- Dla mnie ważniejsza jest strategia i to, żeby była faktycznie realizowana. To jest priorytetowa kwestia – nie tylko z punktu widzenia samych chorych, ale całego społeczeństwa- mówi prof. Piotr Rutkowski, kierownik Kliniki Nowotworów Tkanek Miękkich, Kości i Czerniaków, pełnomocnik dyrektora ds. badań klinicznych.
Prof. Piotr Rutkowski, kierownik Kliniki Nowotworów Tkanek Miękkich, Kości i Czerniaków, pełnomocnik dyrektora ds. badań klinicznych, Narodowy Instytut Onkologii im. Marii Skłodowskiej-Curie – Państwowy Instytut Badawczy Warszawa, przewodniczący Zespołu Ministra Zdrowia ds. Narodowej Strategii Onkologicznej fot. Wojtek Górski / DGP
Czy polityczne przepychanki wokół 2 mld zł, które rząd planuje dać na telewizję publiczną, a opozycja chce, żeby poszły na onkologię, pomagają chorym?
Ta awantura nie pomaga onkologii – akurat w tej kwestii powinien być pełen konsensus.
Całe to zamieszanie mocno mnie dziwi, bo wydaje się, że wszyscy zgadzają się co do kierunku zmian. Kiedy jednak w końcu podjęte zostały działania związane z przygotowaniem NSO – Narodowej Strategii Onkologicznej – wybuchła awantura. Nie jestem zadowolony z tego, w jaki sposób politycy wykorzystują tak bardzo delikatną dla pacjentów i ich rodzin kwestię.
Powstała strategia, nad którą prace trwały od ośmiu lat…
…awantura zrobiła się wokół pieniędzy.
Dla mnie ważniejsza jest strategia i to, żeby była faktycznie realizowana. To jest priorytetowa kwestia – nie tylko z punktu widzenia samych chorych, ale całego społeczeństwa. Jeżeli nic nie zrobimy, to w niedalekiej przyszłości co trzecia osoba w Polsce będzie chora na raka, co czwarta – umrze. I to nie dotyczy opozycji czy rządzących. Tylko nas wszystkich, bez względu na barwy polityczne. Dyskusje, jakie obserwujemy, są z gatunku tych, w których jako lekarz nie chcę uczestniczyć.
Ale 2 mld zł to dużo pieniędzy. I w końcu o onkologii zaczęło się mówić w kampanii wyborczej.
Najpierw musi zacząć działać system. Potem możemy dorzucać pieniędzy. Inaczej rozpęta się wojna o to, dla kogo, czy na sprzęt, czy na długi szpitali, czy może na nowe leki. Najważniejsze to wprowadzić dobry system.
System nie jest dobry?
Nasze zaniedbania w onkologii są znaczne, chociaż w ostatnim czasie zmniejszamy dystans wobec innych krajów UE. Zachorowalność na nowotwory w Polsce spada – może w końcu ktoś to powie głośno. Nie jest tak, że mamy w tym zakresie pogarszające się wyniki. My jako onkolodzy widzimy postęp.
W raku piersi zwiększa się umieralność…
Wyniki w tym zakresie nie są tak dobre, żebyśmy mogli porównywać się do innych krajów unijnych. Co więcej, z danych Krajowego Rejestru Nowotworów wynika, że gdybyśmy przeliczyli pieniądze, które w Polsce wydajemy na leczenie pacjentów onkologicznych, to w porównaniu z innymi państwami Wspólnoty nasza efektywność powinna być jeszcze gorsza. A nie jest – i to też jest miara pewnego naszego sukcesu. Sądzę, że za dwa lata te wyniki będą jeszcze lepsze, bo do systemu trafi więcej pieniędzy.
Generalnie umieralność z powodu nowotworów zmniejsza się, bo mamy coraz lepszą profilaktykę i w końcu refundowane są leki, które wcześniej były niedostępne dla polskich pacjentów.
Wracamy do pieniędzy. Unika pan odpowiedzi: te 2 mld zł, które mogłyby trafić na onkologię, to są znaczące środki, „game changer”?
Pytanie, czy mówimy o trwałym wzroście co roku o 2 mld zł? Bo nie chodzi o jednorazowe wpompowanie dodatkowych pieniędzy. To musi być trwały wzrost nakładów na onkologię, i to w ramach wydolnego, zdolnego skutecznie spożytkować te pieniądze systemu. Jak mamy niesprawny samochód, nie jeździ, a jest obdrapany i mamy ograniczone środki na jego naprawę, to zaczynamy od naprawy silnika czy od lakierowania karoserii?
Cała strategia na 10 lat zakłada wzrost o 5 mld zł, więc wydawałoby się, że nawet 2 mld zł jednorazowego zastrzyku to znaczące wsparcie.
Musimy wyjaśnić jedną kwestię: te 5 mld zł to są dodatkowe środki. Obok tego są cały czas pieniądze na onkologię, jakie co roku przeznacza NFZ. Strategia gwarantuje dopływ środków ekstra do systemu. To jest właśnie ta wartość dodana. I oczywiście każde dodatkowe pieniądze są cenne. Sama rozbudowa Narodowego Instytutu Onkologii w Warszawie w pierwszym etapie ma kosztować 800 mln zł. Problem deficytów infrastrukturalnych jest szerszy. Co z tego, że mamy bardzo dobre zaplecze medyczne, skoro poradnia zaprojektowana na przyjęcie 100 pacjentów dziennie musi przyjąć ponad tysiąc dziennie. To nie jest tylko problem lokalny. W naszym instytucie przyjmujemy, konsultujemy, diagnozujemy pacjentów z całej Polski. 40 do 60 proc. chorych w niektórych naszych klinikach jest spoza Mazowsza.
W takim razie może dobrze, że mamy spór polityczny wokół onkologii. Doświadczenia innych krajów, np. USA, pokazują, że dopiero jak w zdrowie weszła polityka, to okazało się to momentem zwrotnym?
Oczywiście, że pewnego rodzaju lobbing jest potrzebny. Życzyłbym sobie, żeby onkologia stała się w końcu priorytetem – dla tego, ale i kolejnych rządów, niezależnie od tego, jakie będą.
A jest dla tego rządu?
Jedno mogę powiedzieć: wprowadził narodową strategię. To już coś.
Pan jest jednym z jej głównych autorów. Czuje się pan twarzą NSO?
Jak mam się nie czuć, kiedy jestem jedną z osób ją tworzących.
Pojawia się zarzut, że NSO jest elementem kampanii wyborczej. Projekt ustawy o strategii powstał z inicjatywy prezydenta Andrzej Dudy.
Nie udało się wdrożyć poprzedniego projektu strategii. Udało się teraz. I to jest najważniejsze z punktu widzenia systemu, a przede wszystkim pacjentów. Nowotwór nie ma barw partyjnych, pacjenci oczekują pomocy, dziś i jutro.
Czyli nawet jeżeli to jest element kampanii wyborczej, to nie ma, według pana, w tym nic złego?
Nie ma. Przypomnę, że National Cancer Act w USA podpisywał prezydent Nixon.
Czyli jednak polityka może pomóc onkologii?
Determinacja polityków bywa przydatna, ale zasługi rozdzielałbym zarówno między rządzących, jak i opozycję, która wywiera presję, tym razem w słusznej sprawie. Musimy egzekwować te obietnice polityków. Odpowiedzialnością państwa jest właściwe prowadzenie polityki zdrowotnej z korzyścią dla pacjentów. Po to wszyscy płacimy na system zdrowia, żeby państwo w przypadku choroby zapewniało leczenie na właściwym poziomie.
Co jest celem strategii?
Przede wszystkim chodzi o podniesienie efektywności leczenia onkologicznego. Dlatego w strategii zapisaliśmy obowiązek kontrolowania co roku efektów jej wdrażania. Jeżeli nie uda się ich osiągnąć, będę pierwszy, który będzie głośno o tym mówił.
Pojawiają się zarzuty, że strategia jest wyrywkowa, że rozłożona na lata…
Nie da się wprowadzić wszystkiego naraz. Oczywiście, że nie jest idealna. Mam nadzieję, że będzie dana nam szansa, by ewoluowała w zależności od doświadczeń i osiągnięć. Ale wybraliśmy te elementy, które najbardziej szwankują, oraz mocno postawiliśmy na profilaktykę. Jeżeli chcemy coś zmienić w całej populacji, to należy wskazać te elementy, które mają największy wpływ na zachorowalność na nowotwory i ich wczesne wykrywanie. Oczywiście można zrobić wielką listę życzeń, ale to nie ma sensu. Konsultowaliśmy projekt z Francuzami i Amerykanami. We francuskim Narodowym Instytucie Raka powiedziano nam wprost, że szczególnie w pierwszej strategii nie można wprowadzać wszystkiego. Zmiany są wskazane przy kolejnych jej modyfikacjach. Dlatego wpisaliśmy do strategii coroczny monitoring, a co pięć lat obowiązkową jej modyfikację.
Pacjentów najbardziej boli stosunek, jaki mają do nich lekarze. Nierzadko o chorobie, diagnozie, leczeniu specjaliści mówią im na korytarzu, w biegu.
U mnie w klinice pacjenci się na to nie skarżą. Ale to również efekt szkoleń. Uczymy pielęgniarki i lekarzy komunikacji z pacjentem. Czuwamy, aby każde nieporozumienie na linii personel–chory było od razu rozwiązywane.
Polscy pacjenci czują się jednak zagubieni, delikatnie mówiąc.
Dlatego NSO zakłada powstanie specjalnego portalu, gdzie pacjent znajdzie niezbędne informacje. Z portalu dowie się m.in. o jakości leczenia w poszczególnych placówkach czy o standardach leczenia. Taki system działa w Wielkiej Brytanii czy we Francji. Chcemy również stworzyć funkcję doradcy społecznego, który pomoże chorym po powrocie do domu. Musimy wystandaryzować ścieżki pacjentów, zasady postępowania z chorymi.
Gdyby miał się pan uderzyć w pierś i powiedzieć, co najbardziej szwankuje w środowisku lekarskim, co by to było?
Lekarze nie umieją w sposób zrozumiały dla chorych przekazywać im informacji. A to bardzo istotne, żeby od samego początku pacjent miał właściwą informację o swoim leczeniu.
Ale też nie na korytarzu.
Nad tym trzeba pracować. U nas w klinice każdy chory jest np. konsultowany u psychoonkologa. Jest to możliwe, bo pracuje wystarczająca liczba personelu.
Czyli znów wracamy do pieniędzy?
Nie tylko, coraz mniej młodych ludzi chce robić specjalizacje onkologiczne.
W ostatnim naborze m.in. na 35 miejsc specjalizacyjnych z chirurgii onkologicznej zajętych zostało tylko 12, resort zdrowia przewidział 21 miejsc specjalizacyjnych z onkologii dziecięcej – ostatecznie zakwalifikowano zaledwie trzy osoby.
Przez wiele lat nie mówiło się o onkologii, więc robienie tych specjalizacji nie uchodziło za zbyt atrakcyjne.
Czy miał pan w swojej karierze zawodowej sytuacje zderzenia z systemem?
Jak się sprzęt zepsuje, to ręce opadają. Dostęp do leków się poprawił, ale nie jest idealnie. Więc piszemy wnioski do ministerstwa na leczenie czerniaka, które powinno być w standardzie. A my od półtora roku bawimy się w pisanie podań o leczenie ratunkowe.
Są również terapie, które w Polsce nie są jeszcze refundowane i to jest najtrudniejsza sytuacja nie tylko dla pacjenta, ale i dla nas, lekarzy. Koszty tych terapii bywają naprawdę ogromne, to są bardzo trudne dylematy, przed którymi stajemy jako państwo, obywatele.
Czyli znów wracamy do pieniędzy… Mówi pan pacjentom, że istnieje taki lek, który w Polsce nie jest dostępny?
Tak. Uważam, że chory musi mieć wiedzę o wszystkich możliwościach, które są sprawdzone. Dlatego tak ważne są standardy, i w tym aspekcie polskiej onkologii niestety jeszcze daleko do ideału.
Jakby pan miał wystawić ocenę polskiej onkologii, to jaka by ona była?
Mocna trója.
A po wprowadzeniu strategii za 10 lat?
Mam nadzieję, że cztery z plusem. ©℗