Zmiana w edukacji może być jednym z najważniejszych tematów tegorocznej kampanii samorządowej.
Kilkulatki kończące lekcje później niż ich rodzice pracę, zajęcia w stołówkach i schowkach, wakaty na stanowiskach nauczycieli, brak książek… Choć taka rzeczywistość to po części efekt reformy edukacji, wina spada na samorządowców.
Rozkład zajęć – koszmar dzieci i rodziców
– Rozpoczynamy rok szkolny i z przykrością muszę poinformować, że po raz kolejny rządząca w Warszawie ekipa Rafała Trzaskowskiego i Hanny Gronkiewicz-Waltz zaserwowała nam słabo przygotowaną oświatę i edukację – takimi słowami rok szkolny przywitał w czasie konferencji prasowej Patryk Jaki, kandydat PiS w wyborach na prezydenta stolicy. Nie wspomniał jednak, że samorządowcy muszą mierzyć się z konsekwencjami reformy edukacji wprowadzonej przez rząd współtworzony przez jego partię. Na Twitterze wypomniała mu to obecnie rządząca Warszawą prezydent. Inni politycy PiS ripostowali, że wdrożenie reformy to kompetencja samorządu.
– Dziecko w III klasie trzy razy w tygodniu idzie do szkoły na 12 i spędza w niej czas do godziny 17 – donosi rodzic ucznia podstawówki na warszawskim Mokotowie. W innej szkole z tej samej dzielnicy VI klasa ma w poniedziałki 10 lekcji, a młodsze dzieci zaczynają naukę o godz. 7.10. W kolejnej brakuje pięciu nauczycieli. To problemy powtarzające się w wielu szkołach w całym kraju. Integracyjna klasa IV w Łodzi ma trzy razy w tygodniu zajęcia do godziny 18. W innej 11-letnia uczennica ma w dziennym planie dziewięć lekcji. Mama z Kielc pokazuje plan, w którym dziecko jednego dnia kończy o 18.25, a następnego zaczyna o 7.40. Rodzice mają pretensje do lokalnych władz. Ale te nie są w stanie rozwiązać wszystkich problemów związanych z reformą.
Mało szkół, mało klas
– Zwiększa się liczba uczniów w szkołach podstawowych. W tym roku mamy kumulację, bo doszły ósme klasy, a nikt nie odszedł. A jako że to rodzice wybierają, czy sześciolatek idzie do pierwszej klasy czy nie, w części szkół musieliśmy zrobić oddziały przedszkolne. Ma to związek z unijnymi przepisami nakładającymi na nas obowiązek zapewnienia miejsca w przedszkolu każdemu chętnemu trzylatkowi. Teraz zamiast sześciu roczników mamy w szkołach dziewięć – mówi Krzysztof Skolimowski, odpowiedzialny za edukację wiceburmistrz Mokotowa. Dodaje, że część problemów to skutek decyzji rodziców. Samorząd otworzył nowe podstawówki w budynkach dawnych gimnazjów, rodzice jednak woleli zatrzymywać dzieci w dotychczasowych budynkach – stąd przepełnienie.
Politycy PiS przekonują, że brak bazy lokalowej to wina wieloletnich zaniedbań ze strony lokalnych władz, które nie inwestują w infrastrukturę szkolną. Takie wnioski przedstawili w opisywanym w DGP raporcie o stanie szkoły Karolina i Tomasz Elbanowscy. Faktycznie – np. w podwarszawskich Ząbkach dzieci pójdą do placówki, której część mieści się w kontenerach.
Mało nauczycieli
Innym problemem utrudniającym układanie planów lekcji są nauczycielskie wakaty.
– Jeśli braki trzeba łatać nadgodzinami pedagogów już zatrudnionych, to wydłuża się dzień szkolny. Przecież jeden nauczyciel nie poprowadzi lekcji równoległych w dwóch klasach – zauważa Skolimowski.
A wakatów jest wiele, bo nauczyciele – szczególnie na konkurencyjnych wielkomiejskich rynkach – nie chcą pracować za niskie stawki oferowane w szkołach. A jak podaje MEN, w wyniku reformy już w ubiegłym roku przybyło w Polsce 6 tys. klas. W dodatku skokowo wzrósł popyt na dobrych nauczycieli. Do tej pory chemicy, fizycy, biolodzy, geografowie, nauczyciele WOS i edukacji dla bezpieczeństwa uczyli wyłącznie w gimnazjach. Teraz musi ich zatrudniać każda podstawówka. A tych jest więcej, niż do tej pory było gimnazjów.
– Pedagodzy potrafią w ostatniej chwili zmienić zdanie, czy chcą pracować w danej szkole. To może zrujnować już ułożony plan – wyjaśnia Adam Perzyński, dyrektor szkoły podstawowej nr 27 w Gdańsku. – A to nie koniec, bo w sytuacji dużej konkurencji muszę też zadbać o to, żeby już zatrudniony nauczyciel nie odszedł do innej szkoły. Daję mu więc więcej godzin. To z kolei sprawia, że trudniej ułożyć plan – dodaje. I przekonuje, że do problemów kadrowych dochodzi jeszcze ten z nauczycielami przedmiotów, których potrzeba tylko na kilka godzin w tygodniu. Na przykład edukacji dla bezpieczeństwa, która jest tylko w VIII klasie.
– Jeśli do tego dołożyć jeszcze fakt, że powinniśmy układać plany tak, by religia była na końcu lub początku dnia zajęć, robi się z tego prawdziwe sudoku. To działanie na bardzo wielu niewiadomych – przekonuje szef placówki.
Przeładowany program
– Układanie planów lekcji jeszcze nigdy nie było tak trudne – przyznaje Piotr Kowalczuk, wiceprezydent Gdańska odpowiedzialny m.in. za oświatę. – Samorządy ostrzegały minister edukacji jeszcze na etapie prac w parlamencie, że reforma jest wprowadzana na kolanie, a na jej dokładne przygotowanie jest za mało czasu. Teraz widzimy to między innymi w podstawie programowej – przedmioty, które do tej pory uczniowie przerabiali w gimnazjum w trzy lata, teraz muszą opanować w dwa. Mają przeładowane plany lekcji – uważa. W przeciętnej VII klasie uczeń ma 32 godziny zajęć tygodniowo. W szkołach dwujęzycznych czy sportowych – o kilka więcej. To z kolei wynika z przepisów wprowadzonych przez MEN.