Coraz więcej samorządów tworzy oddziały zamiejscowe przedszkoli w szkołach podstawowych. Często wbrew oczekiwaniom rodziców maluchów. Zdaniem przedstawicieli gmin to konieczność, bo nie mają gdzie umieścić trzylatków. Pytanie, czy tego typu działanie jest w pełni zgodne z prawem.
W tym roku szkolnym (2017/2018) aż 94 proc. sześciolatków decyzją opiekunów zostało objęte wychowaniem przedszkolnym. Odsetek ten od kilku lat utrzymuje się na podobnym poziomie. Dla samorządów to ogromy kłopot, bo od ubiegłego roku muszą znaleźć w przedszkolu miejsce dla każdego zgłoszonego malca, nawet trzylatka. Taki obowiązek został wprowadzony do ustawy z 7 września 1991 r. o systemie oświaty w 2012 r. (t.j. Dz.U. z 2017 r. poz. poz. 2198), a na jego pełne wdrożenie było pięć lat. Gminy jednak nie budowały nowych przedszkoli. Bo już w 2014 r. wszystkie sześciolatki miały obowiązkowo rozpocząć naukę w szkołach podstawowych. Plan ten jednak nie wypalił – rząd PiS rodzicom tych dzieci pozwolił na samodzielne podjęcie decyzji w sprawie pozostawienia swojej pociechy w dotychczasowym przedszkolu lub wysłania jej do zerówki działającej przy szkole. Większość z nich wybiera pierwszą opcję. Gminy znalazły jednak nowy sposób, jak przemieścić maluchy do budynków szkolnych wbrew woli opiekunów. Tworzą oddziały zamiejscowe przedszkoli w... szkołach. Dzięki temu zbiegowi obchodzą przepisy dające opiekunowi prawo do pozostawienia dziecka w placówce, do której uczęszczało do tej pory. Gmina bowiem organizując oddział zamiejscowy, formalnie pozostawia sześciolatka w tej samej placówce – maluch przecież wciąż ma tego samego dyrektora i jest pod opieką nauczycieli z przedszkola. Zsyłki do zamiejscowych oddziałów nie muszą się obawiać, przynajmniej na razie, rodzice trzylatków, czterolatków i pięciolatków, bo jak słyszymy „nielogiczne byłoby, żeby to najmłodsze roczniki umieszczać w przegęszczonych podstawówkach i narażać je na kontakty z nastolatkami".
Gminy promują szkolne zerówki, bezskutecznie