Narastający problem nadużywania w Polsce umów zlecenia i umów o dzieło - czyli zatrudniania pracowników na ich podstawie tak, jakby pracowali na etacie - zmusił rząd do działania.
Zmiany zapowiedział jeszcze Donald Tusk, zanim jeszcze dostał propozycję wyjazdu do Brukseli. W swoim tzw. drugim exposé były już premier ogłosił rok 2014 "początkiem końca śmieciówek". "Rozpoczniemy prace nad zakończeniem niechlubnej ery śmieciówek; (...) śmieciówki to praca odarta z godności i poczucia bezpieczeństwa na przyszłość. Zaproponujemy rozwiązania, które będą pierwszymi krokami, które będą początkiem tego marszu" - mówił Tusk, przedstawiając plany rządu na ten rok.
A jest z czym walczyć - z danych rządu, jakie przedstawił Tusk, ponad 5,5 miliona osób w Polsce nie płaci lub płaci zaniżone składki na ubezpieczenia i obciążenia podatkowe. Z kolei DGP wyliczył, że na umowach śmieciowych pracuje już co szósty Polak>>
Jakie zmiany wprowadził rząd
Walkę ze śmieciówkami rząd rozpoczął od oskładkowania umów-zleceń i zdołał przekonać do swojego projektu posłów - w październiku Sejm uchwalił przepisy w tej sprawie>>.
Na początek od od 1 stycznia 2015 roku ozusowane zostaną dochody członków rad nadzorczych, a dopiero od 1 stycznia 2016 roku powstanie obowiązek odprowadzania składek do ZUS od wszelkich umów zleceń do wysokości minimalnego wynagrodzenia za pracę.
5 pomysłów na zmianę prawa pracy. Zlikwidują płacę minimalną i pięciodniowy tydzień pracy?>>
Zablokowana została więc możliwość stosowania podwójnych umów. Według obowiązujących dzisiaj przepisów, jeżeli pracownik ma podpisane dwie umowy zlecenia, to podlega ubezpieczeniom tylko z jednej z nich (wybranej przez siebie), niezależnie od kwoty wynagrodzenia. Powszechne jest więc, że firma podpisuje z daną osobą dwie umowy: jedną na kwotę 50 i drugą na 3000 złotych. Składki musi płacić tylko od pierwszej, a druga już oskładkowaniu nie podlega.
Rząd liczy nie tylko na ograniczenie kontraktów zawieranych, by ominąć prawo pracy, ale także na realne skutki finansowe nowych przepisów - jak przewiduje minister pracy Władysław Kosiniak-Kamysz, mają one przynieść wpływy do ZUS w wysokości 650 mln zł, z czego 350 mln zł to dochód z pieniędzy członków rad nadzorczych.
Wszyscy są zadowoleni?
Nowe przepisy spotkały się z przychylnym przyjęciem zarówno związków zawodowych, jak części pracodawców, chociaż obydwie strony zgłosiły swoje obiekcje.
OPZZ od dawna postulował oskładkowanie wszystkich dochodów, więc zdaniem Związku ozusowanie na początek umów-zleceń jest pierwszym dobrym krokiem w kierunku ochrony emerytalnych praw pracowników. Początkiem, bo OPZZ chciałby nie tylko chce oskładkować zlecenia i umowy o dzieło, ale w ogóle ograniczyć śmieciówki, a przynajmniej wprowadzić wymóg godzinowej płacy (dla wszystkich pracowników), który miałby jeszcze bardziej ograniczyć nadużycia w tym zakresie. Więcej na ten temat przeczytasz tutaj>>
Związkowcy domagają się ponadto oskładkowania od całego dochodu, tak jak to ma miejsce przy pracy na etat. "Pomyłką jest oskładkowanie tylko do wysokości minimalnego wynagrodzenia za pracę. W efekcie osoby mniej zarabiające będą płaciły większe składki" - zauważa Piotr Szumlewicz, ekspert OPZZ.
Strona związkowa apelowała też o wprowadzenie zmian jak najszybciej, z trzymiesięcznym okresem vacatio legis. Rząd wydłużył ten termin do 12 miesięcy, z czego bardzo zadowoleni są pracodawcy, którzy od początku apelowali o dłuższy okres przejściowy (udowadniali nawet, że trzymiesięczny vacatio legis jest niezgodny z konstytucją). Argumentowali, iż krótki vacatio legis nie dałby czasu przedsiębiorcom na przygotowanie się do zmian, tym bardziej, że wiele takich umów jest zawieranych na wiele lat - jak w przypadku ochrony lub utrzymania czystości obiektów jak centra handlowo-usługowe, szpitale czy dworce kolejowe.
Jeżeli chodzi o przedsiębiorców, to część z ich w ogóle poparła zmiany. Ci z Konfederacji Lewiatan oprócz dłuższego vacatio legis chcieliby jednak, aby były one poprzedzone zmianami w prawie zamówień publicznych. Posłowie wprowadzili wprawdzie do ustawy możliwość wypowiedzenia (z terminem 3 miesiące) umowy w przypadku nie zawarcia do 1 marca 2016 r. porozumienia w sprawie odpowiedniej zmiany wynagrodzenia z umowy o zamówienia publiczne, ale nie o to chodziło przedsiębiorcom.
Bowiem, jak tłumaczy Grzegorz Barczewski, ekspert Konfederacji Lewiatan, to wadliwie prawo zamówień publicznych i stosowanie jako jedynego kryterium najniższej ceny spowodowało także rozwój patologii śmieciówek - przedsiębiorcy dążąc do ograniczenia kosztów i wygrania przetargu, coraz bardziej oszczędzali na sile roboczej, w efekcie w niektórych branżach za godzinę pracy płaci się 5 złotych za godzinę (jeden z oddziałów ZUS za usługi ochroniarskie płacił nawet 4 złote za godzinę), a zlecenia, jako generujące najniższe koszty pracy, są powszechne. Jednak pracodawcy, jak podkreśla Barczewski, liczą, że nowe przepisy "uporządkują rynek, na którym stosowane są tego typu nieuczciwe praktyki".
Zarówno związkowcy, jaki i Konfederacja Lewiatan poparły też oskładkowanie wynagrodzeń członków rad nadzorczych.
Kto poniesie koszty ozusowania
Nie wszyscy przedsiębiorcy są jednak przekonani do słuszności oskładkowania zleceń. Wojciech Nagel z Business Center Club uważa, że będzie to oznaczało poszerzenie szarej strefy, obniżenie wynagrodzenia o wymiar składek emerytalnych, a także naturalne wygaszanie umów cywilno-prawnych. Na dochody do budżetu także więc nie ma na co liczyć.
Zdaniem BCC, przedsiębiorców nie będzie bowiem stać na zatrudnianie pracowników - przy dzisiejszych kosztach tej pracy - będą więc zmniejszać zatrudnienie albo zatrudniać pracowników nielegalnie. Związki są oburzone taką argumentacją i zaznaczają, że żadna grupa w Polsce nie może straszyć państwa, że nie będzie płacić pracownikom. Jak mówi Szumlewicz: "jeśli tak się dzieje, sprawa powinna zająć się prokuratura". Jednak także eksperci z Konfederacji Lewiatan przyznają, że chociaż pracodawcy raczej nie będą masowo zwalniać pracowników, to mogą przerzucić na nich koszty droższych składek od umowy.
Na takich umowach pracują Polacy. Śmieciówki nie zawsze są złe?>>
Ile na nowych przepisach straci więc pracownik? Konfederacja Lewiatan, która także liczy się z takim scenariuszem, przewidywała, że gdyby vacatio legis wyniósł rok, wynagrodzenia pracowników spadłyby nawet o 30 procent. Został zachowany okres przystosowawczy, więc zdaniem Barczewskiego nie będzie to więcej niż 10 procent.
Dokładnych danych nikt jednak nie podaje, a na zmiany czeka 935 tysięcy zleceniobiorców (szacunki rządowe), zwłaszcza z sektora usług administracyjnych i pomocniczych. Czekają też na kolejne zmiany, w tym na zmniejszenie maksymalnego czasu trwania umów czasowych, które mają być kolejnym krokiem w kierunku zlikwidowania patologii na polskim rynku pracy.