Ślusarz bardziej potrzebny niż opiekun osoby starszej – od września deficytowe zawody, które pojawiają się w szkołach branżowych, dostaną specjalne dofinansowanie. Lista przygotowana przez MEN już budzi kontrowersje.
Pomysł przygotowania prognozy wskazującej, kogo najbardziej potrzebujemy na rynku pracy, zdaniem ekspertów jest bardzo dobry.
– Dzięki temu można zracjonalizować kształcenie zawodowe, żeby na rynek nie trafiali przyszli bezrobotni – mówi Jakub Gontarek, ekspert Konfederacji Lewiatan.
To także, jak podkreśla, zmobilizuje pracodawców do myślenia długofalowego i analizy, jakich pracowników będą potrzebować i czy na pewno na rynku jest ich wystarczająca liczba. Do tego będzie mobilizować szkoły branżowe i technika, aby otwierały nie te kierunki, które cieszą się popularnością, tylko te, które dadzą absolwentom gwarancję pracy.
– Lista uwzględnia zawody potrzebne w gospodarce 4.0, na którą się teraz stawia. Może nie wyczerpuje zapotrzebowania, na szczęście ma być co pięć lat weryfikowana. Dlatego w perspektywie krótkookresowej jakoś się broni – uważa Andrzej Stępnikowski, zastępca dyrektora zespołu oświaty zawodowej i problematyki społecznej w Związku Rzemiosła Polskiego, wskazując, że na liście znalazły się bezpieczne zawody, czyli takie, na które zawsze będzie wzięcie.
Diabeł jednak tkwi w szczegółach. Jeden z zarzutów dotyczy tego, że lista odzwierciedla obecne zapotrzebowanie, mniej skupia się na przyszłości. Zdaniem Jakuba Gontarka zabrakło zawodów, które są kluczowe dla przyszłości przemysłu, na przykład związanych z robotyzacją i automatyzacją procesów czy drukiem 3D. Ekspert żałuje, że nie odbyły się szerokie konsultacje metodologii prognozowania z przedstawicielami biznesu, firm rekrutacyjnych czy zewnętrznych firm konsultingowych.
Andrzej Stępnikowski zaznacza, że na liście nie ma też zawodów unikatowych. – One są wymierające, nie dlatego, że nie są potrzebne. Myślę na przykład o zegarmistrzu – polscy fachowcy naprawiają zegary we Francji, czy zdunie. Do wymiany jest mnóstwo pieców w związku z walką ze smogiem, wraca moda na piece kaflowe i kominki. A w skali roku w Polsce przeprowadza się 30 egzaminów na zdunów. To stanowczo za mało. Pracownicy w tym fachu są bardzo poszukiwani – mówi ekspert, dodając, że lista nie objęła też takich zawodów jak grawer, bursztyniarz, lakiernik samochodowy, wulkanizator, betoniarz, sztukator, zdobnik ceramiki, witrażownik, rzeźbiarz w drewnie, pozłotnik, stolarz meblowy, stolarz budowlany, tartacznik, hafciarka, koronkarka, obuwnik miarowy.
– Ta lista to żart. Nie uwzględnia żadnej prognozy na przyszłość. Wystarczy spojrzeć na województwo łódzkie, gdzie odradza się przemysł odzieżowo-tekstylny – dodaje ostro Bogusław Słaby z Sektorowej Rady ds. Kompetencji Moda i Innowacyjne Tekstylia. Jak tłumaczy, wśród zawodów o dużym zapotrzebowaniu nie znalazły się krojczynie, konstruktorzy odzieży, szwaczki czy krawcy i krawcowe. Tymczasem ogłoszeń o poszukiwaniu fachowców z tymi właśnie umiejętnościami jest bardzo wiele. Szwaczkom proponuje się w woj. łódzkim 6 tys. zł brutto. Zdaniem Słabego problemem jest to, że w woj. łódzkim wciąż mało osób chce kończyć kierunki związane z modą. Ciągle pokutują obawy związane z kryzysem, jaki nastąpił w tym sektorze przed laty, a który zaowocował ogromnymi zwolnieniami. A przemysł się odradza, więc wspieranie tych kierunków jest wyjątkowo potrzebne.
Poza tym, zdaniem ekspertów, nie we wszystkich branżach gospodarka 4.0 to przyszłość. Są takie, w których pełna automatyzacja długo nie zawita. Mowa m.in. właśnie o przemyśle odzieżowym, gdzie jest wręcz powrót do szycia na miarę, czy obuwniczym, w którym wyżej ceni się buty robione ręcznie niż maszynowo.
MEN przekonuje, że w woj. łódzkim na liście tych najbardziej deficytowych zawodów znalazł się technik przemysłu mody czy technik włókiennik, zaś wśród tych, na które jest umiarkowane zapotrzebowanie, są: krawiec, operator maszyn w przemyśle włókienniczym, pracownik pomocniczy krawca czy technik technologii wyrobów skórzanych. Zawody z drugiej listy nie otrzymają jednak zachęty finansowej.
Pracodawca za kształcenie młodego pracownika w zawodzie, na które jest szczególne zapotrzebowanie, otrzyma 10 tys. zł dofinansowania w ciągu 36 miesięcy. Dziś jest to 8081 zł. Za uczniem specjalizującym się w zawodzie deficytowym będzie też szła wyższa subwencja.
Anna Ostrowska, rzeczniczka MEN, podkreśla, że prognoza została opracowana przez Instytut Badań Edukacyjnych z wykorzystaniem prognoz GUS i resortu rodziny oraz udziałem ekspertów. – Prognoza wskazuje na trendy w okresie 5-letnim (cykl kształcenia branżowego) i będzie corocznie aktualizowana – dodaje.