Organizowane przez podwarszawskie gminy plebiscyty w sprawie przystąpienia do metropolii warszawskiej są bezprzedm iotowe, a związane z nimi wydatki mogą być kwestionowane – twierdzą politycy PiS.
Choć Prawo i Sprawiedliwość postanowiło chwilowo wygasić niewygodny temat Wielkiej Warszawy, to jednak część gmin nadal utrzymuje w tej sprawie referenda.
Z naszych informacji wynika, że w szeregach PiS trwają dyskusje o tym, czy i w jaki sposób da się storpedować te inicjatywy. Pojawiła się koncepcja, zgodnie z którą należy wskazywać na dwa aspekty. Po pierwsze – referenda są bez sensu w sytuacji, gdy projekt ustawy został wycofany z Sejmu. Po drugie, skoro mowa o bezprzedmiotowości głosowań, pod znakiem zapytania stawia to wydatki, jakie gminy poniosły lub zamierzają dopiero ponieść na organizację głosowania i kampanię.
– To jest porażka władz samorządowych Nieporętu, dlatego, że bezpodstawnie wydali pieniądze. Referendum to koszty. Te pieniądze mogły być wydane na tysiąc bardzo dobrych przedsięwzięć – tak w poniedziałek sprawę kolejnego przegranego referendum na antenie Radia Zet skomentował szef MSWiA Mariusz Błaszczak.
Legionowo na swoje referendum wydało ok. 66 tys. zł (wynagrodzenia członków komisji referendalnych, koszty zwołania nadzwyczajnej sesji radnych itp.). Z kolei w przypadku Nieporętu (głosowanie odbyło się 14 maja, wyniki były miażdżące dla PiS) szacuje się, że referendum kosztowało ok. 30 tys. zł.
Czy można zakwestionować takie wydatki? O to zapytaliśmy Grażynę Wróblewską, przewodniczącą Krajowej Rady Regionalnych Izb Obrachunkowych. Nasza rozmówczyni stawia sprawę jasno: – Organ wykonawczy gminy ma prawo do realizacji wydatków zaplanowanych w budżecie. Jeżeli zatem w budżetach gmin zaplanowane były wydatki na referenda przed ich przeprowadzeniem, to nie ma podstaw do ich kwestionowania – wyjaśnia. Przypomina również, że gmina prowadzi „samodzielną gospodarkę finansową”, a jej organy „są suwerenne w podejmowaniu decyzji dotyczących przeznaczania i wykorzystania środków finansowych zabezpieczonych w budżecie gminy”.
– Referendum to najwyższa forma demokracji lokalnej. Plebiscyt nie musi odbywać się tylko wtedy, gdy pojawia się jakiś konkretny projekt ustawy lub zaczyna palić się pod nogami. Nawet gdyby projektu nie było, to i tak mamy prawo to zrobić – dodaje Marek Wójcik ze Związku Miast Polskich.
Wygląda na to, że konflikt o przyszły kształt Warszawy zamienia się w wojnę podjazdową, w której obie strony mogą coś zyskać i stracić. PiS obawia się kolejnych wizerunkowych ciosów w sytuacji, gdy kolejne plebiscyty zakończą się podobnym wynikiem, jak te w Legionowie i Nieporęcie. Gminy, które nie zrezygnowały z referendów nie wiedzą, czy sprawa Wielkiej Warszawy w dalszym ciągu aż tak angażuje mieszkańców. Z takiego ryzyka zdawały sobie sprawę jednostki, które nie zdecydowały się w końcu na ich przeprowadzenie.
– Główny powód rezygnacji to fakt wycofania projektu ustawy, w związku z czym jesteśmy dalej otwarci na rozmowy. Rzeczywiście, mieliśmy też pewne obawy związane z frekwencją, bo temperatura sporu opadła i nie było już tak dużego zainteresowania. W mniejszych gminach łatwiej zmobilizować społeczeństwo. A Pruszków nie jest już tak małą gminą. Uważamy, że sprawa wróci, choć niekoniecznie w tym samym kształcie – mówi wiceprezydent Pruszkowa Andrzej Kurzela. Jak przyznaje, w takiej sytuacji trudno byłoby przekonać mieszkańców do organizowania kolejnego referendum.