Nikt nie uczy dzieci odtwórczego myślenia. Jak dobrze zna książkę, to można sobie pozwolić na różne podróże humanistyczne. Poza tym to dzieci po gimnazjum mają kłopot z wnikliwszą analizą i interpretacją tekstu. Są nastawieni na bardziej ogólnikowe podejście.
Wyniki PISA jednak pokazują, że polskie dzieciaki po gimnazjum radzą sobie w testach bardzo dobrze. Czego powinna zatem nauczyć szkoła?
Powinna przekazywać wiedzę i dać pewne narzędzia, żeby młody człowiek mógł się rozwijać intelektualnie i z tego korzystać poza szkołą. Nie chodzi o to, żeby mu włożyć do mózgu formułki, tylko żeby miał pewną erudycję. Szkoła ma wychować wolnego, samodzielnie myślącego człowieka. I takiego, który umie odpowiedzialnie podejść do wykonywanych zadań i obowiązków. To się przydaje potem też w pracy.
Problem polega na tym, że faktycznie może uczyły się polskiego, ale już historii i biologii nie, bo nie miały tego na egzaminie.
Tego nie wiem, mogę tylko skomentować to, co widzę na moich lekcjach.
*Polonistka z Zespołu Szkół nr 73 w Warszawie, z 23-letnim stażem.