Na fali propagandy i zagrożenia ze Wschodu polska armia otwiera szeroko wrota koszar dla każdego młodego Polaka, także tego, który w ten nietypowy sposób chce tylko poznać od środka funkcjonowanie wojska. Nagle Siły Zbrojne podwoiły zdolności szkoleniowe, a mogą i potroić – jeśli tylko pojawi się więcej chętnych. Co więcej, MON twierdzi, że nikogo nie odeśle z kwitkiem, choć jeszcze do niedawna armia odmawiała przeszkolenia osobom, które chciały zaciągnąć się do Narodowych Siłach Rezerwowych z powodu m.in. braków ośrodków szkoleniowych.

Nagła gotowość MON do szkolenia Polaków na masową skalę bynajmniej nie znajduje poklasku wśród ekspertów. Twierdzą, że resort w ten sposób tylko marnuje pieniądze, których armii bynajmniej nie zbywa. Osoby po takim szkoleniu będą – zwracają uwagę byli wojskowi i komandosi – niczym innym, jak mięsem armatnim, które w dobie informatyzacji i samolotów bezzałogowych bynajmniej nie wpłynie na obronność kraju.
Wojsko nie powinno żałować pieniędzy na szkolenie, ale tych, którzy na wypadek wojny będą mieć określone ważne zadania do wykonania. Ludzi chcących na stałe się związać z armią, wykształconych. Okazuje się jednak, że model szkoleń dla wszystkich chętnych nawet nie zakłada sprawdzenia kandydatów, nie stawia im prawie żadnych wymagań. Zostaną więc przyjęci nawet ci, którzy zrobią to z nudów. Tymczasem należy stawiać na fachowców. Czasy, gdy o sile armii decydowała jej liczebność, już dawno się bowiem skończyły.